Liga Mistrzów. Borussia Dortmund z przebłyskami, ale Juventus żałuje zmarnowanych okazji

Juventus i Borussia Dortmund znajdują się w dziwnej sytuacji. Obie drużyny mogą być umiarkowanie zadowolone z wyniku przed rewanżem. A "Stara Dama" po raz kolejny przekonała się na swojej skórze, czym różni się Serie A od Ligi Mistrzów. Wynikły z tego zarówno pozytywy, jak i negatywy.

Massimiliano Allegri pokazał, że umie wyciągać wnioski z przeszłości. Dwa lata temu Juventus, jeszcze pod wodzą Antonio Conte, grał w ćwierćfinale LM z Bayernem Monachium. Monachijczycy wygrali oba spotkania po 2-0. Włosi nie stworzyli sobie żadnych dobrych okazji, przegrywali już od pierwszej minuty dwumeczu po błędzie Gianluigiego Buffona. Nie potrafili wyjść z własnej połowy. Andrea Pirlo przeżywał najgorsze momenty w karierze, był pozbawiony piłki, czasu, przestrzeni. Conte nie miał żadnego planu B. Bayern wyłączył z gry jego maestro, rozbrajając tym samym minę nazywaną Juventusem. Od czasu domowej porażki z Bayernem Juventus nie przegrał żadnego z 48 kolejnych spotkań na własnym stadionie.

Kunktatorskie podejście

- Zaprosiliśmy Borussię do ataku, by zapchać środek boiska i stworzyć przestrzeń za ich plecami. Na tym poziomie nie możesz próbować zdominować swoich przeciwników, więc postaraliśmy się jak najlepiej wykorzystać ich defensywne słabości - tłumaczył po meczu Allegri swoją taktykę. Spójrzcie na drugiego gola. Bonucci zagrał długą piłkę do Teveza, ten odegrał do Pogby, który znalazł Moratę. Cała akcja trwała kilka sekund. Ale to wystarczyło, by Juve schodziło na przerwę prowadząc.

Dotychczasowe wyniki Allegriego w fazie pucharowej Ligi Mistrzów nie są efektem przypadku. Prowadząc Milan przegrał 0-1 z Tottenhamem, ale już z Barceloną (0-0 i 2-0) oraz Arsenalem (4-0) zachowywał czyste konto, dysponując mniej utalentowaną drużyną aniżeli Hiszpanie. Pomimo to był w stanie sprawić im spore problemy. Taktycznie potrafi lepiej przygotować swój zespół na ważny mecz od Conte.

Tak, nastawienie Allegriego było kunktatorskie. Ale przyniosło niezły efekt. Przecież błąd Giorgio Chielliniego przy golu Marco Reusa nie jest jego winą czy też taktyki. Winny od początku do końca jest tu Chiellini. To już nawet nie chodzi o poślizgnięcie się - takie rzeczy się zdarzają - tylko fatalne ustawienie. Zupełnie niepotrzebnie wszedł w strefę Leonardo Bonucciego, który spokojnie mógł oddalić zagrożenie. Był zbyt blisko niego; może to przyzwyczajenie z gry trójką w obronie? Chiellini nawet nie wstał, gdy Reus biegł w kierunki bramki Buffona. To dość symboliczny moment; Chiellini już od jakiegoś czasu nie jest liderem defensywy Juventusu, popełniając zbyt wiele prostych błędów. Kimś takim jest teraz Bonucci. Ale obaj mieli problemy z czym innym.

Przepaść między Włochami a Europą

- We Włoszech pojęcie wysokiego pressingu nie jest znane - mówił Arrigo Sacchi po meczu AS Romy z Bayernem Monachium (1-7), tłumacząc klęskę Rzymian. I duet środkowych obrońców zupełnie nie radził sobie pod tym względem. Z zadań czysto defensywnych wywiązywali się dobrze. Ale gdy trzeba było rozpocząć akcję, wyglądało to dużo gorzej. Przy minimalnym nacisku piłkarzy BVB panikowali. Trochę trudno im się dziwić; we Włoszech zazwyczaj mają tyle czasu, ile tylko zechcą. Fakt, że rywale chcieli odebrać jak najszybciej piłkę, musiał być dla nich nowością oraz sporym szokiem.

O tym wszystkim wiedział Juergen Klopp. - Nasz plan zakładał naciskanie ich, gdy byli przy piłce, zwłaszcza Chielliniego i Bonucciego, co podziałało przy bramce - powiedział po meczu.

Juventus na co dzień musi mierzyć się z rywalami broniącymi się bardzo głęboko. W Serie A i tak gra w znacznie szybszym tempie niż pozostałe drużyny. Ale w Europie ani trochę się nie wyróżnia pod tym względem. Z Borussią Dortmund jest inaczej; to jedna z najszybciej grających drużyn, stosujących bardzo wysoki pressing.

Bohater

To pomogło Alvaro Moracie. W lidze włoskiej musi przepychać się z obrońcami rywali, walczyć o chociażby odrobinę przestrzeni. Z BVB było zupełnie inaczej. Niemcy zostawiali mu sporo miejsca, co w świetny sposób wykorzystywał. Biegał, walczył na całym boisku; zwróćcie uwagę chociażby na jego odbiór piłki na Mychitarianie z 88. minuty, gdy przerwał akcję Ormianina.

Choć po prawdzie, przy akcji na 1-0 - dośrodkowywał z lewego skrzydła - miał sporo szczęścia. Gdyby nie błąd Romana Weidenfellera, do piłki nie dopadłby Carlos Tevez i nie padłabyramka. Wtedy mogłyby pojawić się pretensje do Hiszpana odnośnie źle rozegranej akcji. Ale miał taki dzień, że wychodziło mu wiele. Przy swoim trafieniu musiał tylko dołożyć stopę, miał wystarczająco dużo miejsca i czasu. Widać, że coraz lepiej rozumie się z Carlosem Tevezem, przez co Fernando Llorente może zostać zmuszony do zaprzyjaźnienia się z ławką rezerwowych.

Wtopa

Nieźle w mecz wszedł Ciro Immobile. Mało kto spodziewał się jego występu od pierwszej minuty. To dla niego sentymentalny powrót - w Juventusie debiutował w Lidze Mistrzów - i nieźle rozumiał się z partnerami, pojawiały się zalążki gry kombinacyjnej. Jednak nic więcej się nie pojawiło. Zaangażowania odmówić mu nie można, ale z upływem czasu jego wpływ na wydarzenia boiskowe słabł, aż stał się niemal niewidoczny. Tylko raz celnie uderzał, z dość ostrego kąta. Po raz jedyny dostał wtedy piłkę w polu karnym.

A to napastnik żyjący z zagrań kolegów, bez nich nie istnieje. Poza tym próbował szczęścia z dystansu, ale ani razu nie trafił w bramkę. Nie bez powodu został zmieniony na 15 minut przed końcem, choć sam bardzo się zdziwił, gdy się o tym dowiedział. Zastąpił go Jakub Błaszczykowski. Kwadrans wystarczył Polakowi na wykreowanie dwóch sytuacji; tyle samo w BVB mieli Nuri Sahin oraz Henrik Mychitarian.

Ciekawe jest również to, jaki wpływ na przebieg meczu miała kontuzja Andrei Pirlo. Początek w jego wykonaniu był bardzo niemrawy, dopiero po kilkunastu minutach był w stanie wejść w swój rytm. Ale raz został dość łatwo ograny przez Immobile, co mogło zemścić się na Juventusie. Zejście Pirlo dało miejsce na boisku Roberto Pereyrze. Dzięki temu Arturo Vidal mógł wrócić do środka pomocy; Pereyra znacznie lepiej odnajduje się tuż za napastnikami aniżeli Chilijczyk. Zazwyczaj wnosi więcej bezpośredniej gry oraz energii. A w 86. minucie mógł, a nawet powinien, podwyższyć na 3-1. Strzelił tuż obok lewego słupka po podaniu Moraty.

Fascynujący rewanż

Borussia Dortmund mogła zostać zraniona przy rzutach rożnych. Chiellini i Bonucci byli o krok od trafień. Patrząc na drugą połowę, Juventus mógł wyżej wygrać to spotkanie - takiej przewagi chciał Vidal przed meczem - ale nie wykorzystał swoich okazji. Nie dobił swojego rywala. Za to BVB coraz częściej pokazuje przebłyski gry jak ze swoich najlepszych spotkań; w pierwszej połowie po wyrównaniu pokazywali grę na dawnym poziomie. Nie prezentowali się źle, ale aż po oczach biła niemoc w ofensywnej tercji boiska, brak jakiegokolwiek pomysłu na sforsowanie obrony Juventusu. Zabrakło - tylko i aż - dobrych okazji, których nie zabrakło "Starej Damie". Dodatkowo intensywność gry podopiecznych Juergena Kloppa znacznie spadła w końcówce i nieomal nie przypłacili tej drzemki stratą trzeciej bramki. Ale taka sytuacja nie powinna się powtórzyć na własnym stadionie przy okrzykach 66 tysięcy gardeł.

Za nami dopiero pierwsza połowa. Niech o tym, że w rewanżu może wydarzyć się wszystko, powie pewna statystyka. Statystycznie w europejskich pucharach zwycięstwo gospodarzy 2-1 zwiastuje najciekawszy rewanż. 278 zespołów zdołało odrobić taką stratę. 283 nie.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.