- Spójrzmy na przykład na Włochy. Co roku dwie drużyny wchodzą do LM bezpośrednio, a jedna gra w eliminacjach, ale o czołowe trzy miejsca walczą Juventus, Milan, Inter, Roma, Napoli czy Lazio - narzeka Gandini. - Co sezon dwie czy trzy takie drużyny nie kwalifikują się do LM i muszą grać w Lidze Europy lub w ogóle nie występują w pucharach.
W tym sezonie najbardziej znanymi drużynami, które muszą obyć się bez gry w Europie, są Manchester United oraz AC Milan. To dwa różne przypadki; Anglicy mają za sobą katastrofalny rok po tym, jak misja zastąpienia sir Alexa Fergusona zakończyła się fiaskiem. Ósme miejsce Milanu w poprzednim sezonie ligi włoskiej to naturalna konsekwencja sportowej degrengolady trwającej już od kilku lat. Gandini jest pracownikiem tego klubu i to może mieć spory wpływ na jego wypowiedzi.
Wtóruje mu Erick Thohir, prezydent i właściciel Interu. To drugi klub z Mediolanu, który nie potrafi wyrwać się w ostatnim czasie z przeciętności. Zdaniem Indonezyjczyka Liga Mistrzów powinna zostać rozszerzona, bo te rozgrywki potrzebują "wielkich klubów". - Włosi mieli kiedyś najlepszą ligę, teraz jest prawdopodobnie na czwartym miejscu. Musimy coś zrobić! - mówi Thohir. Ale to, co proponuje, przypomina mi pewną scenę z satyrycznego filmu "The Onion Movie". Amerykański rząd został w nim zmuszony do walki z otyłością wśród swoich mieszkańców. Jak to zrobił? Zmienił definicję otyłości. Problem został natychmiastowo rozwiązany.
Dokładnie to samo proponuje Thohir. Narzeka, że jego 15-letnie dzieci nie znają żadnych zawodników grających w Serie A. - Świat się zmienia - stwierdził, bo sam zakochał się we włoskiej piłce w latach 90., gdy była na topie. Ale zarówno on, jak i Gandini zostają z tyłu. Nie skupiają się na wyeliminowaniu rzeczywistych problemów, chcąc zwalczać wyłącznie skutki.
Takie wypowiedzi są niczym innym jak oznaką narastającej desperacji. Inter pomimo letnich wzmocnień zajmuje 10. miejsce w Serie A i już spekuluje się o możliwym zwolnieniu trenera Waltera Mazzariego. AC Milan radzi sobie niewiele lepiej, już zdążył potracić punkty ze słabeuszami.
- Dziś w LM grają 32 kluby. Każdego sezonu znajdzie się kilka niespodzianek, ktoś mniej znany awansuje do ćwierćfinału. To dobre dla piłki nożnej. Ale z drugiej strony są ważniejsze kluby - ze względu na historię i wielkość - które nie grają w tych rozgrywkach - argumentuje Gandini, pokazując swoją arogancję. Nieważne, w jakiej dyspozycji jest aktualnie Milan, jemu gra w Lidze Mistrzów i tak się należy. Bo to Milan, bo jeszcze w tym wieku wygrywał Ligę Mistrzów, bo to wielka nazwa. Inne drużyny, jak słoweński Maribor czy szwedzkie Malmoe, powinny zrzec się swojego miejsca w LM, by zrobić miejsce wielkiemu Milanowi!
Ciekawe też, jak miałoby wyglądać przyznawanie takich dzikich kart. Jakie kluby zostałyby uznane za "wielkie", zasługiwałyby na wejście do LM przy zielonym stoliku? Milan wygrywał Puchar Europy / Ligę Mistrzów siedmiokrotnie, ale w ostatnich siedmiu latach tylko raz zagrał w ćwierćfinale tych rozgrywek. Zdaniem Gandiniego to nadal wielki klub, z czym można się zgodzić. Ale co w takim razie z Nottingham Forest, które w 1979 oraz 1980 roku wygrywało Puchar Europy? Co z Leeds United, klubem, który na początku tego wieku grał w półfinale LM? Co z Rangersami występującymi na drugim poziomie rozgrywek w Szkocji, a którzy parę lat temu grali w finale Pucharu UEFA i regularnie występowali w Lidze Mistrzów?
Na całe szczęście nikt nie musi odpowiadać na te pytania. UEFA pomimo wszystkich swoich wad w tej kwestii zachowuje się niezwykle rozsądnie. - Nie ma szans na wprowadzenie dzikich kart w europejskich pucharach - powiedział dyrektor generalny UEFA Gianni Infantino. - To nie będzie miało miejsca. W pucharach nie ma miejsca na coś takiego, wszystko rozgrywa się na boisku.
Właśnie tym różni się piłka nożna np. od siatkówki czy piłki ręcznej. Gdy przed siatkarskimi MŚ w 2002 roku z udziału zrezygnowała Korea Południowa, do turnieju została zaproszona Polska. Tak, zaproszona, nie przemawiały za tym względy sportowe, Koreańczycy nie zostali zastąpieni Indiami, jak wskazywałaby na to logika. W czerwcu polscy piłkarze ręczni grali w barażu o awans do mistrzostw świata z Niemcami. Wygrali dwumecz. Niemcy odpadli - ale tylko w teorii, bo dostali dziką kartę. I na mundialu zagrają.
Zarówno Umberto Gandini, jak i Erick Thohir w całym tym zamieszaniu zapomnieli o jednej bardzo ważnej rzeczy. Wielkie drużyny nie potrzebują dzikich kart. One grają w Lidze Mistrzów.