Trochę Disneyland, nieco PRL. Ten projekt wielkiego, kazachskiego futbolu może zmieść Legię z LM

Tu Disneyland, tam salon krzywych zwierciadeł, szkolny autokar na mecz i Łada Samara na ulicach. Obok tego wielkie pieniądze wykładane na sport głównie przez państwo. Już w środę o 20:45 mecz Legii z Astaną o awans do IV rundy el. LM.

Krajobraz Kazachstanu i piłki nożnej w kraju, ciągle pełny jest sprzeczności. Wyniki drużyn coraz częściej budzą jednak respekt.

- Pewnie wszyscy myśleli, że jak tu przyjedziemy to będzie biednie, brudno i brzydko. A tu wszystko wygląda jakby właśnie wyremontowali całe miasto. Pięknie – mówił we wrześniu 2016 roku reprezentant Polski Artur Jędrzejczyk patrząc na Astanę. Widok z pięciogwiazdkowego hotelu Rixos President rzeczywiście miał fantastyczny. Palmy, fontanny, marmury, rzeźby, efektowne drapacze chmur. Do tego kosmicznie wyglądająca wieża Baiterek, czy wielka szklana piramida.

„Disneyland na stepie” jak określana jest Astana, rzeczywiście potrafi zachwycić. Miasto, które na mapie pojawiło się w 1830 roku, jako zbudowany przez Rosjan drewniany fort, dzięki znakomitej lokalizacji i staraniom polityków szybko urosło w siłę. Prezydent Nursułtan Nazarbajew chciał mieć nowoczesną, reprezentacyjną stolicę, ulokowaną w bezpiecznym centrum kraju. Argumentów znalazł więcej i w 1997 roku wysunięte na wschód Ałmaty ze stołecznym tytułem musiały się pożegnać. W sercu bogatego w naturalne surowce Kazachstanu, eksportującego węgiel, ropę, gaz i uran szybko rozkwitała nowa metropolia. Polityczna wizja plus pieniądze zrobiły swoje. Potem nadszedł czas, by tym wszystkim pochwalić się światu i dać narodowi poczucie dumy. Tu właśnie zaczyna się rozdział o kazachskim sporcie i piłce nożnej. Jak lepiej pokazać swą siłę i jednoczyć kraj, jak nie triumfami na arenach i stadionach? Szansa na oklaski i rozgłos nadarzyła się szybko.

Prezydencka grupa mocnego wsparcia

Po pierwsze w świecie kolarskim. Kto nie słyszał o Winokurowie, Contadorze, czy Armstrongu, którzy zasilali barwy grupy Astana Pro Team. Co prawda dopingowe afery i wewnętrzne spory powodowały, że o Astanie głośno było też w pejoratywnym kontekście. Jednak grupa miała swoje sukcesy. W nieco innym kształcie funkcjonuje do dziś. Podczas jej trudnych chwil pomocną dłoń wyciągnęło do niej państwo. Rosnące zobowiązania finansowe dla kolarskich gwiazd pokrył prezydent kraju.

Człowiek w sportowym krajobrazie Kazachstanu bardzo ważny. To on stoi za powstaniem Astana Presidental Sports Group, organizacji wspierającej kluby, które mają walczyć o chwałę Kazachstanu na całym świecie. 100 mln dolarów rocznie płynie do kolarzy, hokeistów Barys Astana, koszykarzy BC Astana, bokserów Astana Arlans, rywalizujących w transmitowanym także w Polsce turnieju World Series of Boxing, kierowców jeżdżących w najtrudniejszym rajdzie świata z Astana Dakar Team oraz piłkarzy FK Astana. Do ich futbolowego Disneylandu wrócimy na końcu.

Krajobraz Kazachstanu to jednak w większości step. Tu i ówdzie próbują oczywiście wyrastać inne parki rozrywki, ale nie zawsze mają do zaoferowania najlepsze rollercoastery. Czasem trzeba zadowolić się w nich jedynie salonem krzywych zwierciadeł. Emocji mniej, ale za to weselej.

