Liga Mistrzów. Dlaczego Anglicy obrywają w LM

Niepojęte. Dwa lata temu - tylko jedna drużyna w półfinale. Rok temu - żadnej drużyny w ćwierćfinale, rzecz niespotykana od ćwierćwiecza. A teraz trzy porażki w czterech inauguracyjnych meczach. Przyczyny słabej postawy Anglików w Lidze Mistrzów szuka na swoim blogu "A jednak się kręci" dziennikarz "Wyborczej" i Sport.pl Rafał Stec.

Najbogatsza liga świata. A nawet - nie tyle najbogatsza, ile coraz bardziej najbogatsza, z każdym kolejnym kontraktem telewizyjnym Premier League ucieka finansowo konkurencji. Z jej liderami na rynku transferowym mogą rywalizować jedynie Barcelona, Real Madryt, Bayern, Paris Saint-Germain.

Oczywiście w tytule notki zawarłem, wbrew pozorom, nieprawdę. Anglicy nie obrywają w LM. Anglików tam prawie nie ma. Upychają wyspiarskie kluby dwóch-trzech rodzimych piłkarzy w jedenastce, w dodatku często leciwych, co sugeruje, że niebawem jeszcze ich ubędzie. Gdyby Anglików trzymały więcej, tytuł byłby prawdziwszy, ale pytanie nie miałoby sensu - to najbardziej przeceniana nacja w futbolu, znęcałem się nad jej wrodzonym niedołęstwem wielokrotnie, na mundialach zdobyła mniej medali niż łamagi znad Wisły.

Manchester City staje się pośmiewiskiem

Polskie internety piłkarskie to ekosystem osobliwy, toczą w nim nieustającą wojnę klany walczące o honor swoich ulubionych lig zagranicznych. Najbardziej zajadle naparzają się wyznawcy hiszpańskiej i angielskiej, a ponieważ ta pierwsza ostatnio triumfuje - czy raczej: wszechpanuje - to jej zwolennicy szydzą ze zwolenników Premier League, nie zauważając, że Premier League tym bardziej przegrywa w Champions League, im bardziej skupuje gwiazdy La Liga.

Bo klub piłkarski nie ma narodowości. Może sobie wybrać dowolną tożsamość, a klasa zwerbowanych piłkarzy zależy wyłącznie - no, prawie wyłącznie, ale to jest maluteńkie "prawie" - od posiadanego budżetu. Taki Manchester City, który zdołał wygrać ledwie dwa z ostatnich 11 meczów Ligi Mistrzów i staje się powoli największym pośmiewiskiem w jej dziejach - ma w sobie już angielskość śladową. Zanim zaprosił przereklamowanego młodzieńca Raheema Sterlinga, wpuszczał Anglika jedynie do bramki. Mnóstwo ról w drużynie oddał ludziom ściągniętym z Hiszpanii - Sergio Agüero, Yaya Toure, Davidowi Silvie, Jesusowi Navasowi etc. Trenerem mianował wyjętego z Malagi Manuela Pellegriniego, który z Malagą w LM radził sobie doskonale. Wziął też stamtąd jego asystenta, Argentyńczyka Rubéna Cubillasa. I hiszpańskiego opiekuna bramkarzy Xabiera Mancisidora. I hiszpańskiego specjalistę od przygotowania fizycznego Jose Cabello. Ba, nawet wychowywaniem młodzieży zarządzają tam Hiszpanie - proweniencji katalońskiej, mają zbudować w Manchesterze drugą Barcelonę.

Brak wspólnego mianownika

Każdą porażkę z osobna objaśnić łatwo. Wskazać błędy piłkarzy, zaniechania trenerskie, nieszczęśliwe sploty boiskowych okoliczności, pomyłki sędziów, osłabiające drużynę kontuzje. Ale tu wypada zadać pytanie ogólniejsze. Jak to możliwe, że przedstawiciele najbogatszej ligi świata wygrali ledwie 17 z ostatnich 51 spotkań Champions League (33 proc.)? Jak to możliwe, że w rankingu UEFA Anglię coraz śmielej ścigają Włochy i jeśli im się powiedzie, odbiorą jej jedno miejsce w rozgrywkach?

