Liga Mistrzów. Atletico Madryt wzorem defensywnym, ale w ataku...

Miała być nowa drużyna szanująca własne korzenie. Ale korzenie okazały się silniejsze. Atletico Madryt jest zbyt nieporadne w grze ofensywnej, by zaliczać je do faworytów Ligi Mistrzów - pisze dziennikarz Sport.pl Dariusz Wołowski.

Enrique Cerezo nie jest fanatycznym wyznawcą "cholizmu". Nie obowiązuje go wskazanie, by nie wybiegać w przyszłość dalej niż do kolejnego meczu. Dzięki niemu wiemy, jakie cele stawia sobie drużyna Diego Simeone. "Nie spoczniemy, póki nie wygramy Ligi Mistrzów". Prezes Atletico nie może mówić inaczej chcąc rozliczyć się z bolesną przeszłością - dwoma finałami (1974 i 2014) przegranymi w dramatycznych okolicznościach. A poza tym wyścig po tytuł najlepszej drużyny Europy jest już jedynym, w którym klub zależy od siebie. Z Pucharu odpadł, w lidze traci do Barcelony 8 pkt.

Pytanie: czy wielki cel jest w ogóle realny? Ku pokrzepieniu serc można wspomnieć teorię, że dzięki napastnikom wygrywa się mecze, ale trofea dzięki obrońcom. W defensywie drużyna Simeone olśniewa. W 29 kolejkach Primera Division Jan Oblak sięgał do siatki zaledwie 12 razy. A przecież Atletico rywalizuje z Barcą i Realem, a także Villarrealem, Sevillą, Athletic czyli zespołami wymiatającymi w rozgrywkach europejskich. Trudno porównać je do Bayernu, to hegemon Bundesligi, a przecież Manuel Neuer został pokonany 13 razy w 26 meczach. PSG? 15 bramek straconych w 30 spotkaniach, a więc także średnia gorsza niż drużyny Simeone.

Pod względem defensywnym wszystko na Vicente Calderon gra, potwierdza to Liga Mistrzów - trzy gole stracone przez 750 minut!

Problem jest przeciwny. Atletico zdobywa o połowę mniej bramek niż faworyci Pucharu Europy Barcelona, Real, Bayern, czy PSG. Niedawno w Katalonii dyskutowano o uzależnieniu od Leo Messiego, a na Santiago Bernabeu od Cristiano Ronaldo, ale ci dwaj zdobywali po 50 goli w lidze. Tymczasem Antoine Griezmann ma 16, a następny snajper Atletico to Fernando Torres, który w lidze pokonał bramkarzy 5 razy, a w Champions League trafił do siatki dopiero wczoraj przeciw PSV. Oczywiście w serii rzutów karnych. W lidze włoskiej Sampdoria zdobyła 43 bramki, ale ona zajmuje w tabeli 14. miejsce.

Tymczasem wicelider uchodzących za najbardziej ofensywne i techniczne rozgrywki na świecie ma fundamentalne problemy ze skonstruowaniem ataku. Przez 210 minut nie potrafił się przebić przez defensywę PSV Eindhoven, drużyny, która nie uchodzi za wzorzec w grze obronnej.

W Lidze Mistrzów to może być problem, a właściwie to musi być problem na etapie ćwierćfinałów. Przed rokiem Atletico rozbiło Real w derbach Madrytu 4:0. Przez cały sezon obijało kolosa jak chciało: w lidze, Pucharze Króla, Superpucharze Hiszpanii. Ale w ćwierćfinale Ligi Mistrzów nie potrafiło pokonać Ikera Casillasa. I odpadło. Dziś podobny scenariusz wydaje się prawdopodobny.

Nie jest tak, że Simeone tego nie dostrzega. Latem wydał 75 mln euro na trzech graczy ofensywnych: Yannicka Ferreirę Carrasco, Luciano Vietto i Jacksona Martineza. Mówił o rewolucji w sposobie gry, z poszanowaniem tradycji drużyny walczącej. Do Interu odszedł stoper Joao Miranda za 15 mln euro, ale z Chelsea wrócił lewy obrońca Filipe Luis. Simeone nie bał się rozbić pary Godin-Miranda, bo miał młodego Jose Marię Gimeneza, a poza tym sprowadził Stefana Savica z Fiorentiny za 25 mln euro. W tyłach bilans wyszedł na zero. A nawet drużyna jest mocniejsza.

Ale w ataku? Martinez już gra w Chinach skąd dobiegło biadolenie, że Atletico jest koszmarnie trudnym miejscem pracy dla napastnika. W FC Porto wszyscy grali na niego, na Vicente Calderon wciąż był samotny. Atletico jest szczęśliwe, że od Chińczyków odzyskało pieniądze i na tym sprawa klasycznego środkowego napastnika się zamknęła. Sportowo to jednak inwestycja chybiona. Tak jak Vietto, póki co, który jest cieniem napastnika z Villarreal. W poprzednim sezonie zdobył 12 bramek w Primera Division, w tym jedną! Tyle co obrońcy Gimenez, Godin i Filipe Luis!

Ale to pół prawdy, że Vietto, czy Martinez okazali się niewypałami transferowymi. Opiewany system gry Simeone jest dla napastnika wyjątkowo wymagający. Zwłaszcza takiego, który nie jest samowystarczalny. Miała być rewolucja w grze Atletico z poszanowaniem tradycji. Mamy tradycyjne zalety i ograniczenia. Cierpiętnicza mentalność Cholchoneros skutkuje na rywali, którzy są niecierpliwi, zapamiętują się w ataku, zaniedbują tyły. Gdy przeciwnik sam potrafi cierpieć, gdy nie daje Atletico miejsca do gry, wtedy metoda Simeone nie skutkuje. Tak jak nie skutkowała na PSV.

Oczywiste jest, że każda drużyna ma ograniczenia. Czy ta z Vicente Calderon nie ma ich jednak za dużo, by aspirować do tytułu numeru 1 na kontynencie?

Podyskutuj za autorem na jego blogu

Rozpoznasz mecz Ligi Mistrzów po zdjęciu z Lewandowskim? [QUIZ]

Zobacz wideo
Czy Atletico Madryt może dojść do finału rozgrywek?
Więcej o:
Copyright © Agora SA