Piłka nożna. Rewolucja w Lidze Mistrzów

Ma wybuchnąć w roku 2018, uderzy również w polski futbol. Planują ją najbogatsze kluby, które chcą być w elicie już zawsze. Jeśli nie dzięki sukcesowi w rozgrywkach krajowych, to choćby za historyczne zasługi.

Jeszcze mniej zaproszeń dla drużyn z krajów drugorzędnych i trzeciorzędnych, jeszcze więcej zaproszeń dla krajów pierwszorzędnych, już teraz uprzywilejowanych. Oto scenariusz zmian łagodnych, stosunkowo najmniej niebezpiecznych dla Lecha, Legii czy innych naszych klubów z ambicjami.

Zanim najbogatsi ludzie debatowali przed kilkoma dniami na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, zarządcy czołowych firm futbolowych spiskowali w Nyonie. Mówili o tym co zwykle - jak zarobić więcej. Ale również o nowym - jak przeciwstawić się przytłaczającej przewadze finansowej ligi angielskiej. I rosnącej w takim tempie, że ma grozić pożarciem niemal całej, wyjąwszy może kilka wysepek luksusu (Real Madryt czy Paris Saint-Germain), europejskiej konkurencji.

Wiadomo na razie tyle, że w sezonie 2018/19 Liga Mistrzów zostanie przekształcona. Nie wiadomo natomiast, jak radykalnie. UEFA, poddana presji Europejskiego Stowarzyszenia Klubów (ECA), wpuściła do swojego komitetu wykonawczego dwóch potężnych lobbystów - szefa ECA i zarazem prezesa Bayernu Monachium Karla-Heinza Rummeniggego oraz prezesa Juventusu Turyn Andreę Agnellego. To oni będą negocjować w imieniu bogaczy, którzy naciskają coraz mocniej, zbliżając się do granicy szantażu. Albo znów zreformujecie LM na naszą korzyść, albo my zorganizujemy własną, częściowo zamkniętą Superligę.

Strategię zrodziło kilka wielkich liczb.

Po pierwsze, Agnelli zżyma się, że śledzona przez 1,6 mld kibiców piłka nożna marnuje swój potencjał, skoro jej najpopularniejsze rozgrywki przynoszą rocznie 1,3 mld euro z praw telewizyjnych, a wizytówka śledzonego przez ledwie 150 mln kibiców futbolu amerykańskiego, czyli NFL, wyciąga rocznie blisko 7 mld. Dlatego trzeba Champions League uatrakcyjnić.

Po drugie, ewentualny sezon bez LM kosztuje klub z elity zbyt wiele, nawet kilkadziesiąt milionów. Manchesteru United nie było w tych rozgrywkach w ubiegłym sezonie, być może nie będzie go również w następnych. Prawdopodobnie nie awansuje do nich również Chelsea. Milanu brakuje w Champions League od dwóch lat i jesienią zabraknie go najpewniej ponownie. Na to globalne korporacje pozwolić sobie nie mogą. Czy raczej - nie chcą.

Po trzecie, najważniejsze, istnieje turniej uzmysławiający, ile można wyciągnąć z piłki nożnej. Angielska Premier League zagwarantowała sobie 3,5 mld euro rocznie za transmisje, czyli więcej niż jej główni konkurenci - ligi hiszpańska, niemiecka, włoska i francuska - razem wzięci. Prawdziwa fortuna dopiero do niej spłynie, a już dzisiaj zdumiewamy się, gdy widzimy, że West Ham czy Stoke stać na graczy formatu Dimitriego Payeta czy Xherdana Shaqiriego. Jeśli trend się nie odwróci, niebawem czołowe firmy z Serie A czy Bundesligi nie zdołają konkurować na rynku transferowym nawet z drużynami broniącymi się w Anglii przed spadkiem. Ba, zanosi się, że do czołowej 30 klubów o najwyższych przychodach na świecie wkrótce wepchnie się cała 20 z Premier League. To dlatego od koncepcji Superligi nie odżegnują się już wspomniani szefowie Bayernu i Juve, dotychczas zdecydowanie jej przeciwni.

Widmo Superligi - ekskluzywnego towarzystwa z nieodwołalnie zatrzaśniętymi drzwiami dla plebsu - wisi nad futbolem od dwóch dekad. Odpychał je prezes UEFA Michel Platini, obdarowując potentatów Finansowym Fair Play (projekt upada) czy trzecim miejscem w LM niepoprzedzonym udziałem w eliminacjach.

Teraz jednak w UEFA panuje bezkrólewie (Platini został zawieszony przez komisję etyki FIFA), a oligarchia jest zdeterminowana, by rewolucję wzniecić już w tym roku. Wtedy będzie można przygotować zupełnie nową ofertę przed negocjowaniem kolejnego kontraktu telewizyjnego, który zacznie obowiązywać właśnie od edycji 2018/19.

Bogaci żądają utworzenia ekskluzywnego grona klubów zapraszanego do każdej edycji LM - ze względu na markę i wyniki z przeszłości - oraz pozostawienia tylko niewielkiego odsetka zaproszeń, o które będzie się toczyć walka w kwalifikacjach. Także zwiększenia liczby meczów. Jeśli propozycja zostanie odrzucona, grożą zorganizowaniem Superligi, choćby pod egidą UEFA. Czyli turnieju na wzór NBA. Z zamkniętym gronem uczestników, ewentualnie częściowo co pewien czas odnawianym. Z sezonem podzielonym na fazę ligową (każdy gra z każdym) i pucharową. Z pojedynczymi meczami rozgrywanymi na innych kontynentach.

To wizje wciąż niedoprecyzowane, ale oddające kierunek myślenia rzeczywistych władców nowoczesnego futbolu. Oni biedoty sobie nie życzą, w geście dobrej woli mogą co najwyżej zaakceptować jej domieszkę - a biedotę rozumieją szeroko, widzą w niej wszystkich poza wąziutką elitą elit. I nawet jeśli nie przeforsują wariantu najradykalniejszego, to przeforsują taki, który jeszcze pogłębi gigantyczne nierówności.

W minionych pięciu latach przychody 20 najbogatszych klubów wzrosły o 1,5 mld dol. Przychody całej reszty klubów z Europy - o 300 mln. Imponująca prędkość, ale to nie znaczy, że nie wolno jeszcze przyspieszyć.

To oni w przyszłości będą uwielbiani jak Messi i Ronaldo. Jedenastka najzdolniejszych piłkarzy

Czy Liga Mistrzów powinna zostać zreformowana?
Więcej o:
Copyright © Agora SA