Liga Mistrzów. Raz, dwa, trzy. Cristiano Ronaldo strzela, Atletico patrzy

Real wygrywając 3:0 załatwił sprawę awansu? Trudno wierzyć w cuda Atletico w rewanżu, skoro na Santiago Bernabeu piłkarzom Diego Simeone nie udawały się nawet rzeczy zupełnie zwyczajne.

To był majstersztyk Realu, majstersztyk Cristiano Ronaldo, Toniego Kroosa, Zinedine'a Zidane'a, który wygrał taktyczny pojedynek z Diego Simeone. Bohaterów można wyliczać dalej. Cristiano w chwili próby pokazał najlepszą wersję siebie, a Real pokazał równowagę między atakiem i obroną, której mu czasami w tym sezonie brakowało. Punkty rzadko z tego powodu tracił, ale nerwy już tak. A derby w Lidze Mistrzów miał zupełnie spokojne.

Spokój panuje na Bernabeu

Real, drużyna której znakiem firmowym w tym sezonie jest odrabianie strat, gole w ostatnich minutach, łatwość i zdobywania i tracenia bramek, w meczu z Atletico tylko odhaczał kolejne punkty z idealnego planu na ten dwumecz: nie stracić u siebie, nastrzelać z zapasem, nie wykrwawić się przed powrotem do walki o mistrzostwo Hiszpanii. Tylko przy tym ostatnim jest znak zapytania: uraz Daniego Carvajala, który go zmusił do zejścia w przerwie. Ale poza tym - spokój panuje na Bernabeu.

Samotność Filipe Luisa

Real nie pozwolił Atletico przejąć inicjatywy, dopiero w ostatnich minutach pozwolił rywalom na celny strzał. Tylko wspomnienie niedawnych bojów, jakie Atletico potrafiło toczyć w derbach, zostawiało do pewnego momentu jakieś złudzenia co do losów tego dwumeczu. Ale tak było tylko do momentu, gdy Cristiano Ronaldo strzelił na 3:0.

Real miał rozmach w ofensywie, Atletico nie miało. Real miał znakomitych rezerwowych (Marco Asensio jest w stanie z każdego zagrania wyczarować coś groźnego dla rywala, Nacho świetnie zastąpił Carvajala, a trzeci gol padł po asyście Lucasa Vazqueza), Atletico zwyczajnych. Real miał najlepszego Cristiano, Atletico pozbawionego podań Antoine'a Griezmanna. Real panował przy liniach bocznych, bo Atletico atakowało głównie środkiem, a jeśli już bokiem, to z lewej strony (bo na prawej obronie grał nienawykły do tej pozycji Lucas Hernandez) i sprowadzało się to właściwie do samotnych sprintów Filipe Luisa, wrzutek do nikogo.

Ale Real kontrolował też środek, mimo że tu Atletico rzuciło wszelkie siły. Niemal bezbłędny Kroos, dotrzymujący mu kroku Modrić, ruchliwy Isco, Casemiro który włączał się do ataku i dał asystę przy golu na 1:0 - tak Real budował przewagi w środku. A Atletico za swoją taktykę zaczęło drogo płacić, gdy zmęczył się Filipe Luis. Zaczął popełniać proste błędy, ryzykowne faule, nie dał też rady zatrzymać Cristiano Ronaldo przed golem na 2:0.

Real trzy gole, Atletico dwie okazje

To było Atletico mało zdeterminowane jak na normy Simeone. I groźne tylko w dwóch momentach pierwszej połowy: gdy Kevin Gameiro pędził z piłką na Keylora Navasa po kontrataku, a Diego Godin zbierał się do strzału po podaniu Griezmanna z rzutu wolnego i wyprzedzeniu obrońców Realu. Ale Navas zatrzymał Gameiro, a Godin strzelił z bliska niecelnie.

Cristiano Ronaldo o krok od Messiego

Real nie dość że ma najbardziej wyrównaną kadrę w Europie i może z rezerwowych wystawić drużynę, o której trenerzy rywali mówią, że trudniej się z nią grało niż z jedenastką pierwszego wyboru (tak powiedział ostatnio Pepe Mel, trener Deportivo La Coruna, rozniesionego przez tych rezerwowych), to jeszcze ma dwóch Cristianów Ronaldów.

Codziennego i odświętnego. Ten pierwszy bywa irytujący, na tyle że ten drugi po wielkich meczach, pytany czy zasłużył na ulicę w Madrycie, odpowiada: wystarczyłoby mi, gdyby na mnie na naszym stadionie nie gwizdali (powiedział to po rewanżu z Bayernem, powtórzył prpśbę po Atletico). Ale ten drugi to czysty geniusz ustawiania się, skuteczności, wyboru momentu na przyspieszenia.

Pierwszy Cristiano długo dochodził do siebie po zwycięskim Euro z Portugalią, w Lidze Mistrzów męczył się strzelecko tak, jak mu się w barwach Realu nie zdarzało i po pierwszych ośmiu meczach w tegorocznej LM miał ledwie dwa gole. Drugi Cristiano w kolejnych trzech meczach dołożył osiem goli. I ma teraz tych goli w obecnej LM łącznie 10. Już tylko o jednego mniej od prowadzącego w tej klasyfikacji, wyeliminowanego z LM Messiego.

Zidane, wielki po prostu

Jeden z felietonistów El Pais pisał niedawno, że Real za jedne 94 miliony euro kupił sobie dwie legendy: tą pierwszą legendą był Cristiano skrzydłowy, król przekładanek z piłką. Ale on już nie wróci. Odrodził się jako nowe wcielenie Hugo Sancheza i teraz będzie królem przystawiania nogi i głowy do piłki w najlepszych momentach. W listopadzie strzelił trzy gole Atletico w ligowym 3:0 na Vicente Calderon. Teraz powtórzył to w LM. Ale to że jest najlepszy w kluczowych momentach to też zasługa Zinedine'a Zidane'a, który go przekonał do odpoczywania, odpuszczania niektórych meczów. Warto było. Zwyciężyli obaj.

Zidane słyszy często, że jego głównym talentem jest to, że swojej drużynie nie przeszkadza, że idzie na mądre kompromisy z gwiazdami. To są takie komplementy przez zaciśnięte zęby. Trochę podobne do tych, które słyszał kiedyś Vicente del Bosque. I dopiero gdy go w Realu zabrakło, okazało się, że nie był wielki tylko w szukaniu najlepszej drogi między gwiazdami. Był wielki po prostu.

Więcej o: