W 2006 roku po raz ostatni Barcelona zajęła drugie miejsce w grupie LM. Broniąca trofeum drużyna Franka Rijkaarda dała się wyprzedzić Chelsea prowadzonej przez José Mourinho, który świętował, jakby to był finał - w eleganckim garniturze padł na kolana i przejechał po murawie kilkanaście metrów. Wiedział, co robi. Zwycięstwo w grupie dało Chelsea słabszego rywala w 1/8 finału (FC Porto). Barcelona trafiła wtedy na bardzo mocny Liverpool i odpadła - zespół z Anfield Road dotarł aż do finału.
Przez kolejne siedem lat Barca zawsze kończyła fazę grupową na szczycie tabeli. I była rozstawiana w losowaniu. W środę grozi jej złamanie tej serii. Jeśli nie wygra, znów będzie druga i wystawi się na groźbę trafienia w 1/8 finału na Chelsea albo, co gorsza, na Bayern. W Paryżu przegrała 2:3.
Nowy trener Luis Enrique chce się uchwycić każdego symptomu pozwalającego wierzyć, że znalazł klucz do odbudowania drużyny. W 2012 r. zespół z Camp Nou, wcześniej europejski hegemon, zaczął popadać w dekadencję. Piłkarze wolniej biegają i wolniej myślą, stali się przewidywalni dla rywali wielkich i średnich. Sprowadzono za gigantyczne pieniądze Neymara i Luisa Suáreza, ale odpowiedzialność za wynik wciąż opiera się na Leo Messim. Argentyńczyk miewa przebłyski geniuszu, został niedawno najskuteczniejszym graczem w historii ligi hiszpańskiej i Pucharu Europy. Ale zdarzają mu się mecze, że niknie w przeciętności i nie jest w stanie wydobyć z niej kolegów. Tak było, gdy Katalończyków wręcz zdeklasował Real Madryt.
Gdy zapytano Ikera Casillasa o największych rywali w LM, bramkarz obrońców trofeum wymienił Bayern i Atlético. Pominął Barcę?! A przecież kapitan Realu jest ostatnim wśród "Królewskich", którego można by posądzać o stronniczość. Po prostu Barcelona obniżyła loty, przyznał to nawet jej pomocnik Sergio Busquets, ogłaszając, że drużyna, która zadziwiała świat z Pepem Guardiolą na ławce, jest już historią.
Paryski klub ma tak samo wielkie ambicje. I jeszcze większe pieniądze. W ostatnich latach kilka razy okazał się silniejszy od Katalończyków na rynku transferowym. Trzej brazylijscy stoperzy Thiago Silva, Marquinhos i David Luiz byli marzeniem Barcy, dziś ich miejscem pracy jest Park Książąt. Katarscy właściciele zainwestowali w klub setki milionów, dominacją w Ligue 1 już się nasycili, a w Champions League barierą jest ćwierćfinał, w którym przed rokiem powstrzymała ich Chelsea, a dwa lata temu Barcelona.
LM opiera się inwazji szejków. PSG nie wrócił nawet na poziom półfinału, na który wspiął się w 1995 roku, po wyeliminowaniu słynnego Dream Teamu z Barcelony. Jeszcze gorzej radzi sobie Manchester City należący do bogaczy z Emiratów Arabskich - mistrzem Anglii był dwa razy, w Champions League ponosi klęskę za klęską. Dziś bez swojego najlepszego gracza - kontuzjowanego Kuna Agüero - City musi wygrać w Rzymie z Romą, by ocalić szanse na awans, licząc w dodatku, że zrelaksowany Bayern nie pozwoli ograć się CSKA Moskwa. f
Środowy mecz z PSG na Camp Nou w Lidze Mistrzów jest dla Barcelony częścią batalii o odzyskanie utraconego miejsca na szczycie. Uzbrojeni za katarskie pieniądze paryżanie mają tak samo wysokie aspiracje.
W 2006 roku po raz ostatni Barcelona zajęła drugie miejsce w grupie LM. Broniąca trofeum drużyna Franka Rijkaarda dała się wyprzedzić Chelsea prowadzonej przez José Mourinho, który świętował, jakby to był finał - w eleganckim garniturze padł na kolana i przejechał po murawie kilkanaście metrów. Wiedział, co robi. Zwycięstwo w grupie dało Chelsea słabszego rywala w 1/8 finału (FC Porto). Barcelona trafiła wtedy na bardzo mocny Liverpool i odpadła - zespół z Anfield Road dotarł aż do finału.