Liga Mistrzów. Bratobójcza gra

Atletico, Barcelona i Real Madryt - liga hiszpańska będzie miała w ćwierćfinale Champions League najwięcej reprezentantów, którzy woleliby nie wpaść na siebie - pisze na swoim blogu dziennikarz Sport.pl Dariusz Wołowski.

"Jest mi wszystko jedno, na kogo trafimy w losowaniu, może być nawet rywal z Primera Division" - powiedział Diego Simeone. W ankiecie dziennika "Marca" kibice drużyny wypowiadają się inaczej, większość z nich (57 proc.) wolałaby uniknąć derbów Madrytu. Atletico zagra w ćwierćfinale Champions League pierwszy raz od 1978 roku, kiedy odpadło z rozgrywek z FC Brugge. Znaczące są reakcje mediów w Hiszpanii, które obliczają zyski zadłużonego klubu z Vicente Calderon. Drużyna Simeone zarobiła już na premiach za awans i wygranych meczach 21 mln euro.

W przypadku Barcelony i Realu Madryt kwoty tego rzędu nikogo nie zajmują. Awans do ćwierćfinału jest tylko pierwszym etapem, wstępem do walki o najwyższe cele. Wczoraj drużyna "Taty" Martino udowodniła, że motywacji może zabraknąć jej do ligowej młócki w Valladolid, ale rozgrywki o Puchar Europy wciąż budzą w niej chęć do walki. Poza Neymarem wszyscy zagrali niezły mecz. Manchester City ani przez chwilę nie okazał się dla Katalończyków równym rywalem.

Dziennik "Marca" już martwi się losowaniem. Gdyby 21 marca okazało się, że w ćwierćfinale Ligi Mistrzów dojdzie do Gran Derbi, po raz kolejny (tak jak w 2011) Barca i Real zagrałyby ze sobą cztery razy w ciągu 24 dni, wliczając w to ligę (23 marca) i finał Pucharu Króla (16 kwietnia).

Na szczęście Jose Mourinho i Pep Guardiola zmienili miejsce pracy i zapewne tak złych emocji jak trzy lata temu seria klasyków by nie wywołała. Kibice Realu chcieliby podjąć w ćwierćfinale Bayern, a więc chyba jednak zatęsknili za Katalończykiem. To prawda, że rywalizacja w Pucharze Europy byłaby o wiele ciekawsza, gdyby w ćwierćfinale Real trafił na Bayern, a Barcelona z Chelsea (o ile awansuje). Lub odwrotnie. Pojawienie się Guardioli na Camp Nou, prowadzącego Bawarczyków, którzy przed rokiem spuścili Barcy tak ciężkie lanie, też wyglądałoby szlagierowo. Tak jak powrót Mou na Santiago Bernabeu, gdzie przeżył niedawno najgorszy sezon w karierze, a - sądząc po jego wypowiedziach - piłkarzom Realu nigdy tego nie darował.

Wydaje się więc, że cofnięcie przepisu blokującego możliwość wylosowania przeciwników z tych samych lig już w ćwierćfinale było złym posunięciem. Kto w Niemczech chciałby oglądać teraz rywalizację Borussii Dortmund z Bayernem Monachium lub na Wyspach kolejne starcie Manchesteru United z Chelsea? Jeśli, rzecz jasna, oba kluby wywalczą awans, co jest bardzo niepewne w przypadku mistrza Anglii.

Powie ktoś, że w rywalizacji o tytuł najlepszej drużyny Europy taka "blokada" jest czymś sztucznym, ale wydaje się, że jednak służy rozgrywkom. Półfinał to jest ten etap, gdzie blokady obowiązywać nie powinny. Z drugiej strony - UEFA chciała uniknąć bratobójczych finałów, bo doświadczenia z 2000 roku (Valencia - Real), 2003 (Milan - Juventus), 2008 (Chelsea - Manchester United) i 2012 (Borussia - Bayern) nie były nadzwyczajne. Tak źle i tak niedobrze.

Być może więc Simeone ma rację - trzeba grać, nie zwracając uwagi na losowania i regulaminy. Tegoroczne ćwierćfinały mają szansę być najbardziej pasjonującymi w historii rozgrywek - jeśli Manchester odrobi stratę dwóch goli z Pireusu, pozostaną w rywalizacji same potęgi. Oczywiście można mieć wątpliwość, czy da się do nich zaliczyć Atletico i Borussię, ale oba kluby zatrudniają teraz wyjątkowych trenerów i piłkarzy.

Gdybym miał podpowiadać losowi, zaproponowałbym takie rozwiązanie: Borussia Dortmund - Manchester United, Bayern Monachium - Atletico Madryt, Real Madryt - Chelsea, Barcelona - PSG. Wielkie emocje gwarantowane, ale bez względu na wyrok losu (niektórzy twierdzą, że sterowany) i tak nam ich nikt nie odbierze.

Czytaj więcej tekstów na blogu Dariusza Wołowskiego

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA