Liga Mistrzów. Mniej narcyzmu u Ronaldo

Rekordowe dziewięć goli Cristiano Ronaldo, osiem Zlatana Ibrabimovica, najwyższa średnia Leo Messiego i na deser hat trick Neymara - faza grupowa Champions League była tej jesieni wyjątkowo gwiazdorska. Robert Lewandowski zdobył cztery bramki.

"Pożeracz rekordów" - pisze hiszpański dziennik "El Pais" o wyróżnionym właśnie przez "World Soccer" piłkarzu Realu. Nieludzka skuteczność Cristiano Ronaldo na początku sezonu zmuszała najskromniejszych nawet dziennikarzy do przeobrażenia się w poetów. Peany na cześć Portugalczyka można jednak odłożyć na bok, media próbują znaleźć odpowiedź na pytanie: co tak zmotywowało superstrzelca Realu Madryt? Nowy kontrakt dający mu status najlepiej zarabiającego piłkarza na świecie czy sławetny wykład Seppa Blattera w Oxfordzie, który zagrał na najczulszej strunie wielkiej gwiazdy?

Odpowiedź jest zapewne zdecydowanie bardziej prozaiczna. Zbliżając się do 29. roku życia, Ronaldo osiąga po prostu pełnię możliwości. Kiedy ponad cztery lata temu przybywał do Madrytu, bijąc rekord transferowy wszech czasów, jego średnia bramek dla Manchesteru ocierała się o znakomite 0,43 gola na mecz (w Realu ma 1,09). Pamiętam, że w pierwszych spotkaniach dla "Królewskich" oddawał masę strzałów. Jakby uwierzył trenerom, kojarzącym w najprostszy sposób liczbę goli z ilością podejmowanych prób. Zaprzecza temu przykład Brazylijczyka Hulka, który w fazie grupowej strzelał 32 razy, by zdobyć dla Zenitu zaledwie trzy bramki. Najczęściej na bramkę uderzali zresztą gracze Juventusu (121 razy), którzy, jak wiemy, od wiosny strzelać będą w Lidze Europy.

Ronaldo zrobił się z biegiem lat wyjątkowo konkretny. Do zdobycia 9 goli, co jest rekordem fazy grupowej Champions League, podjął tylko 28 prób uderzeń na bramkę. A więc co trzeci strzał kończył się golem, tak jak u Ibrahimovicia, który uderzał 24 razy, by trafić do siatki osiem. Nie tylko skuteczność jest zmianą dokonującą się u obu graczy z biegiem lat. Tak Portugalczyk, jak Szwed status gwiazdorski osiągnęli w okolicach pełnoletności, dziś zdecydowanie bardziej grają dla zespołu.

Wielki talent, żelazne muskuły, bajeczna technika stały się argumentami podporządkowanymi dobru wspólnemu. Czuć to w wypowiedziach graczy Realu autentycznie zatroskanych o to, by 13 stycznia 2014 roku Ronaldo odebrał Złotą Piłkę. Dziennik "Marca" przypomina, że w ostatnich ośmiu latach, aż siedmiokrotnie nagroda "World Soccera" i "France Football" trafiała w te same ręce. Nawet to nie jest chyba jednak najważniejsze.

Na początku gry Portugalczyka w Primera Division, królewska drużyna była podzielona między nowy Real Ronaldo i stary Ikera Casillasa. Dziś najdroższy gracz w historii stał się jej osobowością, liderem nie tylko medialnym. Reszta idzie za nim w ogień, lub oddaje mu piłkę w najcięższych chwilach. Tego nie oddadzą żadne statystyki i klasyfikacje strzelców. Narcyzm, o który podejrzewano kiedyś młodego Portugalczyka ulatnia się z Santiago Bernabeu. To chyba najbardziej znacząca zmiana, jaka się w jego grze dokonała.

Klasyfikacja strzelców, mimo wszystko drugoplanowa, jest w tym sezonie w Champions League wyjątkowo gwiazdorska. Leo Messi, któremu kontuzje pozwoliły rozegrać zaledwie trzy mecze, uzbierał aż sześć bramek (tyle co jego przyjaciel Kun Aguero z City) i ma najwyższą średnią w stawce, mimo powszechnego wrażenia, że Barcelona musiała radzić sobie bez niego. Na Camp Nou wyczekują Argentyńczyka, który podczas treningów w ojczyźnie już strzela na bramkę i jest ponoć całkowicie wyleczony. Rana na mięśniu się zabliźniła, mimo wszystko powrót do gry, na wszelki wypadek, odbędzie się w nowym roku.

Trzeci kandydat do Złotej Piłki Franck Ribery zdobył w fazie grupowej trzy bramki, potwierdzając swój koronny argument, że nie jest klasycznym łowcą goli, ale specem od wywoływania pożarów w defensywie rywali. Nawet Neymar, który na swojego pierwszego gola w Champions League czekał dłużej niż Legia w Lidze Europy, ustrzelił hat tricka przeciw Celticowi i jego wejście w najważniejsze klubowe rozgrywki wygląda inaczej.

Bez czterech goli Roberta Lewandowskiego nie byłoby awansu Borussii z pierwszego miejsca w grupie śmierci. Tak jak nie byłoby go bez bramki Kevina Grosskreutza na trzy minuty przed końcem ostatniego starcia z Olympique w Marsylii. Juergen Klopp i Diego Simeone z Atletico Madryt mają własny sposób na dominację, odmienny od wielkich firm. Zespół z Vicente Calderon uzyskał średnie posiadanie piłki zaledwie 46-procentowe, najniższe spośród drużyn z pierwszych miejsc. Zdobył jednak aż 15 goli i najwięcej punktów (16), tyle co Real Madryt. Tak jak Borussia strzelił trzy bramki z kontrataku i aż sześć po stałych fragmentach gry. Simeone ma prawo być dumny ze swojej roboty.

Mimo wszystko Pep Guardiola wyróżnia Borussię. Stawiając tezę, że to wcale nie Real, ani Atletico, ale zespół Kloppa najszybciej na świecie transportuje piłkę spod własnej bramki pod przeciwną. Jeśli dyskutujemy o gwiazdach, to na ławkach rezerwowych bryluje cała trójka młodych szkoleniowców. O ile między Simeone i Kloppem można doszukać się "braterstwa broni", o tyle Pep pociągnął Bayern ku mistrzostwu gry w ataku pozycyjnym. Po pięciu meczach fazy grupowej Bawarczycy prowadzili w klasyfikacji posiadania piłki, w ostatniej kolejce wyprzedziła ich Barcelona, by wszystko pozostało po staremu. Ceticowi na Camp Nou oddała piłkę na 26 proc. czasu, wygrała 6-1 i wszyscy są zadowoleni. Może jednak wcale nie ma obowiązku zmieniania stylu gry zespołu?

Podyskutuj z autorem na jego blogu >>

Więcej o: