Liga Mistrzów. Dani Alves. Jak starszy pan wprowadził Starą Damę do finału

Potrafi zachwycać, bawić i irytować jak mało kto. Barcelona oddała go Juventusowi za darmo, bo Dani Alves już jej szefom spowszedniał. A w Juventusie poczuł się znowu kochany. W półfinale odwzajemnił to trzema asystami i golem. We wtorek Juventus wygrał z AS Monaco 2:1 (w dwumeczu 4:1). 27 maja w Cardiff po raz dziewiąty zagra o Puchar Europy.

Starszy Pan wprowadził Starszą Damę do finału - napisał jeden z brazylijskich dziennikarzy już tydzień temu, nie czekając na rewanż z Monaco w Turynie. Starszy Pan Dani Alves asystował wówczas przy dwóch golach Gonzalo Higuaina. A trener Massimiliano Allegri mówił: widzieliście jak to zrobił? Tak podaje rozgrywający.

Nawet trener Monaco się uśmiechnął

W rewanżu w Turynie Dani Alves dołożył jeszcze asystę przy golu Mario Mandżukicia, a do niej ładnego gola. Żadna bramka w półfinale z Monaco nie padła bez jego udziału. Nawet trener Leonardo Jardim uśmiechnął się lekko po tym golu Brazylijczyka. Jak się nie uśmiechać. Chyba tylko w Barcelonie się nie śmieją. Obrońcę z licencją na asysty (tylko Messi miał ich w Hiszpanii więcej przez ostatnią dekadę) i sukcesy w Europie (większą kolekcję europejskich pucharów zebrał tylko Paolo Maldini) Barcelona oddała Juventusowi za darmo, mimo że miała z Brazylijczykiem jeszcze rok kontraktu. A on w Turynie robi to, co robił dotychczas gdzie indziej, czyli ma asysty i sukcesy w Europie. Oraz rozumie się w lot z jednym świetnym Argentyńczykiem, tylko teraz z Paulo Dybalą a nie Leo Messim.

Gorszy w obronie? Ale Barca gola nie strzeliła

Były w jego barcelońskich czasach zarzuty, że w obronie jest dużo gorszy niż w ataku? Jest gorszy. Ale w ćwierćfinale grał w obronie, która w dwóch meczach z Barceloną nie straciła żadnej bramki. A widząc jak krótką kołdrę ma dziś Barcelona na bokach obrony bez niego, i jak trudno jest być tak dobrym asystentem Messiego jakim on był (podawał przy 42 jego golach, nikomu innemu to się nie udało tyle razy) musi czuć podwójną satysfakcję.

"Szefowie Barcelony nie szanowali mojej pracy"

I pewnie czuje. Nigdy nie odpuszczał tym, którzy mu podpadli. Czy to byli szefowie Barcelony, czy rywale z boiska, czy madryckie media (czasem ich dziennikarzy przepraszał z uśmiechem, że to nie ich wina, że dla takiej gazety czy radia pracują, ale na ich pytania nie odpowiadał), czy kibice rasiści. Nie darował sobie tej wiosny, po sukcesach Juve, mocnych komentarzy o szefach Barcelony, którzy "nie okazali mi szacunku. Przyszli prosić o przedłużenie kontraktu dopiero gdy FIFA dała Barcelonie zakaz transferów. Byli fałszywi i nie szanowali mojej pracy. Ci którzy rządzą dziś Barceloną nie mają pojęcia, jak traktować swoich zawodników" - mówił w wywiadzie dla "ABC". Ale dzięki temu że szefowie wówczas, po zakazie transferów, przyszli, mógł podyktować swoje warunki i umowę przedłużył z zastrzeżeniem, że będzie mógł w wybranym momencie odejść za darmo. - Muszę być kochany. Gdy nie jestem kochany, odchodzę - mówił w "ABC". A w wywiadzie dla FIFA.com tłumaczył, że był już zmęczony byciem kozłem ofiarnym.

Cena za wielkość

Płacił cenę za to, że jest tak wyrazisty. Poza boiskiem i na boisku irytował i zachwycał. Jest wielkim piłkarzem, a oni mają taki przywilej, że sami stwarzają pozycję, na której grają. Dani Alves nie grał jak boczny obrońca. Grał jak Dani Alves. Jeszcze po latach będzie wiadomo, o co chodzi. Jak z Niltonem Santosem, Cafu, Roberto Carlosem. A z obecnych obrońców - z Marcelo. Ale płacił też za ten przywilej słono: jeśli ktoś taki ma słabszy czas, nie ma się za kim schować i zbiera po głowie podwójnie. A jemu się zdarzały słabsze czasy, i w Barcelonie i w reprezentacji Brazylii. Ale zawsze wracał. Z 23 trofeami zdobytymi przez niego z Barceloną nie ma dyskusji.

Czekanie na sukces z Brazylią

Zdobył potrójną koronę z Pepem Guardiolą, w pierwszym sezonie po odejściu z Sevilli, zdobył potrójną koronę z Luisem Enrique, w przedostatnim z ośmiu sezonów w Katalonii. Rok wcześniej przeżył wielkie rozczarowanie na mundialu 2014. To nie był jego turniej, w półfinale z Niemcami nawet nie zagrał, Luiz Felipe Scolari wystawił Maicona. To jest coś, co mu w karierze nie wyszło: wygrać coś wielkiego z Brazylią. Zagrał w niej sto meczów, wygrał tylko Copa America 2007.

Znowu chciany

Gdyby to zależało od jego kolegów z drużyny, grałby pewnie dalej na Camp Nou. Messi nazywał go najlepszym prawym obrońcą świata. Ale szefowie już rzeczywiście mieli go dość. Zachłysnęli się tym, kogo mogą mieć, i przestali doceniać tego, którego mieli. Byli zmęczeni drogą przez mękę przy negocjacjach kolejnych umów, a Dani Alves i jego menedżerka, była żona Dinorah Santa Ana łatwo ze swoimi oczekiwaniami się nie rozstawali. I w końcu ich drogi z Barceloną się rozeszły. A w Daniego Alvesa wstąpiły w Juve nowe siły, jak można było się spodziewać pamiętając jaką odmianę przeszedł tam wcześniej choćby Patrice Evra(też przechodził do Juve jako 33-latek). Dani Alves poczuł się znowu chciany. Oczywiście świetnie opłacany też, ale przede wszystkim chciany. Europejskie puchary wygrywał już z Sevillą, potem regularnie z Barceloną. Pora na sukces z Juventusem. Jeśli w finale z Realem, to i w Barcelonie się w końcu uśmiechną.

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA