• Link został skopiowany

Liga Mistrzów. Kolejna lekcja Manchesteru City

Manchester City wciąż uczy się Ligi Mistrzów. Tym razem lekcji udzielali nauczyciele z Włoch, z tym najstarszym, profesorem Francesco Tottim na czele - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Dla nas oczywiście był to pierwszy mecz w Lidze Mistrzów Łukasza Skorupskiego (dawny bramkarz Górnika, jak niegdyś Wojciech Szczęsny, zaczął od mocnego akcentu: Polak w Arsenalu debiutował przeciwko MU w Premier League i Barcelonie w Lidze Mistrzów, Polak w Romie przeciwko Juventusowi w Serie A i MC w Lidze Mistrzów). Anglicy oglądali pojedynek dwóch niechcianych w Chelsea oldbojów, Ashleya Cole'a i Franka Lamparda (ten drugi, skądinąd zdobywca czterech goli w trzech ostatnich meczach MC, pozostał superrezerwowym - Manuel Pellegrini wprowadził go dopiero w 57. minucie). Piłkarska Europa analizowała spotkanie przyjaciół z reprezentacji Bośni, Dżeko i Pjanicia. Ale przecież był ten mecz czymś dużo istotniejszym: już po pierwszej kolejce, w której Manchester City dość pechowo, bo po rykoszecie w ostatniej minucie przegrał z Bayernem, a Roma rozgromiła CSKA, stało się jasne, że gospodarze są pod wielką presją. W Lidze Mistrzów wciąż jeszcze stosunkowo nieograni, konfrontując się z ambicjami właścicieli, którzy nie ukrywają, że po podboju Anglii nadszedł czas na zawojowanie Europy, piłkarze Manuela Pellegriniego wiedzieli, że przegrana z Włochami plany ekspansji mocno skomplikuje. Ich niepokój zwiększała dodatkowo świadomość, że rywale wygrali w Serie A pięć meczów z rzędu i że Rudi Garcia - menedżer, który pracuje w klubie zaledwie drugi rok, a w debiutanckim sezonie zdobył wicemistrzostwo kraju - zbudował fantastyczny zespół, co ciekawe: w dużej mierze z zawodników niechcianych gdzie indziej (Cole, Maicon, który nie sprawdził się w MC, Gervinho, będący z kolei pośmiewiskiem w Arsenalu) i nie wahając się wystawiać na szpicy zawodnika, którego w wielu miejscach świata dawno uznano by za emeryta. Francesco Totti, bo o nim mowa, ostatecznie przyćmił zarówno Skorupskiego, jak Cole'a i Lamparda oraz Dżeko i Pjanicia.

Jeszcze przed rozpoczęciem meczu między oficjalnymi kontami twitterowymi obu klubów doszło do kurtuazyjnej wymiany zdań: witając "tak legendarnego piłkarza jak Totti", na profilu MC przypominano, że pod angielskim niebem napastnik Romy nigdy jeszcze nie strzelił gola. No więc moment na ten pierwszy raz przyszedł właśnie w środowy wieczór na Etihad: 38-letni Włoch został właśnie najstarszym strzelcem gola w Lidze Mistrzów.

Taksówka dla Maicona

Żeby było jasne: obie drużyny przystępowały do meczu osłabione kontuzjami, ale fakt, że Totti gra w wyjściowej jedenastce Romy, nie ma z tym nic wspólnego. Trudno natomiast powiedzieć, czy obecności w pierwszym składzie Maicona nie uznać za osłabienie wicemistrzów Włoch: w trzeciej minucie Brazylijczyk bezmyślnie pociągał za koszulkę Aguero w polu karnym gości, co przyniosło mistrzom Anglii rzut karny i błyskawiczne prowadzenie. Ktoś z angielskich komentatorów zażartował, że była to najlepsza rzecz, jaką Maicon kiedykolwiek zrobił dla Manchesteru City (spędził w tym klubie niezbyt udany rok), inni przypominali koszmar meczów, które rozgrywał w barwach Interu z Tottenhamem w sezonie 2010/11, kiedy przyszło mu pilnować witającego się z europejskimi boiskami Garetha Bale'a (kibice na White Hart Lane domagali się wówczas "Taksówki dla Maicona", by skrócić cierpienia Brazylijczyka). Owszem: kilkadziesiąt sekund po zawalonym karnym Maicon znakomicie wyszedł do podania Tottiego i trafił w poprzeczkę, w 42. minucie jego podanie za plecy obrońców umożliwiło groźny strzał Gervinho, w 73. minucie żaden z kolegów nie doszedł do niezłego dośrodkowania prawego obrońcy. Generalnie jednak Maicon zawodził: w szóstej minucie minimalnie spalił start do świetnej piłki Pjanicia (nie był to ostatni spalony Brazylijczyka), w 15. minucie po jego stracie ruszył jeden z kontrataków Manchesteru City i gospodarze wybijali rzut rożny, potem przychodziły kolejne nieprecyzyjne zagrania i nic dziwnego, że to jego stroną szły najgroźniejsze ataki Anglików. Kiedy ostatecznie zszedł z kontuzją, niejeden kibic Romy odczuwał pewnie ulgę.

Potknięcie Harta

Gol stracony na samym początku meczu nie stremował piłkarzy Rudiego Garcii. W 18. minucie, biegający chwilę wcześniej po lewym skrzydle Gervinho, wrócił na prawą stronę, ściął do środka, uciekł Fernardinho i przedarł się przez blokadę Kompany'ego, ale został powstrzymany przez Harta. Mecz był już wówczas zaskakująco otwarty: ofensywni piłkarze Romy imponowali wymiennością pozycji, gubiąc raz za razem krycie gospodarzy, a Pjanić i Naingollan zdominowali środek pola; ten drugi zawodnik najpierw groźnie uderzał z dystansu, później zaś idealnie odegrał do Tottiego, a 38-letni symbol Romy podciął piłkę nad Joe Hartem i doprowadził do remisu.

O bramkarzu Anglików sporo się w tych dniach dyskutowało, bo w poprzedzającym spotkanie meczu ligowym Pellegrini posadził go na ławce, ale sądząc po bramce dla Romy, w najbliższych dniach dyskusja nie ucichnie: cofający się początkowo Hart potknął się i do nie najszybszego przecież Tottiego ruszył wyraźnie spóźniony. Inna rzecz, że akcja wymagająca zaledwie trzech podań (licząc to pierwsze, od Skorupskiego) była niezwykłą ilustracją tego, jak łatwo w futbolu można zdobywać teren: gdyby na boisku narysować linię, po której szła futbolówka od wyprowadzenia przez polskiego bramkarza do uderzenia Tottiego, wyszłaby niemal idealna prosta.

Momentami sforsowanie środka pola i wejście w strefę obronną gospodarzy przychodziło Włochom aż nazbyt łatwo. W 51. minucie piłka krążyła między nimi w obrębie pola karnego Anglików dobrych kilkanaście sekund; ostatecznie Hart zablokował uderzenie Pjanicia. W końcu Pellegrini zdecydował się na zdjęcie z boiska jednego z napastników: Lampard za Dżeko pojawił się właśnie dlatego, że duet Fernardinho-Yaya Toure kolejny raz w meczu Champions League kompletnie nie dawał sobie rady. Patrząc na Pjanicia i Naingollana, trudno nie myśleć o perspektywie powrotu do gry de Rossiego i Strootmana inaczej niż z podziwem dla pola manewru, jakie będzie miał wówczas Rudi Garcia - choć Bośniak w końcówce przestał wytrzymywać konfrontację fizyczną, a Belg dostał żółtą kartkę za spóźnione wejście w rywala.

Najłatwiejszy mecz Skorupskiego

Zresztą nawet kontuzja de Sanctisa nie okazała się problemem dla trenera Romy. Skorupski, owszem, zaczął od złego wykopu, a w trzeciej minucie wyjął piłkę z siatki po karnym Aguero, później jednak pozostał bezrobotny niemal przez całe spotkanie. Dopiero w 64. minucie musiał po raz pierwszy opuścić linię bramkową, żeby wyłapać dośrodkowanie; w 67. minucie zbił na róg uderzenie z dystansu Franka Lamparda; poza tym świetnie asekurowali go koledzy. W 77. minucie zamieszanie w polu karnym Romy zrobiło się nieco większe, piłkę po dośrodkowaniu Clichy'ego Polak wybił kolanami. Generalnie jednak najważniejszy niewątpliwie mecz w karierze Skorupskiego okazał się jednym z meczów najłatwiejszych.

City, bez operowanego Nasriego (i bez Fernando, którego talenty do rozbijania akcji rywala byłyby tu szczególnie przydatne), nie miało poza Davidem Silvą żadnego piłkarza, który próbowałby wziąć na siebie odpowiedzialność za losy meczu. Piszę te słowa jeszcze przed konferencją prasową Manuela Pellegriniego i nie wiem, czy tym razem zdoła się on powstrzymać przed krytykowaniem sędziego (faulujący Aguero Maicon był ostatnim zawodnikiem, a dostał tylko żółtą kartkę, w 38. minucie z kolei w polu karnym Romy była ręka Manolasa), czy zaryzykuje kolejną karę ze strony UEFA. Lepiej jednak, by zamiast występowi sędziego przyjrzał się tym, którzy rozczarowali w jego zespole, przede wszystkim Yayi Toure.

Więcej o: