Liga Mistrzów. Horror dla Bayernu

A już się zdawało, że Robert Lewandowski odetchnie przed Euro 2016... Piłkarze z Monachium przegrywali z Juventusem 0:2, ale doprowadzili do remisu, w dogrywce strzelili kolejne dwa gole i awansowali do ćwierćfinału Ligi Mistrzów

Najpierw cios zadał - i ożywił cały śnięty wcześniej Bayern - właśnie napastnik reprezentacji Polski. Na sekundy przed końcem monachijczyków ocalił Thomas Müller. Dopiero w dogrywce przewaga faworyta nie podlegała żadnej dyskusji.

Dlatego monachijscy kibice przeżyli spektakl, do jakiego nie przywykli. Dreszczowiec. Są dwa stadiony w Europie, na które fan gospodarzy wchodzi z poczuciem niemal absolutnego bezpieczeństwa. I nie tyle szaleje tam z emocji, ile napawa się wirtuozerią swoich piłkarzy. Gospodarze barcelońskiego Camp Nou nie przegrali na własnym boisku ostatnich 33 meczów, aż 30 z nich wygrywając, a w tym roku kalendarzowym strzelają u siebie średnio 4,9 (!) gola na mecz. Natomiast gospodarze monachijskiej Allianz Arena, choć niedawno mieli wpadkę z Mainz, zwyciężali u siebie we wszystkich (!) pozostałych spotkaniach bieżącego sezonu (wbijając przeciętnie "tylko" 3,4 gola).

Właśnie tam poszaleli w środę turyńczycy. Oni nawet nie pukali, lecz wtargnęli razem z bramą. I choć ostatecznie im się nie powiodło, to dokonali wyczynu niezapomnianego.

Bawarczycy w Turynie prowadzili po godzinie 2:0, ale z trudem utrzymali remis, po zrywie gospodarzy wyglądali wręcz bezbronnie. A w rewanżu podjęli Juventus pokiereszowany kontuzjami. Pozbawiony najlepszego snajpera Paulo Dybali, kluczowego dla równowagi w drużynie Claudio Marchisio, morderczego w kryciu obrońcę Giorgio Chielliniego. Ba, tuż przed meczem okazało się, że nie wydobrzał także Mario Mandżukić (zaczął w rezerwie), inny boiskowy gangster mający w dodatku dobry motyw, by szukać odwetu na Bayernie - został z niego wydalony po transferze Lewandowskiego. I w pierwszym meczu wypadł doskonale.

Po tamtym wieczorze turyński obrońca Patrice Evra zwierzał się, że on i koledzy zwyczajnie zlękli się faworyta, dlatego rozpoczęli grę beznadziejnie. Wystarczyło im jednak pół godziny, by pojąć, jak należy działać, żeby Bayern skrzywdzić. I rzeczywiście, w środę nie chowali się już pod własnym polem karnym, lecz postanowili naskoczyć na monachijczyków śmiałym pressingiem.

Z czasem z niego zrezygnowali - musieli, nikt nie wytrzymałby go w zderzeniu z Bayernem przez 90 minut. Gdyby jednak przetrwali te kilka minut dłużej, Pep Guardiola straciłby w Monachium - bez możliwości poprawy, latem przenosi się do Manchesteru City - reputację trenera bez skazy. Właśnie z powodu Ligi Mistrzów.

W tych rozgrywkach pod jego rządami monachijczyków na ich stadionie wychłostał już Real Madryt, w półfinale przed dwoma laty było 0:4. Potem na tym samym etapie rozgrywek wszystko rozstrzygnęło się już w pierwszym meczu, w którym Barcelona triumfowała 3:0. A teraz sekundy dzieliły go od odpadnięcia w 1/8 finału - trenera, który dotąd przez całą karierę dobijał przynajmniej do czołowej czwórki!

I wzdychalibyśmy, że Hiszpan przez trzy sezony w Monachium nie zdołał zbudować drużyny w pełni satysfakcjonującej, choć Massimiliano Allegri zbudował w tym okresie aż dwie. Poprzednia awansowała do finału, obecna - wzniesiona po utracie tłumu liderów, Carlosa Teveza, Andrei Pirlo i Arturo Vidala - prawie zdobyła Monachium.

Lewandowski - w środę w końcu urwał się Bonucciemu, zdobył bramkę i z czasem stawał się coraz groźniejszy - chyba w starciu z żadnym przeciwnikiem Bayernu nie wycierpiał aż tyle. Nie utrzymywał nawet piłki, przegrywając miażdżącą większość pojedynków. On raczej nie przypuszczał, że przez rok z okładem w LM wygra ledwie dwa z ośmiu wyjazdowych meczów Guardioli (w Pireusie i Zagrzebiu). Że tak niewiele zabraknie, by w elicie osiągnął z tym trenerem mniej niż w Dortmundzie z Jürgenem Kloppem, z którym zaznał jedynego w życiu finału.

Co za noc! co za Bayern! Co za Lewy! [MEMY]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.