Piłka nożna. Piękny Kamil Glik

Piłkarz reprezentacji Polski znów należy do najbardziej bramkostrzelnych obrońców w Europie. A Arkadiusz Milik został w środę współliderem klasyfikacji strzelców w Lidze Mistrzów

28-letni Glik, gracz postawny i diabelnie silny, zadawał dotychczas ciosy głową. Skutecznie rywali przepychał lub przeskakiwał, powietrzną walkę pod bramką wygrywając zazwyczaj po dośrodkowaniu piłki z rzutu rożnego. Tym razem uderzył z woleja, zza pola karnego. I nawet gdyby nie powiedział tego po meczu, domyślilibyśmy się, że strzelił najpiękniejszego gola w karierze.

Najpiękniejszego i bezcennego. We wtorkowy wieczór mijała 95. minuta gry, Polak wyrównał wynik meczu z Bayerem Leverkusen na 1:1, jego AS Monaco utrzymało pozycję lidera grupy. Utrzymało, choć nie tylko bukmacherzy sądzili, że do 1/8 finału nie awansuje. Wyżej stały akcje zarówno wspomnianego klubu niemieckiego, jak i londyńskiego Tottenhamu, pokonanego przez Monaco przed dwoma tygodniami na wyjeździe 2:1.

Glik, w minionych latach kapitan Torino i bożyszcze tamtejszych tłumów, najpierw rozpędził się snajpersko w sezonie 2014/15. Strzelił w lidze włoskiej siedem goli, wyrównując polski rekord tamtych rozgrywek należący do Zbigniewa Bońka. A ponieważ ósmego dołożył wtedy w Lidze Europy, wespół z Brazylijczykiem Naldo z Wolfsburga, został najskuteczniejszym obrońcą sezonu w czołowych rozgrywkach na kontynencie.

Polak przewidywał wówczas, że nadciągają ciężkie czasy, że rywale wkrótce rozpoznają jego ruchy i będą się specjalnie na niego zasadzać. Wykrakał. W kolejnym - minionym - sezonie nie trafił do siatki ani razu.

Latem został jednak najdroższym obrońcą w dziejach polskiego futbolu. Monaco zapłaciło 12 mln euro. I dzisiaj rozanieleni komentatorzy wzdychają, że biorąc pod uwagę szalejącą na rynku inflację oraz niedobór klasowych piłkarzy na jego pozycji, był zakupem niewiarygodnie tanim. Wystarczyło kilka tygodni zapoznawania się z francuskimi boiskami, by znów, jak w Turynie, chwalono jego naturalne talenty przywódcze i pewność siebie. Podkreśla się też odporność Glika na kontuzje - polski obrońca musi być niezniszczalny, gotowy do gry praktycznie bez wytchnienia, jeśli chce - ze stosunkowo ubogim kadrowo w defensywie Monaco - bić się o mistrzostwo kraju. Na razie Polak nie zawodzi. Od początku sezonu nie zszedł z boiska ani na chwilę. Tylko on wytrzymuje każdy mecz w drużynie, która zajmuje pozycję wicelidera, z punktem straty do Nicei.

Odżył też Glik jako goleador. Jako jedyny defensor obok Layvina Kurzawy z Paris Saint-Germain zdobył w lidze francuskiej dwie bramki. A jeśli dołożymy wtorkową z Ligi Mistrzów, ponownie wyrasta na czołowego w Europie snajpera wśród obrońców. Tylko on uzbierał już trzy gole. O jednego więcej niż ścigające go sławy - Sergio Ramos z Realu Madryt, Dani Alves z Juventusu oraz Łukasz Piszczek z Borussii Dortmund.

Dlatego Glik błyskawicznie się pnie w hierarchii ulubieńców trybun. Wczoraj wylądował na okładce "L'Equipe", chyba najbardziej prestiżowego sportowego dziennika na kontynencie. Dotąd zwracał na siebie uwagę w LE i lokalnie, we włoskiej Serie A. Teraz wybił się na poziom wybitnie międzynarodowy.

Na tym samym poziomie buszuje również Arkadiusz Milik, którego gol (z rzutu karnego) oraz asysta (dość przypadkowa) przyczyniły się w środę do zwycięstwa Napoli nad Benficą. I polski napastnik został, wraz z Leo Messim i Sergio Aguero, współliderem rankingu strzelców w LM. Wszyscy mają po trzy bramki.

Męczył się natomiast Robert Lewandowski. Wraz z całym Bayernem pokonanym w Madrycie przez Atlético - znów jednego z faworytów do zdobycia trofeum.

Zobacz wideo

Milik ma pytanie do kibiców Napoli, a Nawałka tajny plan! [MEMY]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.