Liga Mistrzów. Monachium spłonęło

Real rozbił Bayern 4:0 i po 12 latach zagra w finale Ligi Mistrzów. Spełnienie marzenia o ?La Decima?, czyli 10. tytule najlepszej drużyny Europy, jest na wyciągnięcie ręki

Kpiny Manuela Neuera zostały pomszczone przez Sergio Ramosa. Dwa lata temu, gdy Bayern i Real także zmierzyły się w półfinale Champions League, a 210 minut gry nie przyniosło rozstrzygnięcia, trzeba było strzelać rzuty karne. Stoper "Królewskich" podszedł do piłki i kopnął ją w niebo. Triumfujący bramkarz Bawarczyków obśmiał to na Twitterze. We wtorek dwie główki Ramosa po rzucie rożnym i wolnym wysłały Neuera i Bayern do piekła w zaledwie 19 minut.

Gracze Bayernu chcieli być pierwszymi, którzy obronili triumf w Champions League. Mieli zamiar czwarty raz w ostatnich pięciu latach zagrać w finale. Monachium miało płonąć podczas rewanżu z Realem, jak przestrzegał po pierwszym meczu w Madrycie prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge. Wydawało się, że jeśli ktoś jest w stanie połknąć przeciwnika, to raczej broniący trofeum Bawarczycy uważani za najlepszą drużynę świata od chwili, gdy przed rokiem w półfinale LM przejechali jak walec po Barcelonie, wygrywając dwumecz 7:0.

Tymczasem demolki faworyta dokonał na Allianz Arena Real, wygrywając dopiero pierwszy raz w historii wyjazdowy pojedynek z Bayernem. Udało się za 11. razem; dotąd bilans był miażdżący - dziewięć zwycięstw Bawarczyków i remis!

Od sezonu 2009-10 do wczoraj Ramos zdobył dwa gole w Lidze Mistrzów. Na Allianz Arena potrzebował 19 minut, by podwoić osiągnięcie. 28-letni obrońca sprowadzony z Sevilli za 28 mln euro w 2005 roku jest jednym z symboli "Królewskich", choć wygrał z klubem mniej niż z reprezentacją Hiszpanii (mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy). Przed rokiem popadł w konflikt z José Mourinho i wydawało się, że może opuścić Madryt, kłócił się o podwyżkę, bo należy do najgorzej opłacanych graczy Realu. Kłopoty ustały, gdy po Mourinho przyszedł Ancelotti, trener będący przeciwieństwem Portugalczyka, czyli emanujący spokojem. We wtorek Włoch bez nadmiernych emocji żuł gumę przy ławce rezerwowych, gdy jego piłkarze zdobywali kolejne gole: jakby wbijali gwoździe do trumny obrońcy trofeum.

Przed meczem Ancelotti w swoim stylu powiedział: "Nie ma w piłce nic bardziej niebezpiecznego od strachu". Wzruszał ramionami, gdy mówiono mu, że Real w Monachium zawsze przegrywa. On sam jako trener miał z Bawarczykami doskonały bilans (cztery zwycięstwa, dwa remisy), który wypracował z Milanem i który jeszcze teraz poprawił z Realem. Jest o jeden mecz od spełnienia największego marzenia fanów "Królewskich". I to już w debiutanckim sezonie. Jedyna zła nowina dla Ancelottiego - żółtą kartkę dostał jego ulubiony piłkarz Xabi Alonso i w finale nie zagra.

Trzecim bohaterem Madrytu był Ronaldo, który pojedzie do Lizbony, gdzie w 2002 roku jego ojciec chrzestny zabrał go do szkółki Sportingu. Ronaldo o tym marzył, bo właśnie tam wychował się jego idol Luis Figo. Dziś uczeń przewyższa mistrza. Ronaldo zdobył dwie Złote Piłki jako pierwszy Portugalczyk. Eusebio i Figo mają po jednej. Jakiś czas temu jego agent Jorge Mendes mówił, że sławny klient zostanie zapamiętany jako najlepszy piłkarz w historii. Nawet jeśli przeważało w tym marketingowe bajanie, wiadomo, że Portugalczyk jest piłkarzem chorobliwie ambitnym. Cztery lata panowania Leo Messiego na futbolowym tronie ciężko przechorował. I za nic w świecie nie chciałby szybko stracić pozycji odzyskanej w 2013 roku. Ma 29 lat, jest najwyższy czas by poprowadził Real do sukcesu godnego najbogatszego klubu świata i najdroższego gracza w historii. We wtorek wbił gola na 3:0 w 33. minucie po wzorcowej kontrze i asyście Garetha Bale'a. W 89. min strzelił kolejnego z rzutu wolnego. A to znaczy, że pobił rekord Pucharu Europy - czyli 16 bramek strzelonych w jednej edycji. Dotąd po 14 mieli José Altafini w 1963 roku i Leo Messi.

Od 2002 r. Real nie wygrał Ligi Mistrzów, wtedy dokonali tego galaktyczni z Zinedine'em Zidane'em, dziś asystentem Ancelottiego, i Luisem Figo. Przez 12 lat klub wydał około 1 mld euro na transfery. W tym czasie przeżył w Lidze Mistrzów mnóstwo upokorzeń. Sześć razy z rzędu odpadał w 1/8 finału, raz w ćwierćfinale i cztery razy w półfinale. Wczoraj przełamał fatalną passę.

Prezes Realu Florentino Perez może czuć się wygrany, tak samo jak gracze Ancelottiego. To on sprowadził przed sezonem Bale'a gigantycznym kosztem 91 mln euro, oddając Mesuta Özila Arsenalowi.

Wielkim przegranym jest za to trener Bayernu Pep Guardiola, który jako trener Barcelony był katem Realu. W Bawarii przestawił zespół na grę kombinacyjną, jesienią Bayern demolował rywali, aż w najważniejszym momencie sezonu maszyna się zacięła. W ostatnim czasie Bawarczycy przegrali trzema bramkami z Borussią Dortmund w Bundeslidze, co było najwyższą porażką w trenerskiej karierze Katalończyka. We wtorek Real sprawił, że czarnym dniem Guardioli będzie 29 kwietnia 2014 roku.

Iker Casillas walczył nie tylko o finał, ale też o to, by nie grać ostatniego meczu przed mundialem w Brazylii. Dla niego sezon w Realu skończy się wraz z końcem rywalizacji w Champions League, w lidze hiszpańskiej do bramki staje przecież Diego Lopez. No i Casillas zagra przynajmniej jeszcze raz, zanim pojedzie do Brazylii: 24 maja w finale w Lizbonie. On jeden z tej drużyny pamięta czasy, gdy "Królewscy" wygrywali Puchar Europy.

Aż strach wyobrazić sobie skalę emocji, jeśli okaże się, że do finału awansuje Chelsea i w Lizbonie Real zmierzy się z José Mourinho. Portugalczyk opuszczał latem Madryt jako persona non grata. Obie strony są przekonane, że mają rachunki do wyrównania.

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.