- Dzięki Legii w Warszawie zobaczymy najlepsze kluby Europy. To iskra, która da początek przełamaniu kryzysu w naszej piłce - komentował trener kadry Henryk Apostel. Była jesień 1995 roku, sześć lat po ustrojowej transformacji w Polsce. Błyskawiczne zmiany zachodziły w każdej dziedzinie, wydawało się, że przejście od komunizmu do kapitalizmu musi wyjść na zdrowie także polskiej piłce. Nikt nie myślał jeszcze co prawda o budowie obiektów - Stadion Dziesięciolecia zamieniono w bazar, stadion Legii, noszący dumne imię Wojska Polskiego, nie zmienił się znacząco od 1930 roku.
Za burdy wywołane przez chuliganów Legii podczas finału Pucharu Polski wojewoda warszawski zamknął obiekt przy Łazienkowskiej. Na mecz z IFK Göteborg w eliminacjach Ligi Mistrzów zgodził się otworzyć tylko tę część trybun, w której były krzesełka. Przed rewanżem szwedzka prasa przedstawiała sponsora Legii Janusza Romanowskiego jako "polskiego Berlusconiego". Romanowski dzielił jednak władzę w klubie z generałami - w ten sposób rzeczywistość PRL-owska mieszała się z kapitalizmem.
Legia jako pierwsza polska drużyna awansowała do elity, za co otrzymała 1,6 mln dol. premii. Do zapyziałej rzeczywistości naszej piłki miał zajechać futbolowy cyrk pod nazwą Champions League. Jedna rzeczywistość do drugiej nie przystawała, wokół stadionu w Warszawie stanęły baraki z blachy falistej, by VIP-y zaproszone przez UEFA miały gdzie zjeść kolację. UEFA kazała Legii przedstawić menu z pięciu najlepszych restauracji w mieście - przetarg wygrała Belvedere. Jedzono zupę borowikową z łazankami, indyka pieczonego, polędwicę w sosie dijon, pito wina włoskie - białe Soave i czerwone Bardolino.
Wszystko było jednak tymczasowe - Romanowski z Legii zniknął, drużyna się rozpadła i nic poza wspomnieniami po nich nie zostało.
Dziś awans do Ligi Mistrzów wart jest 12,7 mln euro. Legia dostanie 15-20 mln, bo otrzyma też wpływy z biletów, a przede wszystkim ekwiwalent telewizyjny (507 mln euro na 32 uczestników, choć rzecz jasna nie wszyscy dostaną po równo). Stołeczny klub ma piękny stadion, Polska to kraj, gdzie VIP-ów z UEFA nic nie zszokuje. I tylko marzenie o przezwyciężeniu kryzysu, a właściwie pogoni za europejską piłką wciąż jest aktualne.
21 lat temu klub z Łazienkowskiej nie miał stadionu ani podgrzewanego boiska, więc grano na skutym lodem (Spartak) lub rozpuszczonym chemikaliami bagnie (Panathinaikos). Nie było w klubie nic poza drużyną, która dotarła do ósemki najlepszych w Europie. Dziś stołeczny klub ma prawie wszystko - poza drużyną. Boimy się, że rywalizację z Realem, Borussią i Sportingiem mistrz Polski zakończy na tarczy.
Na czym więc polega przełamywanie kryzysu w naszej piłce i pościg za Europą? Czy to realne, czy to tylko mrzonka? Reprezentacji się udało, dotarła do ósemki najlepszych na kontynencie. To porwało miliony rodaków, nawet tych, którzy na co dzień nie mają piłki w głowie.
Sukces w rywalizacji klubowej jest być może mniej nośny, ale dla polskiej piłki równie ważny. O ile nie ważniejszy. Ale bez porównania trudniej go osiągnąć. Znacznie bliżej reprezentacji do drużyny mistrzów świata (bilans trzech ostatnich meczów z Niemcami jest remisowy) niż Legii do Realu. Budżet mistrza Polski to 120 mln zł, budżet obrońcy Pucharu Europy to prawie 700 mln euro, czyli ok. 3 mld zł. I trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że ta przepaść nie będzie się kurczyć, ale pogłębiać. Zwłaszcza że eliminacje do LM nigdy nie będą już dla mistrza Polski tak łatwe jak w tym roku.
Argument, że wszystko się w Polsce zmienia, bogaci, więc i liga musi rozkwitnąć, powtarzamy od lat jak zaklęcie. O fakty znacznie trudniej, o czym za chwilę się przekonamy po raz kolejny.
źródło: Okazje.info