Starszy Pan wprowadził Starszą Damę do finału - napisał jeden z brazylijskich dziennikarzy już tydzień temu, nie czekając na rewanż z Monaco w Turynie. Starszy Pan Dani Alves asystował wówczas przy dwóch golach Gonzalo Higuaina. A trener Massimiliano Allegri mówił: widzieliście jak to zrobił? Tak podaje rozgrywający.
W rewanżu w Turynie Dani Alves dołożył jeszcze asystę przy golu Mario Mandżukicia, a do niej ładnego gola. Żadna bramka w półfinale z Monaco nie padła bez jego udziału. Nawet trener Leonardo Jardim uśmiechnął się lekko po tym golu Brazylijczyka. Jak się nie uśmiechać. Chyba tylko w Barcelonie się nie śmieją. Obrońcę z licencją na asysty (tylko Messi miał ich w Hiszpanii więcej przez ostatnią dekadę) i sukcesy w Europie (większą kolekcję europejskich pucharów zebrał tylko Paolo Maldini) Barcelona oddała Juventusowi za darmo, mimo że miała z Brazylijczykiem jeszcze rok kontraktu. A on w Turynie robi to, co robił dotychczas gdzie indziej, czyli ma asysty i sukcesy w Europie. Oraz rozumie się w lot z jednym świetnym Argentyńczykiem, tylko teraz z Paulo Dybalą a nie Leo Messim.
Były w jego barcelońskich czasach zarzuty, że w obronie jest dużo gorszy niż w ataku? Jest gorszy. Ale w ćwierćfinale grał w obronie, która w dwóch meczach z Barceloną nie straciła żadnej bramki. A widząc jak krótką kołdrę ma dziś Barcelona na bokach obrony bez niego, i jak trudno jest być tak dobrym asystentem Messiego jakim on był (podawał przy 42 jego golach, nikomu innemu to się nie udało tyle razy) musi czuć podwójną satysfakcję.
I pewnie czuje. Nigdy nie odpuszczał tym, którzy mu podpadli. Czy to byli szefowie Barcelony, czy rywale z boiska, czy madryckie media (czasem ich dziennikarzy przepraszał z uśmiechem, że to nie ich wina, że dla takiej gazety czy radia pracują, ale na ich pytania nie odpowiadał), czy kibice rasiści. Nie darował sobie tej wiosny, po sukcesach Juve, mocnych komentarzy o szefach Barcelony, którzy "nie okazali mi szacunku. Przyszli prosić o przedłużenie kontraktu dopiero gdy FIFA dała Barcelonie zakaz transferów. Byli fałszywi i nie szanowali mojej pracy. Ci którzy rządzą dziś Barceloną nie mają pojęcia, jak traktować swoich zawodników" - mówił w wywiadzie dla "ABC". Ale dzięki temu że szefowie wówczas, po zakazie transferów, przyszli, mógł podyktować swoje warunki i umowę przedłużył z zastrzeżeniem, że będzie mógł w wybranym momencie odejść za darmo. - Muszę być kochany. Gdy nie jestem kochany, odchodzę - mówił w "ABC". A w wywiadzie dla FIFA.com tłumaczył, że był już zmęczony byciem kozłem ofiarnym.
Płacił cenę za to, że jest tak wyrazisty. Poza boiskiem i na boisku irytował i zachwycał. Jest wielkim piłkarzem, a oni mają taki przywilej, że sami stwarzają pozycję, na której grają. Dani Alves nie grał jak boczny obrońca. Grał jak Dani Alves. Jeszcze po latach będzie wiadomo, o co chodzi. Jak z Niltonem Santosem, Cafu, Roberto Carlosem. A z obecnych obrońców - z Marcelo. Ale płacił też za ten przywilej słono: jeśli ktoś taki ma słabszy czas, nie ma się za kim schować i zbiera po głowie podwójnie. A jemu się zdarzały słabsze czasy, i w Barcelonie i w reprezentacji Brazylii. Ale zawsze wracał. Z 23 trofeami zdobytymi przez niego z Barceloną nie ma dyskusji.
Zdobył potrójną koronę z Pepem Guardiolą, w pierwszym sezonie po odejściu z Sevilli, zdobył potrójną koronę z Luisem Enrique, w przedostatnim z ośmiu sezonów w Katalonii. Rok wcześniej przeżył wielkie rozczarowanie na mundialu 2014. To nie był jego turniej, w półfinale z Niemcami nawet nie zagrał, Luiz Felipe Scolari wystawił Maicona. To jest coś, co mu w karierze nie wyszło: wygrać coś wielkiego z Brazylią. Zagrał w niej sto meczów, wygrał tylko Copa America 2007.
Gdyby to zależało od jego kolegów z drużyny, grałby pewnie dalej na Camp Nou. Messi nazywał go najlepszym prawym obrońcą świata. Ale szefowie już rzeczywiście mieli go dość. Zachłysnęli się tym, kogo mogą mieć, i przestali doceniać tego, którego mieli. Byli zmęczeni drogą przez mękę przy negocjacjach kolejnych umów, a Dani Alves i jego menedżerka, była żona Dinorah Santa Ana łatwo ze swoimi oczekiwaniami się nie rozstawali. I w końcu ich drogi z Barceloną się rozeszły. A w Daniego Alvesa wstąpiły w Juve nowe siły, jak można było się spodziewać pamiętając jaką odmianę przeszedł tam wcześniej choćby Patrice Evra(też przechodził do Juve jako 33-latek). Dani Alves poczuł się znowu chciany. Oczywiście świetnie opłacany też, ale przede wszystkim chciany. Europejskie puchary wygrywał już z Sevillą, potem regularnie z Barceloną. Pora na sukces z Juventusem. Jeśli w finale z Realem, to i w Barcelonie się w końcu uśmiechną.