W prasie hiszpańskiej nie znalazłem słowa o tym, że Real jest pewny gry w finale w Lizbonie. Twierdziłby tak tylko człowiek szalony, ignorując, że od 2002 roku "Królewscy" walczyli w półfinale Champions League już czterokrotnie - bez powodzenia. Gol przewagi z pierwszego meczu w Madrycie to zadatek, który da się roztrwonić w kilka sekund, tymczasem na Allianz Arena "Królewskich" czeka w najlepszym razie 90 minut bitwy.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio Bayern był aż tak podrażniony. W rewanżu chce połknąć Ronaldo, Bele'a, a resztę na deser. Także dla Guardioli byłaby to jedna z najdotkliwszych porażek w karierze, gdyby jego zespół okazał się gorszy od Realu Madryt. Prowadzona przez niego Barcelona odpadała z Champions League z Interem i Chelsea, przeciwnikami, którzy nie odgrzewali w Katalończyku żadnych bolesnych wspomnień.
- Nasz szturm będzie trwał od pierwszej do ostatniej minuty, i nawet jeśli nie przyniesie powodzenia, zejdziemy z boiska z czystym sumieniem - obiecuje Arjen Robben.
Bayern ma jednak swoje problemy. Ostatnio został wytrącony ze zwycięskiej serii. Na Santiago Bernabeu zdołał zagrozić bramce Ikera Casillasa jeden raz, mimo iż bardzo długo utrzymywał się przy piłce. Inicjatywa była jednak pozorna, zapewne odkąd Pep buduje niemiecką wersję tiki-taki, nigdy nie czuł się tak sfrustrowany i bezradny jak sześć dni temu. A potem musiał słuchać złośliwości prawionych mu przez Franza Beckenbauera, co zapewne wywołało w nim furię.
Tematem numer 1 w Monachium jest forma Francka Ribery'ego, który według mediów nie potrafi się otrząsnąć po tym, jak Cristiano Ronaldo sprzątnął mu sprzed nosa Złotą Piłkę. Francuz nie robi ostatnio różnicy na korzyść Bawarczyków, Guardiola trzyma go w podstawowym składzie, tłumacząc, że spadek formy wybitnego gracza trener musi wziąć na siebie. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy skrzydłowy może odpalić. To sytuacja trudna, jak z Messim w Barcelonie: im dłużej trwa w sportowym letargu, tym bliższy wydaje się moment, kiedy się z niego wyrwie.
Dla Realu podróż do Monachium do lekkich należeć nie może. Niemcy to kierunek budzący bardzo niewiele dobrych skojarzeń. Z 27 meczów Real wygrał tam dwa, z dziesięciu na Allianz Arena i wcześniej na Stadionie Olimpijskim w Monachium "Królewscy" przegrali dziewięć i tylko raz udało im się zremisować. - Zostawmy za sobą złe wspomnienia - apeluje Sergio Ramos.
Poczuciem humoru błysnął Carlo Ancelotti. On prywatny bilans z Niemcami ma dobry. Po wylądowaniu w jaskini lwa spojrzał w niebo i przypomniał z wyrzutem, że Karl-Heinz Rummenigge obiecywał mu w Monachium pożar. Miały płonąć nawet drzewa, a póki co padał deszcz.
- Bylibyśmy idiotami, gdyby wydawało mam się, że już wygraliśmy - mówi Włoch, odpowiadając na słowa Guardioli. W Realu nikt nie myśli o niczym więcej poza batalią o pokonanie Manuela Neuera. Jeśli się uda, obsesja "La Decima" ma szansę zostać zaspokojona. Skoro jednak Bayern nawet pogrążony w kryzysie zawsze był rywalem skrajnie niewygodnym, to co dopiero teraz, w czasach prosperity.
Droga do trzech ostatnich Pucharów Europy wiodła Real przez Niemcy. W 1998 roku trzeba było wyeliminować Leverkusen w ćwierćfinale, a w następnej rundzie Borussię Dortmund. W 2000 roku "Królewscy" ograli Bayern w półfinale, choć wcześniej dwa razy polegli wysoko w fazie grupowej. Dwa lata później Real wyeliminowali Bawarczyków w ćwierćfinale, w finale pokonując Bayer Leverkusen. Niemcy są więc ziemią przeklętą, na której "Królewscy" umieli jednak czasem gasić pożary.
Więcej artykułów Dariusza Wołowskiego na blogu "W polu karnym"