Faza sezonu taka, że łatwo o kontuzje - widzieliśmy to zresztą także we wtorek na przykładzie Mesuta Özila. Sergio Aguero, który z powodu urazu nie wystąpił w pierwszym spotkaniu i od czasu powrotu na boisko jeszcze nie strzelił gola, w pierwszej połowie rewanżowego meczu z Barceloną zaliczył zaledwie pięć kontaktów z piłką i tylko jedno celne podanie, a na drugą już nie wyszedł, kontuzjowany jak niemiecki rozgrywający Arsenalu. Neymar wprawdzie na zdrowie już nie narzeka, ale skandal wokół jego transferu z pewnością nie ułatwia mu koncentracji na grze: w 2014 r. zdobył dla Barcelony tylko jedną bramkę, w pierwszej połowie pudłował, w drugiej kompletnie zgasł i został zmieniony. Z bohaterów drugiego planu w City najbardziej liczono na Davida Silvę i jego umiejętność szukania sobie miejsca do gry na całym boisku, którą tak imponował np. w meczu z Bayernem na Allianz Arena, ale i on nie dał rady; już więcej pokazywał - zwłaszcza w pierwszej połowie - uważany za wyrobnika i niedoceniany na co dzień James Milner.
Pozostał oczywiście ten jeden: Leo Messi. Bramki w tym sezonie Argentyńczyk strzela równie często, co jego grający w MC kolega z reprezentacji, ale o jego zdrowiu, zwłaszcza w kontekście wymiotowania na boisku (phi, Sandro z Tottenhamu robi to bez przerwy...), również pisze się ostatnio częściej niż kiedykolwiek od czasów młodzieńczej choroby. W środę jednak strzelił kolejną, dobijającą dzielnie walczących w tej fazie meczu gości, poza tym trafił w słupek, kapitalnie dryblował, miał pięć kluczowych podań, z których najpiękniejsze było to, po którym strzał Xaviego świetnie obronił Joe Hart. W sumie w Lidze Mistrzów strzelił już 67 bramek, zaledwie cztery mniej od Raula... Lata mijają, zmieniają się trenerzy, a Barcelona wciąż ma oblicze Leo Messiego.
A propos trenerów: latem 2013 roku obaj przychodzili do swoich klubów z wielkimi nadziejami i obaj te nadzieje boleśnie weryfikują. Oczywiście Gerardo Martino trzyma fason lepiej niż Manuel Pellegrini, który za swoją tyradę pod adresem sędziego pierwszego spotkania został przez UEFA ukarany dwumeczową dyskwalifikacją, ale jeśli wierzyć coraz głośniejszym plotkom - jemu na utrzymaniu posady aż tak bardzo nie zależy i może odejść z Barcelony już po tym sezonie. Chilijski szkoleniowiec MC jeszcze kilka dni temu marzył o "poczwórnej koronie" (wygranej w Pucharze Ligi, Pucharze Anglii, Lidze Mistrzów i oczywiście w Premier League), ale niewykluczone, że skończy się tylko na tym pierwszym, najmniej istotnym trofeum - zresztą o jego zdobycie trzeba było drżeć do ostatnich minut finałowego meczu z Sunderlandem. Z Pucharu Anglii wyeliminowani na poziomie ćwierćfinału przez drugoligowy Wigan, z Ligi Mistrzów podczas walki o ćwierćfinał przez Barcelonę - w Premier League piłkarze MC będą musieli grać zaległe spotkania, goniąc Chelsea, która zdążyła już wypracować dziewięciopunktową przewagę. Zważywszy, że trzy kluczowe spośród tych meczów - z Liverpoolem, MU i Arsenalem - trzeba będzie grać na wyjeździe, a na wyjazdach City gra zdecydowanie gorzej niż na własnym stadionie - nerwowości Pellegriniego nie sposób się dziwić.
Ale Barcelona Taty Martino również wytraciła impet: ostatnie porażki z Realem Sociedad i broniącym się przed spadkiem Valladolid to fragment dłuższej sekwencji, bo Katalończycy wygrali tylko cztery z ostatnich dziewięciu meczów ligowych (gdy w poprzednich osiemnastu stracili tylko pięć punktów). Przy tak znakomicie grającym Realu Madryt mistrzostwo kraju wydaje się już poza zasięgiem, a nawet o drugie miejsce trzeba będzie toczyć ciężki bój z Atletico; do faworytów Ligi Mistrzów Katalończycy w tym sezonie nie należą - czy jedyną szansą na wygranie czegokolwiek pozostaje Puchar Króla, gdzie również trzeba będzie mierzyć się z piłkarzami Carlo Ancelottiego? Afera z transferem Neymara, dymisja Sandro Rossella i żądania wcześniejszych wyborów nowego prezesa, deklaracja Puyola o odejściu, wyraźnie gorsze w tym sezonie statystyki asyst Xaviego i bramek Iniesty - odpytywany przez "Guardiana" Victor Valdes mówił otwarcie, że słońce Katalonii nie oślepia, jak za czasów Guardioli.
Zarówno w starciach MC z Barceloną, jak Bayernu z Arsenalem, o tym, kto awansuje do ćwierćfinału, zdecydowały decyzje sędziów. Nie twierdzę, że wszystkie były niesłuszne (choć główni ustawodawcy futbolowych przepisów, zrzeszeni w Międzynarodowej Radzie Piłkarskiej, IFAB, postawili już na agendzie sprawę tzw. podwójnej kary, czyli łączenia karnego z czerwoną kartką w przypadku, gdy faulujący był ostatnim zawodnikiem) - twierdzę, że z Barceloną i Bayernem, drużynami mistrzowsko utrzymującymi się przy piłce, nie sposób długo się bronić w dziesięciu. Arsenal w Londynie zaczął znakomicie, a w Monachium potrafił wiele zalet gospodarzy uniewyraźnić. Manchester City do czerwonej kartki Demichelisa walczył jak równy z równym, stwarzając okazje, których nie wykorzystywał Negredo. W obu spotkaniach rewanżowych kluby angielskie płaciły cenę za sędziowskie rozstrzygnięcia z pierwszych pojedynków.
Oczywiście sędziowanie było również w centrum uwagi: francuski arbiter Stephane Lannoy już w pierwszej połowie nie podyktował karnego i nie uznał prawidłowo strzelonego gola dla Barcelony, w drugiej zaś nie dał karnego Manchesterowi City - o kartkę dla pyskującego Zabalety trudno mieć do niego pretensje, skoro krzywdzeni wcześniej Katalończycy potrafili trzymać nerwy na wodzy.
Okazuje się, że bycie mądrym po szkodzie nie jest wyłącznie polską specjalnością. Zarówno we wtorek, w przypadku Arsenalu, jak i w środę w przypadku MC, pod adresem trenerów angielskich drużyn formułowano pretensje o zbyt ostrożny początek - Pellegriniemu zarzucano, że wzorem szkoleniowca Valladolid nie zdecydował się na ustawienie 4-4-2, żeby Aguero i Dżeko (lub Negredo) zaatakowali Pique i Mascherano z furią podobną do tej, którą w sobotę przejawiali Manucho i Javi Guerra. A przecież kto jak kto, ale piłkarze i szkoleniowcy MC wiedzą, że niekorzystny wynik można zmienić nawet w ekstremalnie krótkim czasie (w historycznym, decydującym o mistrzostwie Anglii w sezonie 2011/12, meczu z Queens Park Rangers zdobyli dwa gole już w doliczonym czasie gry). I Wenger, i Pellegrini wiedzieli, co robią, nastawiając się najpierw na sypanie piachu w szprychy: ultraofensywna taktyka od pierwszych minut byłaby podłożeniem nogi pod koło ruszającego z wolna autobusu. Manchester City przetrwał pierwszy szturm i miał swoje szanse na początku drugiej połowy: w 52. minucie Dżeko po dośrodkowaniu Kolarowa, w 54. minucie Zabaleta, w 61. Fernardinho, którego uprzedził desperackim wślizgiem Pique. To było dobrze wymyślone.
Przy powszechnym naśmiewaniu się z Demichelisa po meczu na Etihad i Lescotta po spotkaniu na Camp Nou trzeba wrzucić i ten kamyczek do medialnego ogródka: zanim Demichelis zobaczył czerwoną kartkę, był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, znakomicie się ustawiającym i skutecznie przecinającym podania do Messiego; można się kłócić, na ile za jego faul współodpowiedzialni są tracący piłkę koledzy. W środę, zanim Lescott przepuścił między nogami piłkę do Messiego, również grał dobrze: zobaczcie w powtórkach dwa jego wślizgi powstrzymujące Argentyńczyka w pierwszej połowie.
Problem w tym, że bycie "jednym z najlepszych" nie wystarczyło: daremne wysiłki Demichelisa i Lescotta mogą symbolizować daremne wysiłki angielskich drużyn, próbujących przywrócić hierarchię panującą jeszcze niedawno w Lidze Mistrzów. Stała obecność Chelsea, Liverpoolu, Arsenalu czy MU w półfinałach tych rozgrywek, występy każdej z tych drużyn w finałach, zwycięstwa MU, Liverpoolu czy w końcu Chelsea - wszystko to wydaje się przecież tak niedawne, a teraz? Z Arsenalem i MC już się pożegnaliśmy, Manchester United musi odrabiać straty po upokarzającej wyjazdowej porażce z Olympiakosem, Chelsea tylko zremisowała z Galatasarayem i również z niepokojem wygląda spotkania rewanżowego.
Na co dzień grają we wciąż najbogatszej i wciąż najchętniej oglądanej lidze świata. Nie wiem, czy to ich trochę nie usypia. Dlatego najciekawsze w projekcie, jaki szejkowie prowadzą obecnie w Manchesterze City, wydaje mi się to, że jest obliczony na lata i że jego głównych wykonawców, pracujących na poziomie klubowego zarządu Ferrana Soriano i Txikiego Begiristaina, sprowadzili właśnie z Barcelony. Messiego, Iniesty, Xaviego już nie kupią, ale zbudują akademię, która za kilkanaście lat może wychować gwiazdy podobnej wielkości. Na razie zobaczyli, że droga na skróty kończy się po dwóch meczach bilansem 4:1.
Najlepsze zdjęcia 1/8 finału LM! Messi, Hyypiae, Milner, Ibrahimović... - zobacz!