Wspólnego mianownika dla klęsk Premier League nie znajdziesz. Są tu kluby po transferowej rewolucji, jak Manchester Utd, i są poddane tylko lekkiemu transferowemu retuszowi, jak Arsenal. Są drużyny z powszechnie przypisywanymi im słabościami kadrowymi, jak tenże Arsenal, i drużyny kadrowo arcyzamożne, jak Manchester City. Owszem, piłkarzy najlepszych z najlepszych kolekcjonują Barcelona i Real. Ale wyspiarze nie obrywają tylko od Barcelony i Realu. Obrywają od pokiereszowanego po letniej rejteradzie kluczowych graczy Juventusu, od PSV Eindhoven, nawet od Dinama Zagrzeb, które w LM służyło dotąd rywalom za worek treningowy, zwycięstwa nie odniosło od 1999 r. Obrywają od AS Monaco, Basel i pogrążonej w ubiegłym roku w kryzysie Borussii Dortmund. Albo ledwie sobie radzą z Olympiakosem.

I wygląda na to, że dzieje się coraz marniej. Nie można nawet odruchowo ponatrząsać się, że Arsenal skompromitował się w środę "jak zwykle", że Arsenalątko jest skazane na wieczne internetowe szyderstwo wrogów i wieczną frustrację fanów, że przegrywa zawsze i wszędzie. Bzdura - londyńczycy nigdy nie przegrywali w fazie grupowej w Zagrzebiach, słabeuszy tłukli zazwyczaj nawet w rezerwowym składzie.

Niezrozumiały krajobraz

Wiem, od publicysty wymaga się, by objaśnił, pomógł pojąć, przedstawił teorię. Najlepiej, żeby trzymała się kupy - znaczy: nie obalała podstawowych zasad logiki - ale jeśli publicysta akurat takiej nie posiada, niech napisze, co mu się wydaje.

Niestety, mnie się kwestii angielskiego fiaska prawie nic nie wydaje. Maluję krajobraz, którego nie rozumiem. Co najwyżej przeczuwam, że absurdalnie nieograniczone fundusze Anglików zdemoralizowały i rozleniwiły. Zanim Hiszpan kupi piłkarza, obejrzy go ze wszystkich stron, zanalizuje każde wykonane przez niego kopnięcie, zeskanuje i sprawdzi oddech. A nadziani szefowie Manchesteru Utd w ostatniej sekundzie okna transferowego wyrzucą bimbalion euro na dzieciaka, którego nazwisko mniej zorientowani kibice muszą sprawdzać w Google - wyrzucą, bo ich stać. Bimbalion wyrzucony na Anthony'ego Martiala nie czyni go oczywiście piłkarzem za bimbalion, tutaj cena nie opisuje jego klasy, tutaj cena opisuje wyłącznie mentalność kupujących rozrzutników. Tak jak 62,5 mln za Sterlinga nie uczyni go lepszym skrzydłowym od Douglasa Costy, za którego Bayern zapłacił 30 mln. Po prostu gdyby pozyskiwanymi przez wyspiarzy piłkarzami handlowano w innych krajach, kosztowaliby ułamek kwoty oferowanej przez odklejonych od rzeczywistości krezusów z Premier League.

To wszystko nie tłumaczy jednak, dlaczego przyzwoite wyniki w Europie - choć też: szału nie ma - osiągała ostatnio jedynie Chelsea. Dlaczego angielskie kluby upadają sportowo coraz niżej akurat teraz, gdy finansowo wzlatują coraz wyżej. Wszyscy znamy nieweryfikowalne hipotezy o Premier League, która jest ponoć swoim największym wrogiem - ma potwornie wyniszczać fizycznie i nie wyhamowuje zimą, więc na LM nie wystarcza piłkarzom energii. Ale to przecież teoria bardzo stara, tymczasem jeszcze przed chwilą kluby z Manchesteru, Londynu czy Liverpoolu obsadzały trzy z czterech miejsc w europejskich półfinałach.

Dyskutuj z autorem na jego blogu "A jednak się kręci"

Liga Mistrzów. Ter Stegen na łańcuchu, Fojut wzorem [MEMY]

Zobacz wideo
Ile angielskich drużyn wyjdzie ze swojej grupy w Lidze Mistrzów?
Więcej o:
Copyright © Agora SA