PRL na ulicach, czerwony dywan i płace jak w Legii

W Polsce kazachski futbolu nie jest zupełnie anonimowy. Nad Wisłą znany jest choćby FK Aktobe, Irtysz Pawłodar czy Toboł Kostanaj, z którymi polskie kluby rywalizowały w europejskich pucharach. Wliczając starcie Astana-Legia z 11 meczów, wygraliśmy sześć. Cztery razy przegraliśmy. Brzmi średnio. Niektóre z tych porażek zdarzały się w latach, w których rywal uchodził za mocno egzotycznego.

- Pierwszy szok to było samo miasto Kostanaj. Szerokie ulice i policjanci z wielkimi czapkami na głowach i właściwie jeden hotel w mieście, też nieciekawy – wspomina Paweł Hajduczek, wtedy zawodnik Polonii Warszawa, która udała się tam na mecz Pucharu Intertoto. – Ale gościnni byli, przywitali nas na lotnisku chlebem. Wszędzie chodzili za nami policjanci. Może pilnowali, a może eskortowali. Stadion, na którym graliśmy był wiekowy, ale wypełniony po brzegi. Jak Toboł przechodził na naszą połówkę, była wielka wrzawa. Przegraliśmy 1:2. Zaczynaliśmy sezon, oni byli już w grze - usprawiedliwia Hajduczek.

Wygrana Kazachów przypadkiem nie była. W pierwszym meczu zwyciężyli przecież 3:0. Dla Kostanaja to był debiut w europejskich pucharach, ale kolejne sukcesy przyszły dość szybko. W 2007 roku klub wygrał Puchar Intertoto. Niby rozgrywki bez większego prestiżu, ale od 1961 roku ta sztuka udała się tylko jednej polskiej drużynie. Gratulacje można złożyć.

W Kostanaju ulice nadal są szerokie, ale stadion został zmodernizowany. Plastikowe krzesełka, mocne oświetlenie i dach nad głównymi trybunami wyglądają nieźle. Tuż przed modernizacją w 2014 roku grał tam Łukasz Gikiewicz. Argument, by opuścić Omonię Nikozja i wyjechać do Kostanaja miał jeden. Za to dobry.

- Oni płacili tam lepiej niż inne kluby. W porównaniu do Polski to był poziom Legii czy Lecha. Inne rzeczy pozostawiały trochę do życzenia - wspomina zawodnik, który spędził tam pół sezonu.

- Stadion wyglądał na 120 lat. W samym mieście była jedna nowoczesna galeria. W sklepach tylko mięso mrożone. Na tych szerokich ulicach taksówki, w większości Łada Samara. Kierowca jak widział, że wsiadł obcokrajowiec zaczynał śpiewać po rusku. Taki trochę inny świat – uśmiecha się napastnik grający obecnie w jordańskim Al-Faisaly.

Koloryt miasta

To koloryt miasta, w którym na amerykańskiego hamburgera, dojedzie się transportem znanym z PRL-u. W piłce nożnej zresztą działało to podobnie. Z jednej strony niby Europa z drugiej ZSSR. Kazachowie chcą czerpać od najlepszych, ale swój model pracy i zwyczaje też mają.

- Po meczach szliśmy do bani. Żar był tam większy niż na boisku. Jakbym miał teraz coś takiego zrobić, to bym chyba zwymiotował. Wchodzisz do tej sauny, od trenera dostajesz rózgą i dają ci jeszcze czapę jak z „Czterech pancernych” – wspomina Gikiewicz. W Kazachstanie mocno dostał w kość. Oprócz tradycji, swoje robił też sposób trenowania.

- W Tobole trafiłem na trenera z Rosji. Miałem zatem bieganie, bieganie i jeszcze raz bieganie. Po kilku dniach nie wiedziałem, jak się nazywam. Teraz od tego już tam odchodzą – wspomina Gikiewicz.

