Atletico - Real. Iker Casillas walczy o aureolę

"Święty Iker? - taki przydomek towarzyszył bramkarzowi Realu Madryt przez długie lata kariery. Teraz nad jego głową na próżno szukać aureoli. Przeżywający chwile słabości Casillas przestał być w Madrycie piłkarzem nietykalnym. Kibice potrafią go wygwizdać, a władze klubu po cichu liczą na jego odejście. Hiszpan nie zamierza się jednak poddawać. W swoim stylu pozostaje niezłomny, chcąc udowodnić, że to on wciąż zasługuje na miejsce między słupkami bramki Królewskich.

Kłopoty Ikera Casillasa rozpoczęły się w drugiej części sezonu 2012/2013, kiedy to po serii słabszych występów w bramce zastąpił go Antonio Adan. Chwilę później Iker doznał kontuzji, a ówczesny trener Realu Madryt Jose Mourinho sprowadził do klubu Diego Lopeza. Nowy golkiper z marszu wskoczył do pierwszej jedenastki i dzięki dobrym występom na dobre posadził Casillasa na ławce. Sytuacji Ikera nie poprawiło nawet przyjście Carla Ancelottiego. Włoch w rozgrywkach ligowych, podobnie jak Mourinho, stawiał na Lopeza. Casillas musiał zadowolić się występami w Pucharze Króla i Lidze Mistrzów.

Przełom nastąpił dopiero przed bieżącym sezonem. Diego Lopez z uwagi na niezbyt zdrową atmosferę w klubie, spowodowaną bratobójczą walką o miejsce w składzie, odszedł. W jego miejsce do Madrytu z Levante sprowadzony został znakomicie spisujący się podczas mundialu w Brazylii Keylor Navas. Kostarykanin musiał jednak zadowolić się pozycją drugiego bramkarza, bowiem Carlo Ancelotti jeszcze przed startem rozgrywek ogłosił, że numerem jeden będzie Casillas. Navas u jego boku miał zebrać odpowiednie doświadczenie, aby w przyszłości zająć jego miejsce.

Problemów ciąg dalszy

Casillas dopiął swego. Na jego twarzy znów zaczął pojawiać się uśmiech. W wywiadach otwarcie przyznawał, że drużyna zamierza nie tylko obronić tytuł Ligi Mistrzów, ale też walczyć o wszystkie możliwe trofea. Początek sezonu nawet potwierdzał niejako jego słowa. Real szedł w lidze jak burza. Wygrał 22 spotkania z rzędu i z bezpieczną przewagą przewodził w Primera Division. Casillas w tym czasie się nie wyróżniał. Grał na przyzwoitym poziomie, a jeżeli już zdarzył mu się błąd, został on zapominany, bo szalejący w ofensywie gwiazdozbiór Realu szybko pakował rywalom worek bramek.

Problem pojawił się, gdy nieskazitelnie funkcjonująca maszynka Ancelottiego się zacięła. Królewscy po nowym roku stracili pozycję lidera i o mały włos nie pożegnali się z Ligą Mistrzów. Wtedy litości dla błędów kapitana już nie było. Kibice obwiniali Ikera przede wszystkim za słabe interwencje podczas blamażu na Vicente Calderon, kiedy Atletico upokorzyło Real, wygrywając 4:0, oraz w przegranym meczu z Schalke (3:4). Fani swoje niezadowolenie z jego występów często wyrażali za pomocą gwizdów. Najczęściej, gdy spiker na Santiago Bernabeu wyczytywał jego nazwisko. Casillas w swoim stylu starał się robić dobrą minę do złej gry i w wywiadach zdawał się rozumieć ich zachowanie. - Publiczność jest niezależna i jeżeli uważa, że musi wygwizdać lub oklaskiwać piłkarza, my to rozumiemy i akceptujemy. Dziękuję fanom, że nas wspierają - mówił po meczu z Schalke.

Co ciekawe, tego, co rozumiał Casillas, nie chciał rozumieć nawet Luis Suarez. - Po tak wspaniałej karierze, tych wszystkich przeżyciach i trofeach, jakie zdobył dla Realu Madryt, wygwizduje się go. Myślę, że kibice powinni spojrzeć na liczby przedstawiające jego piłkarskie osiągnięcia. Przed gwizdaniem powinno się pomyśleć - powiedział zawodnik Barcelony po klasyku. Klasyku, w którym - choć to Duma Katalonii okazała się lepsza (2:1) - piłkarze Królewskich zebrali przyzwoite oceny. Wszyscy oprócz Casillasa. Hiszpanowi wytknięto błąd przy bramce Luisa Suareza. Nieświadomie zrobił to jeszcze podczas meczu trener bramkarzy Villiam Vecchi, który nie przebierał w słowach po jego nieudanej interwencji. "Dlaczego nie bronił rękoma?!" - krzyczał wściekle.

