Liga Mistrzów. PSG - Chelsea. Ave Cesar Azpilicueta

Pewnie większość z was już słyszała lub czytała słowa Jamiego Carraghera, który stwierdził wprost, że nikt nie chce być bocznym obrońcą. Ba, tam kończą albo zbyt słabi fizycznie stoperzy, albo nieudolni skrzydłowi. Jak upychać drużynowe niedojdy, to właśnie na boku obrony - pisze na swoim blogu Michał Zachodny, dziennikarz Sport.pl.

Dyskutuj z autorem na jego blogu

Ale to już wiemy. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę z tego, że boczni obrońcy mają też swoich adwokatów, albo ambasadorów, a na pewno reprezentantów środowiska, którzy robią wiele, by słowa Carraghera sklasyfikować jako nieudany żart.

Weźmy Philippa Lahma, który ponoć jest - uwaga, kolejny cytat znany milionom - "najbardziej inteligentnym piłkarzem" z którym współpracował Pep Guardiola. Albo Daniel Alves, który z inteligencją może ma wspólnego niewiele, ale pod względem gry ofensywnej przyćmiewa tysiące skrzydłowych. Ashley Cole również był z kategorii nierozgarniętych, choć w defensywie nie do przejścia. David Alaba? Może niewielu chce go jeszcze klasyfikować jako bocznego obrońcę, ale jako przykład nie zaszkodzi. Do tego Jordi Alba, Stephan Lichtsteiner, nieśmiertelny Javier Zanetti, Marcel Schmelzer, Eric Abidal...

Sami widzicie, że postaci i historii jest tam wiele. Tak samo z interpretacją roli, dopasowaniem do sytemu, wymaganiami szkoleniowca i talentem. Gdyby tylko ktoś tym bocznym obrońcom reklamę robił, prawda? Gdyby wyżej stawiano słowa Guardioli, a nie żarcik Carraghera o Neville'u, że "nikt nim nigdy nie chciał być" - swoją drogą, teraz jak nigdy aktualny.

Zresztą narrację wokół wtorkowego meczu Ligi Mistrzów zbudowano na pijackim wygłupie Serge'a Auriera. Nie da się w prostych słowach określić, co on nabroił, ale renomy bocznym obrońcom nie zrobił. I chociaż wątpliwe, by w gwiazdozbiorze księcia Marco Verrattiego, odrodzonego Angela di Marii i innych ktoś spojrzał na Cesara Azpilicuetę, to Hiszpan mógł znów przywrócić wiarę w pozycję, którą okupował.

Dodajmy, że temat bocznych obrońców przewijał się także w kontekście słabości Chelsea przed starciem z PSG. Oto do środka z potrzeby zrzucono bodaj najbardziej wyśmiewanego na tej pozycji zawodnika w Europie, Branislava Ivanovicia. Co gorsza, kolejną lukę trzeba było wypełnić Babą Rahmanem, czyli piłkarzem, który Ligę Mistrzów dopiero poznaje. Zresztą od początku grudnia zagrał tylko cztery razy, wcześniej śmiano się z niego, jako z nieudanej inwestycji ratującej chaos w składzie Chelsea...

Niech więc na scenę wkroczy Cesar Azpilicueta. Możliwe, że naczelny przykład staroświeckiego myślenia, jakoby boczny obrońca w pierwszej kolejności miał po prostu umieć bronić. Co jest zabawne biorąc pod uwagę, że najgorszy we współczesnej historii sezon jego drużyny (i defensywy) jest dla niego najbardziej popisowym w... ofensywie (dwa gole w Premier League, pierwsze od transferu z 2012 roku).

Oczywiście w Paryżu nie liczyły się popisy Azpilicuety w ataku. To jego interwencje, ich timing, sposób wykonania, poświęcenie w nich oraz skuteczność imponowały. Jeśli zamykać skrzydła przed groźnymi rywalami (Maxwell, Di Maria oraz schodzący do boku Ibrahimović), to właśnie w stylu Azpilicuety. Cicho, agresywnie, w samą porę.

Rzadko zdarza się, by liderem linii defensywnej był boczny obrońca - czy raczej nie zdarza się w ogóle. Jednak oglądając jego występ z PSG można dostrzec, jak to on ustawia kolegów, wskazuje kierunek rozegrania, asekuruje (kluczowa interwencja przy wyjściu Lucasa Moury na prostopadłe podanie) i wreszcie wprowadza spokój. Gdy po kilkunastu minutach wydawało się, że Chelsea nie opuści swojej strefy obronnej, to on uspokajał nieliczne ataki, prowokował rywali do cofnięcia się bliżej własnej bramki, pozwalał Pedro schodzić do środka.

Ale przede wszystkim bronił, blokował i nadążał. Wiedział, gdy trzeba grać trzy metry od Gary'ego Cahilla, a kiedy odległość zwiększyć, by nie ułatwiać podania do skrzydła. Do rywali doskakiwał zanim zdążyli obrócić się z piłką, kierował ich do linii bocznej...

Jest w nim coś z obrońcy stroświeckiego - wkładaniu nogi i głowy w interwencje, grożące utratą zdrowia, przekładaniu drużyny nad siebie i w prostocie rozwiązań. Może przez dyskusje o tym, czy piętki, rabony oraz przerzutki wciąż są szacunkiem dla rywala, gdzieś zatracamy szacunek do tego, co oznacza wykonywanie w dokładnie stu procentach swojej pracy?

Oczywiście, że Chelsea spotkanie przegrała i pewnie z Ligą Mistrzów pożegna się na tym etapie. W lidze nie doczłapie się do europejskich pucharów, sukces w FA Cup zależy już od weekendowego meczu z mocnym Manchesterem City. Jednak jest pewnym pocieszeniem fakt, że w galerii wstydu Chelsea, którą po tym sezonie najchętniej z portretami piłkarzy otworzyłby Jose Mourinho zabrakłoby wizerunku Azpilicuety. Chociaż Hiszpan wie, że i jego występy były dalekie od perfekcji (Leicester!), to pielgrzymujący do Manchesteru Portugalczyk pewnie swojego zdania się trzyma.

Bo przecież to Mourinho kiedyś sprzedał jeden z większych komplementów bocznym obrońców. - Ponieważ futbol nie polega wyłącznie na czystym talencie, sądzę, że zespół złożony z jedenastu Azpilicuetów wygrałby Ligę Mistrzów - powiedział "The Special One". Jeśli jednak Roman Abramowicz nie zainwestuje błyskawicznie większych funduszy w maszynę do klonowania niż w swój najnowszy jacht/posesję/odrzutowiec, to okaże się, że jeden Azpilicueta nie wystarczy nawet do ratowania sezonu jego Chelsea. A szkoda - może ktoś wyczynami 26-latka by się zainspirował i zechciał zostać bocznym obrońcą.

Obserwuj @sportpl

Zobacz wideo

Rzuty karne są nudne? Nie! Oto najciekawsze sposoby na ich wykonanie [WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.