Liga Mistrzów. Zwycięski marsz Zidane'a. Pięć tytułów w siedemnaście miesięcy. Słyszał: odwagi, burz Bastylię, po coś jesteś Francuzem. Ale on burzyć nie lubi

Zinedine Zidane to najrzadszy gatunek trenera: zdobywca Złotej Piłki, któremu się udało coś naprawdę wielkiego po drugiej stronie mocy. Było takich tylko trzech

Miał tańczyć na stole z radości. Jeszcze nie tańczył, choć mówił po meczu, że czuje się jak w tańcu. Było po finale tak jak lubi: dużo "my", dużo "oni", dużo "każdy", mało "ja". Dużo pracowaliśmy. Piłkarze i sztab. Każdy się tu czuje ważny. Każdy coś dołożył. To oni, piłkarze, zrobili to co najważniejsze. Ja? Ja im powiedziałem w przerwie, żeby robili to co w pierwszej połowie, tylko częściej z piłką. I daliśmy widowisko. Wygraliśmy bo byliśmy przygotowani fizycznie i zdeterminowani.

Ani kroku przed szereg

Tak mówił pierwszy trener od czasów Arrigo Sacchiego, który obronił Puchar Europy. Pierwszy trener Realu z dubletem od czasów Argentyńczyka Luisa Carniglii. Czyli od 1958 roku. W niecałe półtora roku Zidane wygrał tyle Pucharów Europy, ile Pep Guardiola, Alex Ferguson - w sobotę w Cardiff był w wybornym humorze w podziemiach stadionu - czy Jose Mourinho. Oczywiście że trafił do klubu z być może najlepszą kadrą na świecie. Ale inni tez mieli nienajgorsze kadry, a rok po roku pucharu nie wygrywali. - Nie chcę oceniać, czy jestem bardzo dobrym trenerem. Kocham piłkę i mam szczęście pracować w klubie, którego się czuję częścią. Jak jeden z mebli - mówił. I to nie było tylko krygowanie się. Przez te kilkanaście miesięcy trenowania Realu Zidane jednej rzeczy wystrzegał się cały czas: wychodzenia przed szereg. Nie być nawet o krok przed piłkarzami w świętowaniu, chwaleniu się, w krytykowaniu innych, w medialnych wojenkach. Nie tylko przed piłkarzami, nawet przed swoim sztabem, o którym nigdy nie zapomina, gdy trzeba mówić o sukcesie. Dał się piłkarzom wziąć na ręce i podrzucać do góry po wygraniu ligi hiszpańskiej. Ale podrzucali też tego wieczoru Hamidou Msaidiego, pewnie najbardziej anonimowego dla postronnych asystenta Zidane'a, specjalisty od kinezjologii, regeneracji, rehabilitacji i przygotowania fizycznego, luźno wcześniej związanego z futbolem. Nieprzychylni Msaidiemu w klubie wykpiwali go jako szamana.

Bez doświadczenia, bez licencji, ale z otwartą głową

Ale Zidane był nieugięty, wierzył w niego, nie tylko dlatego że u Msaidiego rehabilitował się on i jego rodzina. Wierzył też w Davida Bettoniego, swojego przyjaciela jeszcze z czasów gdy uczyli się gry w piłkę w Cannes, a do Zidane'a jeszcze mówiło się Yazid, a nie Zinedine. Bettoni zawsze był przy Zidanie. Przeprowadzał się za nim do Turynu, do Madrytu. Za Zidanem piłkarzem, a w końcu za Zidane'em trenerem. I znalazł się w sztabie mimo że nie miał wymaganej licencji by być asystentem. Nie dość że Zidane nie miał trenerskiego doświadczenia, to i asystentów wziął bez doświadczenia, Bettoni rozegrał w życiu sześć meczów na pierwszoligowym poziomie, (dopiero przy Antonio Pintusie, specjaliście od przygotowania fizycznego, nie było żadnych wątpliwości https://www.sport.pl/pilka/7,65041,21897249,final-ligi-mistrzow-real-juventus-antonio-pintus-turynczyk.html). Ale to są współpracownicy zżyci z nim jak rodzina i ludzie z otwartymi głowami, ciągle uczący się. To sztab pracusiów, podpatrujących to co najlepsze gdzie się da. I Zidane uparł się na nich, mimo sugestii, żeby dobrał kogoś bardziej madryckiego i może z większym nazwiskiem. A co do licencji, to Zidane też zaczynał w rezerwach Realu bez wszystkich wymaganych pozwoleń i trzeba było różnych papierkowych sztuczek. Licencję robił we Francji, choć Real podpowiadał, że może lepiej będzie w Hiszpanii. W takich sprawach potrafi być nieubłagany. Ale w zarządzaniu grupą idzie na dużo kompromisów.

Florentino Perez: on tu może pracować dożywotnio

Nie prowokuje, łagodzi. Tomas Roncero, dziennikarski fanatyk Realu, pisał mu w felietonach w imieniu wielu: skończ z wystawianiem tego BBC, wystawiaj Isco. Odwagi, burz Bastylię, po coś jesteś Francuzem. Ale on nie lubi burzyć. Poczekał aż Bastylia zburzy się sama. Gareth Bale miał kontuzje, Isco wykorzystał szansę. Wszystko poszło gładko. Z Jamesem Rodriguezem pewnie nie będzie tak gładko, widać było po meczu, że mocno przeżył pozostawienie go na trybunach. Ale drogi Jamesa i Zidane'a najprawdopodobniej się rozejdą najbliższego lata transferowego. Zresztą Zidane w grzecznym ignorowaniu skarg swoich rezerwowych już ma wprawę. Najlepiej nie ruszać, niech sprawa przyschnie. Podobnie z innymi problemami. Przecież to wcale nie był dla Realu taki bezproblemowy sezon. Punktów zapalnych było pod dostatkiem, nie tylko wśród rezerwowych. Karim Benzema od siedmiu lat nie strzelił tak mało goli. Cristiano Ronaldo męczył się ze zdobywaniem bramek w Lidze Mistrzów nieziemsko, zanim się nie przełamał w meczu z Bayernem i już był nie do zatrzymania. Gdyby się trafił trener piroman, to plan na sezon mógłby pójść z dymem. Ale Zidane nie szuka kłopotów. Schodzi z linii strzału.Nie szuka też komplementów. Same go znajdą. On nie chciał oceniać, czy jest dobrym trenerem, Florentino Perez ocenił. - Jest najlepszym trenerem na świecie. Może pracować w Realu dożywotnio.

Koń, jeździec i samochód

"Dobry koń nie musi być dobrym jeźdźcem". Porównanie stare jak świat futbolu. A jednak szefowie Ajaksu uznali swego czasu, że za te słowa muszą swojego trenera wyrzucić z pracy. Przyczyn było więcej, ale ta przesądziła: bo Co Adriaanse porównaniem do konia i jeźdźca skwitował wiadomość, że Marco van Basten idzie na kurs trenerski. Adriaanse nie chciał go obrazić. Po prostu rzucił żartem sceptyka. Ale nie w porę.

Pół Holandii było wtedy, w 2003 roku, w gorączce: nasz święty Marco, geniusz i zdobywca trzech Złotych Piłek, odłożył kij golfowy i idzie na kurs. Zarzekał się przez lata, że nie będzie trenerem, że go nawet do futbolu nie ciągnie, a jednak w końcu usłyszał wezwanie. Ledwo van Basten skończył kurs, już trenował rezerwy w Ajaksie, a potem od razu dostał reprezentację Holandii. Był niesiony do sukcesu na rękach. I niezwykły piłkarz okazał się dość zwyczajnym trenerem. Charyzmatycznym, bez wątpienia. Jego Holandia miała momenty pięknej gry, tego też nikt nie zakwestionuje. Ale to był piłkarz zwycięzca. A trener - nie. Do tego przez upór i bezkompromisowość zniszczył wiele mostów, które wcześniej przerzucił jako piłkarz. Aż w końcu poczuł się wypalony i ogłosił, że już do samodzielnego trenowania nie wróci. Adriaanse dobrze przeczuwał z koniem i jeźdźcem. Fabio Capello mawiał jeszcze, że nie daje się bolidów Formuły 1 do nauki jazdy.

Nawet Platini się sparzył

Nie jest to reguła niezawodna. Ale jednak w przypadku piłkarzy naprawdę wielkich, tych ze Złotymi Piłkami, zwykle się sprawdzała. Bywało śmiesznie i strasznie: z Lotharem Matthaeusem, Hristo Stoiczkowem, czy Ruudem Gullitem, który mówił o sexy footballu, a odleciał na swoim ego tak wysoko, że piłkarze stracili go z oczu. Bywało z niezłymi efektami, ale jednak zwyczajnie: z Olegiem Błochinem, Kevinem Keeganem. Andrij Szewczenko to nadal niewiadoma. Podobnie jak Fabio Cannavaro (Złota Piłka to Złota Piłka). Alfredo di Stefano był bardzo wytrwały, sporo wygrał w Argentynie, z Valencią zdobył Puchar Zdobywców Pucharów, ale już w Realu stracił tylko nerwy. I w przeciwieństwie do Zidane'a zaczynał w Elche, a nie w Realu, więc miał czas się przystosować przed ruszeniem na głęboką wodę.

Z geniuszami jest taki problem, że życzymy im i sobie, by byli trenerami tak samo dobrymi jak piłkarzami. Ale zawsze gdzieś z tyłu jest obawa, że im nie wystarczy wytrwałości, że przegrają z własnym ego, że to będzie bolało i mit runie. Gdy magia nie zacznie działać od razu, zaczyna się droga w dół. A czasem i początkowa magia niewiele znaczy. Michel Platini wziął z marszu reprezentację Francji, rozegrał z nią fantastyczne eliminacje Euro 92, dostał nominację do nagrody trenera roku FIFA. A potem poniósł klęskę w finałach Euro i już nigdy się po niej jako trener nie podniósł.

Trener od trofeów, a nie odkrywania futbolu na nowo

Z Platinim pozostaną wspólnie piłkarskimi bogami Francji. Ale wśród trenerów Zidane w półtora roku zostawił Platiniego daleko z tyłu. Ze zdobywców Złotej Piłki było takich jak on jeszcze tylko dwóch. Franz Beckenbauer i Johan Cruyff. Jeśli chodzi o trofea, nie o rewolucjonizowanie futbolu w stylu Cruyffa. Bo Zidane nigdy się nie upierał, że jest prorokiem futbolu i coś odkrył. Zresztą Beckenbauer trener też nie rewolucjonizował, po prostu szedł po sukcesy. I też licencjami najmniej się przejmował. Ale nawet Beckenbauer, zanim wygrał mistrzostwo świata w 1990, najpierw przegrał mistrzostwo w 1986 roku, a potem w Euro 1988 u siebie nawet nie doszedł do finału. A i Cruyff na pierwszy europejski puchar z Ajaxem czekał dwa lata, a mistrzostwo kraju zdobył dopiero w Barcelonie, i to po trzech latach pracy. Zidane w siedemnaście miesięcy zdobył pięć trofeów. Dwa Puchary Europy, mistrzostwo Hiszpanii, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata. Cruyff sięgał po sukcesy spalając się w konfliktach, czasem celowo prowokując jakiś pożar w drużynie, żeby ją pobudzić. Beckenbauer już na pierwszym mundialu miał wielką awanturę z piłkarzami, którzy nie chcieli mu się podporządkować albo źle znosili rolę rezerwowych. Czterech piłkarzy, w tym Dieter Hoeness, Klaus Augenthaler i Uli Stein, uciekło mu ze zgrupowania na wyprawę do innego miasta. Wyzywał ich od idiotów, a Steina, niepogodzonego z tym że nie jest pierwszym bramkarzem, postanowił odesłać do domu, za co mu się bramkarz zrewanżował kpinami, że Beckenbauer się nadaje, ale do reklamy zupek Knorra.

Ani wyniosły, ani kumpelski. Szef dumny rezerwowych

Z Zidane'em to nie do pomyślenia, przynajmniej na razie. On kupił piłkarzy opanowaniem. Tym, czego mu czasem bardzo brakowało jako piłkarzowi. I tym że był sprawiedliwy. Zachował idealny dystans do piłkarzy: ani nie był wyniosły, ani przesadnie kumpelski. Pilnował, żeby przede wszystkim lubili siebie nawzajem, a nie jego. Gdy się będą lubić nawzajem, wtedy jest mało ważne, czyli jego lubią. I ubędzie mu sto szefowskich obowiązków. Dał im swobodę stworzenia czegoś. Zwłaszcza rezerwowym. To była największa różnica między Realem a Barceloną w lidze. W Barcelonie rezerwowi czuli się rezerwowymi i grali tak jakby cały czas myśleli: a co o mnie myślą ci lepsi? W Madrycie rezerwowi byli dumnymi rezerwowymi. Stworzyli coś swojego. Drużynę B, o której wielu mówiło, że jest lepsza niż A. Dzięki temu Zidane rozbroił inną bombę: rotacji. One są konieczne, żeby w maju mieć piłkarzy wypoczętych. Ale często kończą się skargami piłkarzy do prasy, pretensjami kibiców. A w Realu rezerwowi byli tak doceniani i tak rozwinęli skrzydła, że nikt nie miał pretensji, że Zidane rotuje. Ludzie czekali, aż będzie rotował.

Szczęściarz? Nic w tym złego

Nie zamęcza piłkarzy sobą i sztabem. Nie robi długich analiz, nie montuje wzniosłych filmów motywacyjnych, nie zanudza taktyką. Sam zresztą nie jest w niej zakochany, mówi że woli zarządzanie ludźmi. Ale choć nie lubi o niej rozmawiać, to dość swobodnie się w niej czuje w działaniu.

Mówią, że ma szczęście. Ale mawiają też, że szczęście jest inną nazwą dbania o szczegóły, i on pod tym względem jest szczęściarzem bez wątpienia. - Wszystko będzie dobrze. Bo gdy się ciężko pracuje, to nie może wyjść źle - mówił, gdy go prezentowano w Madrycie jako trenera. Przejął drużynę w biegu po Rafaelu Benitezie. Był przez Real od dawna przygotowywany do tej roli, sprawdzany na różnych stanowiskach. Ale jednak niedoświadczony. Tempo, w jakim się zerwał do tej nowej kariery, jest imponujące.

Wytykają mu nie tylko szczęście (- Gdy masz sukcesy, to ludzie dopatrując się przyczyn, pierwsze wybierają szczęście. Ja też to o sobie słyszałem - mówił o Zidanie Vicente del Bosque). Również to, że na razie wiadomo, że jest dobrym trenerem Realu, a nie wiadomo jak dobrym w ogóle. Ale gdy trzyma puchar, a po roku kolejny, jakie to właściwie ma znaczenie?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.