Casillas niechciany w Madrycie

Hiszpańscy eksperci są zgodni i jednym tchem powtarzają, że Casillas nie jest już bramkarzem, który jest w stanie sam wygrać mecz, dlatego Real Madryt potrzebuje kogoś innego. Wymarzonym następcą ma być rozgrywający wspaniały sezon golkiper Manchesteru United David de Gea. Według źródeł "El Confidencial" de Gea z pomocą swojego agenta Jorde Mendesa wstępnie wyraził chęć dołączenia w szeregi Królewskich. Młody Hiszpan miał jednak postawić jeden warunek. Z Madrytem pożegnać ma się Casillas. Piłkarz Czerwonych Diabłów ma ponoć dość oglądania z ławki rezerwowych występów starszego kolegi podczas meczów reprezentacji. Drugim powodem, dla którego de Gea jest gotów zamienić Manchester na Madryt, jest jego dziewczyna. Edurne Garcia pieczołowicie namawia ukochanego na przeprowadzkę, nie ukrywając przy tym niechęci do angielskiego miasta, w którym nie zamierza mieszkać. - Manchester jest brzydki jak tył lodówki - wypaliła niedawno w hiszpańskiej telewizji.

Problemem w dopięciu tej transakcji wciąż pozostaje Casillas. Zawodnik z klubem związany jest do 2017 roku. Ten jednak chciałby się go pozbyć zdecydowanie wcześniej. Królewscy są gotowi nawet zapłacić 14,5 mln pensji, jakie mu się należą w związku z obowiązującym kontraktem, jeżeli tylko piłkarz sam ogłosi swoje odejście. Prezes nie chce, aby Real uważano za klub pozbywający się legendy.

Oczywiście Perez ma także plan awaryjny. W razie braku porozumienia z Casillasem i de Geą do Madrytu mógłby zawitać Bernd Leno z Bayeru Leverkusen. Co ciekawe, w takiej sytuacji młody Niemiec miałby zostać bramkarzem numer jeden. Bez względu na to, czy Iker pozostałby w klubie.

Legenda nie składa broni

Casillas wciąż nie podjął decyzji na temat przyszłości. Wygląda na to, że przemówić chce na boisku, w ten sposób pokonując kolejne trudności, jakie spotyka na swojej drodze. W ostatnim ligowym występie przeciwko Rayo Vallecano nieco się przebudził. Pomimo kilku niepewnych zachowań na przedpolu w pierwszej połowie ostatecznie udało mu się zaprezentować ze znakomitej strony. 33-letni zawodnik zanotował osiem skutecznych interwencji (osobisty rekord sezonu) i w znacznym stopniu przyczynił się do zwycięstwa Królewskich. Występ docenił trener gospodarzy, który wypowiadał się o Casillasie w samych superlatywach. - Zamknął usta wielu krytykom, co mnie bardzo cieszy. Rozegrał wielkie zawody. Gdyby nie jego interwencje, pierwsi strzelilibyśmy gola - komentował Paco Jemez.

Do pozostania w Madrycie to wciąż za mało. Czy obecnie stać Casillasa na coś więcej? Trudno przewidzieć. Jedno jest pewne. Atmosfera w stolicy Hiszpanii w związku z tematem bramkarzy wciąż jest gęsta. Kibice powoli stają się tym faktem zmęczeni, podobnie jak sam piłkarz, choć on na pewno do samego końca będzie chciał udowodnić, że nie warto go skreślać. Ma to we krwi.

Bomba w kadrze Królewskich tyka, a na horyzoncie nie widać człowieka zdolnego ją rozbroić. Casillas musi się mieć na baczności, ponieważ w najbliższym czasie kilka osób będzie próbowało zdetonować ją przed czasem. Gdy do tego dojdzie, straty poniesie cały klub. Pierwsi tego zadania podejmą się piłkarze Atletico, którzy zmierzą się z Królewskimi w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Pierwsze spotkanie już we wtorek o godz. 20.45. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl.

Zobacz wideo

Atletico czy Real? Obejrzyj relację w aplikacji Sport.pl LIVE [POBIERZ!]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.