- Rzeczywiście, co do szkolenia to przez chwilę mieli z tym problem. Za moich czasów podpisali jednak umowę z federacją niemiecką. Ich trenerzy jeździli na wymianę. Potem też korzystali z wiedzy Hiszpanów. Jeśli chodzi o pracujących tam trenerów to była spora grupa szkoleniowców z Ukrainy czy Rosji – potwierdza Hajduczek.

Toboł dobre funkcjonowanie zawdzięcza wsparciu miejscowych władz. Ma to swoje plusy i minusy.

- Pieniądze na klub dawało głównie miasto. Prywatnych sponsorów za wiele wtedy nie widziałem. Pamiętam, że jak gubernator był wkurzony po meczu to schodził do nas, kopał w drzwi, zbluzgał trenera i od niego zależało, co zrobi z naszą premią – wspomina Gikiewicz. Chociaż on się tym specjalnie nie przejmował, urzędnik państwowy swój autorytet miał. Scena jak z filmu nie była czymś wyjątkowym.

 – Rozkładano czerwony dywan, wtedy schodził na kolejne przemówienie. Wszyscy patrzyli w dół. Chyba się go bali, jakby to sam Putin był. Coś tam gadał po rusku. Dawał pieniądze to mógł wymagać – wspomina Gikiewicz. O należne mu pieniądze walczyć tam nie musiał.

Pozazdrościć Ałmatom

Ze stabilnością finansową był ostatnio problem w innym, mocnym ośrodku piłkarskim - Ałmatach. Klubowa kasa najlepszej drużyny z miasta niedawno był pusta. Teraz Kajrat ma bogatego sponsora. W 70 proc. należy do KazRosGas firmy związanej z Gazpromem. Jej właściciel ma głowę do interesów z zagranicą. Wprowadził do kraju sieć amerykańskich fast foodów. Jego klub ma też chyba najliczniejszą rzeszę kibiców. Ałmaty to przecież największe miasto w Kazachstanie (półtora milion mieszkańców) i najbardziej utytułowany klub w historii.

Jeszcze niedawno prowadził go Vladimir Weiss, były słowacki piłkarz i trener m.in. Artmedii Petrzałka, z którą awansował do Ligi Mistrzów. W Ałmatach pracował 4 lata, potem zgłosiła się do niego gruzińska reprezentacja piłkarska. Jej ofertę przyjął, ale pozostawił po sobie niezłe wspomnienia. Krajowe puchary, wicemistrzostwo kraju, a na arenie międzynarodowej budowana przez niego drużyna dotarła do 4 rundy kwalifikacji Ligi Europy pokonując Aberdeen, czy Red Star Belgrad. Była bliska sensacji. W ostatniej fazie eliminacji była jednak słabsza o jedną bramkę od Bordeaux. To za czasów Weissa udało się sprowadzić do drużyny gwiazdę Ukraińskiej piłki Anatolija Tymoszczuka. Piłkarz grał m.in. w Szachtarze Donieck, Zenicie St. Petersburg czy Bayernie Monachium. Ściągnięcie go wcale nie było zadaniem łatwym.

- Funkcjonował tam przepis, że nie można brać z zagranicy graczy powyżej 30. roku życia. Sporo piłkarzy przyjeżdżało tam na emeryturę. Jak miał jednak pojawić się Tymoszczuk czy Andriej Arszawin to paragrafy odpowiednio zmieniono” – uśmiecha się Paweł Hajduczek. Wszystko dla rozgłosu i popularyzacji piłki. Niech młodzież te ma swojego miejscowego Messiego.  

Arszawin w Kairacie gra zresztą z powodzeniem do dziś. Była gwiazda Arsenalu Londyn czy Zenitu Petersburg w trwającym sezonie wystąpiła w 17 meczach strzelając trzy gole i notując 5 asyst. 36-letni napastnik techniką cały czas czaruje.

Jeśli ktoś myśli, że kazachskie klubu chcą budować swoją siłę, gwiazdami w wieku emerytalnym to jest w błędzie. Na przykładzie Ałmat widać to zresztą znakomicie. Funkcjonuje tam jedna z najlepszych w kraju akademii piłkarskich. Nowoczesna, wspaniale urządzona z boiskami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Do tego kilka siłowni, 9 szatni, pomieszczenia medyczne. Multimedialne sale wykładowe. 

Stadion pierwszej drużyny na 24 tysiące miejsc służy jej od 1958 roku. Przypomina o tym raczej tylko główna brama i znajdujące się przy niej pomniki z tą datą. W środku jest całkowicie odremontowany, po jednej stronie zadaszony. Kompleks treningowy pierwszej drużyny też pachnie świeżością. Oglądając klubowe nagrania ośrodków, wydaje się, że jesteśmy w Katarze lub Arabii Saudyjskiej. 

 

Kairat stara się czerpać od najlepszych. Jeśli chodzi o wymianę trenerów, ale też trenowanie młodych zawodników współpracował ze Sportingiem czy Ajaksem. Klub sportowo jest może kilka długości za Astaną, ale przepaści między nimi nie ma. Nie od razu przecież Disneyland zbudowano.

Disneyland kilka lat temu

Jednym z niewielu kolejnych polskich graczy, którzy zdecydowali się poszukać szczęścia w Kazachstanie był Błażej Jankowski, zawodnik Lecha, Odry Wodzisław czy Warty Poznań. Motywami dalekiej podróży nikogo nie zaskoczy. – Zaproponowano mi ok. 250 tysięcy dolarów za sezon – wspomina gracz, który w 2009 roku podpisał nawet umowę z ekstraklasowym FK Atyrau. Malowniczych okolic Morza Kaspijskiego jednak nigdy nie zobaczył. Jego przygoda z nową drużyną zaczęła i skończyła się w… Astanie, po tygodniu.

 – Atyrau był tam na obozie przygotowawczym. Zacząłem normalnie z nimi ćwiczyć, potem wróciłem do Polski, by wyrobić sobie wizę pracowniczą. W stolicy czekałem na nią miesiąc. Nic się nie działo. Dochodziły do mnie nieoficjalne informacje, że ktoś w federacji Kazachstanu się postawił i blokował przyjazdy starszym zawodnikom. Ja i jeszcze trzech innych graczy, z Francji i z Rosji wizy nigdy nie zobaczyliśmy. Nasze kontrakty trzeba było rozwiązywać – wspomina Jankowski. Krótkiej przygody z Kazachstanem nie żałuje.

- Jak zobaczyłem jak to wygląda na miejscu, to wiedziałem, że to nie były łatwy rok. Rodziny bym tam nie sprowadził – tłumaczy. Astana, którą widział w 2009 roku, jakoś bardzo go nie oczarowała. – Hotel, w którym spaliśmy nie był pierwszej klasy. Nawet u nas w 1. lidze na obozach zatrzymywaliśmy się w porządniejszych miejscach. Nie wiem, czy oni w Kazachstanie nie przywiązywali do tego wagi. Czy nie było wtedy możliwości wybrania czegoś normalnego? Pieniądze na pewno problemem nie były – wspomina polski obrońca.

Podobne odczucia z Astany, dla której grał, miał też Paweł Hajduczek. W jego przypadku chodziło o klub z zaplecza ekstraklasy - Astanę 64. Na 8 tysięcy dolarów miesięcznie w 2012 roku narzekać nie mógł. Tym bardziej, że wcześniej grał w Chojniczance. Roczny budżet klubu ze stolicy Kazachstanu wynosił wtedy 3,5 mln euro, czyli jakieś 14 mln złotych. Porównywalnie z tym, co w naszej ekstraklasie miały ostatnio Korona czy Piast. Pieniądze do Astany-64 szły z ministerstwa sportu. Wszystko sprawiało dobre wrażenie, ale, jak to w Kazachstanie bywa, było przy tym pełne sprzeczności.

- Po kilkugodzinnym locie z przesiadką i oczekiwaniu na kazachskim lotnisku na wizę, w klubie od razu zaprosili mnie na poranny trening. Poranny, czyli w 40 stopniowym upale. Masakra. Myślałem, że chwilę pobiegam i tyle. Na truchtaniu się nie skończyło – wspomina Hajduczek. Jak dodaje prawdziwa masakra przyszła jednak później. Wraz z wyjazdami na mecze. Właściwie z przeprawami na nie. Dwa spotkania grane, co trzy dni w delegacji mogły oznaczać niezłą wycieczkę.

- Na mecz polecieliśmy 2000 kilometrów. Na kolejny, 600 przejechaliśmy już autokarem Pojazd się zepsuł, wzięli zatem busa od młodzieżowej drużyny Astany, która też grała tam mecz. Do domu wracaliśmy jakieś 1900 km dziecięcym autokarem. Trwało to 20 godzin. Po drodze zabraliśmy jeszcze 15 naszych kibiców. W życiu czegoś takiego nie przeżyłem – wspomina Hajduczek. Po tym wyjeździe przygodę z kazachską piłką zakończył szybko. Kraj, ludzi i znajomych wspomina z uśmiechem. – Teraz Astana jest jeszcze innym miastem – dodaje.

Protekcja futbolu

W przypadku najlepszego obecnie klubu w Kazachstanie, wszelkie historie o podróżach przez stepy autokarem, baniach i morderczych treningach można włożyć między bajki.

FK Astana dysponująca budżetem sięgającym 18 milionów euro, posiadająca nowy 30-tysięczny obiekt, a w składzie reprezentantów Kazachstanu, Białorusi, Węgier czy Kongo funkcjonuje według najwyższych standardów. Zabiera punkty w europejskich rozgrywkach Hiszpanom czy Turkom, a mistrza Polski odprawia do Warszawy z wynikiem 3:1.

Astana ma budzić podziw, bo jest oczkiem w głowie prezydenta. Przywódcy wszechmocnego, rządzącego od 1991 roku. Może on m.in. powoływać i odwoływać rząd, rekonstruować parlament, a jego działalności politycznej towarzyszy też działalność sportowa. Oficjalnie Nursułtan Nazarbajew jest prezesem honorowym Astany, pomysłodawcą opisywanego już „Astana Presidental Sports Group”.

Na co dzień jednak to po prostu to pasjonat futbolu, który ma też odpowiednie narzędzia, by kazachskim futbolem się opiekować. W Astanie przez finansowe wsparcie i swoją funkcję, jest to dość łatwe. Na szczeblu reprezentacji raczej też. Prezesami tamtejszej federacji piłkarskiej było niemal pół jego rodziny lub bliskich. Stanowisko to pełnił m.in. jego teść Rohat Alijew. Innym razem najbliższy współpracownik i szef administracji prezydenta Adylbek Żaksybekow. Teraz związkiem kieruje wnuk Nazarbajewa.

Systematyczny awans

Trudno zarzucać, że powiązani z głową państwa ludzie, w federacji sobie nie radzą. Kazachstan należy do UEFA od XXI wieku. Przez kilkanaście lat nauki gry w piłkę w światowym rankingu systematycznie szedł do góry. Teraz jest futbolowym średniakiem, ale ambicje ma większe. Władze chciałyby występu swej drużyny na mistrzostwach świata. Brzmi wesoło? Awans na mundial w Rosji jest oczywiście nierealny, ale celem mają być kolejne ogólnoświatowe imprezy. Gdy Kazachowie niedawno mobilizowali się na walkę o Ligę Mistrzów, też odbierano to w charakterze żartów. W 2015 roku awans do Champions League uzyskała Astana.

Polska w tym mieście swój mecz eliminacji MŚ 2018 tylko zremisowała. Do tej pory była to jedyna strata punktów tych kwalifikacji i pierwsze spotkanie z Kazachstanem w historii, którego nasza drużyna narodowa nie potrafiła wygrać.

Skoro Lewandowski i Krychowiak stolicę Kazachstanu opuszczali z niewyraźną miną, a mistrz Polski z porażką 1:3 to można uznać, że plan wielkiego, kazachskiego futbolu, mimo ulicznego PRL-u, bań i biegania bez piłki w 40-stopniowym upale, zupełną abstrakcją nie jest.

Więcej o: