- Zawsze czuję się OK - krzyknął wczoraj do dziennikarzy, którzy z balkonu ośrodka Realu w Valdebebas chcieli dowiedzieć się o stan jego zdrowia, gdy schodził z treningu. Portugalczyk nie ćwiczył z zespołem, nie uczestniczył w akcjach i gierkach zarządzonych przez paradującego w czapce z daszkiem trenera Carlo Ancelottiego i Zinedine'a Zidane'a, który mimo 42 lat wciąż wyglądał nie na asystenta, lecz piłkarza.
Bez Ronaldo finał w Lizbonie byłby niemal jak telewizja bez obrazu. - Zagram, na sto procent zagram i będę w pełni formy - przekonywał. Pod opieką specjalisty od przygotowania fizycznego Ronaldo rozciągał się i truchtał, toteż tłum dziennikarzy pytał jeden przez drugiego, czy rekord 16 goli w Lidze Mistrzów, który pobił w tym sezonie, da się jeszcze podwyższyć.
Ogromny ośrodek Valdebebas pękał wczoraj w szwach. Dzień otwarty, który narzuciła UEFA finaliście Champions League, zwabił dziennikarzy ze wszystkich kontynentów. Ronaldo odpowiadał w trzech językach (portugalskim, hiszpańskim i angielskim), kilka razy na te same pytania. Ale wytrwale, ze spokojem, raz się tylko zdenerwował, gdy ktoś zapytał go, czy w Lizbonie znów ma zamiar zaryzykować zdrowie.
- A kiedy ja ryzykowałem zdrowie? No, powiedz mi, kiedy? Piłkarz jest od tego, żeby grać. Jeśli przed meczem nie czuje bólu, to rwie się na boisko. A że potem doznaje kontuzji, to inna sprawa. Nie znaczy to, że wyszedł do gry kontuzjowany, bo to nie ma sensu. W ten sposób osłabia się tylko drużynę.
Słowa Ronaldo potwierdził Carlo Ancelotti. - Ronaldo i Bale zagrają - powiedział na konferencji prasowej.
Cristiano Ronaldo: Na rozgrzewce przed meczem z Espanyolem poczułem ból. Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem, czy w czasie gry to się pogłębi, czy ustąpi. Nie mieliśmy już szans na mistrzostwo Hiszpanii, wolałem więc nie grać. Ważniejszy jest finał w Lizbonie i mundial. To koniec sezonu, każdego piłkarza coś boli. Jesteśmy przewrażliwieni, bo ogromny wysiłek za nami, a decydujący etap wciąż przed nami. Nikt nie chce go stracić. Długo marzyłem o finale LM i mistrzostwach w Brazylii. Przed spotkaniem z Espanyolem po prostu się przestraszyłem. To taki odruch psychologiczny. Ale dziś na treningu czułem się dobrze i jestem pewien, że w sobotę będę gotowy w stu procentach.
- Pamiętam, jak przyjechałem do stolicy z rodzinnej Madery. Marzyłem wtedy, by któregoś dnia być tu, gdzie jestem teraz. Z reprezentacją Portugalii przeżyłem na Estádio da Luz kilka magicznych chwil. To miejsce jest dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek inne. Dla mnie to podróż sentymentalna.
- Ani Real nie jest faworytem, ani ja nie mam żadnej obsesji. Finał Ligi Mistrzów to czas na radość z gry i z udziału w nim, a nie na zaspokajanie czyichś obsesji. "La Decima" to wielkie marzenie madridismo i moje prywatne, ale to nie oznacza, że porażka będzie końcem świata. Przed nami rywal godny, który zdobył mistrzostwo Hiszpanii, więc tryska euforią. To w piłce wielki atut. Oni znają swoją siłę, my swoją. Finały są po to, żeby wygrywać, ale oni wiedzą o tym tak samo dobrze jak my. Tak jak my wylali wiele potu, by zagrać w Lizbonie. Obie drużyny czekają wiele lat na triumf w Champions League. Mecz rozstrzygną detale, szanse oceniam 50 do 50. Graliśmy z Atlético kilka razy w ostatnim roku, wygrywaliśmy i przegrywaliśmy, ale żaden z tych meczów nie daje nam prawa do czucia się faworytem. To jest znakomity rywal, zdeterminowany nie mniej niż my.
- Wygrany z Manchesterem w 2008 r. tak. Przegrany rok później z Barceloną - mniej. Dziś nic by mi to nie dało. Od pięciu lat jestem w Realu i dopiero pierwszy raz osiągnęliśmy finał. Wcześniej trzy razy zatrzymywano nas w półfinale. Kto wie, kiedy będzie następna okazja sięgnąć po "La Decima". Trzeba to zrobić teraz. Zbyt dużo wysiłku wykonaliśmy, pokonaliśmy obrońcę trofeum Bayern. Trzeba dać dziesiąty Puchar Europy naszym kibicom. Ale jak mówiłem, żadnej obsesji na tym punkcie.
- Spokoju przed i wsparcia naszych fanów w Lizbonie. Niech rzucą z trybun wszystkie siły: krzyczą, śpiewają, wspierają. To nas poniesie. Zdecydują detale, doping też może być kluczowy. Razem z Fábio Coentrao oczekujemy też wsparcia rodaków. Portugalczycy będą za Realem, taką mamy nadzieję.
- A czy istnieje drużyna w Europie, która w tym momencie sezonu nie ma kłopotów z kontuzjami? Wszyscy marzą o grze w finale, ale niektórym się to nie uda.
- Ale przecież my mamy w kadrze ledwie czterech graczy, którzy grali w finale Pucharu Europy [Ronaldo, Casillas, Xabi Alonso, Arbeloa]. Tylko Iker dokonał tego z Realem. Myślę, że można powiedzieć, że obie drużyny są niedoświadczone na tym poziomie. Mamy wielką okazję wejść do historii wielkiego klubu, uszczęśliwić jego kibiców. Ale nie ma sensu myśleć, co się stanie po porażce. Jedziemy do Lizbony wygrać, jesteśmy świadomi szansy. Ale co się z niej urodzi, zobaczymy. Nie można nie doceniać klasy tych, co stoją po drugiej stronie, bo to zła droga do celu. A cel jest zbyt poważny. To będzie 90 minut batalii na boisku, ekstremalnie zaciętej. Tak zaciętej, jak tylko można sobie wyobrazić.
Lewandowski, Suarez i inni królowie strzelców. Co potrafią? [WIDEO]