Liga Mistrzów. Wszyscy bohaterowie jesieni w Lidze Mistrzów

Trzy minuty dzieliły Borussię, finalistę poprzedniej edycji, od odpadnięcia. Przetrwała. I najbardziej sensacyjną ofiarą jesieni został Juventus. Całą jesień w Lidze Mistrzów podsumowuje - i wybiera jej bohaterów - dziennikarz ?Gazety? i Sport.pl Rafał Stec.

Najbardziej skrzywdzeni - jeśli w sporcie w ogóle jest sens używać tego pojęcia - na pewno poczuli się piłkarze Napoli. Los skazał ich na najbardziej wymagającą grupę, na finiszu wygrali z rozpędzonym w tym sezonie Arsenalem, uzbierali aż 12 punktów. Jeszcze się w Champions League nie zdarzyło, by taki dorobek nie wystarczył do awansu do 1/8 finału. Neapolitańczycy są pierwsi.

Do koszmarnych rozstań z rozgrywkami niedługo przywykną. Półtora roku temu pokonali 3:1 Chelsea, która w rewanżu przedarła się do ćwierćfinału po dogrywce. A potem zdobyła trofeum.

Teraz neapolitańczyków wyprzedził właśnie Arsenal oraz dortmundczycy, których ocalił człowiek symbol tak lubianego przez trenera Jürgena Kloppa futbolu pełnego poświęcenia, waleczności, końskiego zdrowia. Kevina Grosskreutza świat dotąd pamiętał z tego, że gra wszędzie - na każdej pozycji - gdzie go potrzebują. Teraz strzelił zwycięskiego gola. Brzydkiego, piłka wirowała po dziwacznych trajektoriach, jakby chciała pomóc poranionej Borussii i za wszelką cenę zmylić bramkarza Marsylii.

W tej grupie cierpieli wszyscy, bo los skojarzył zbyt mocnych rywali. A co się działo gdzie indziej?

Real, mistrzowie jesieni

Chciałoby się rzec: nie tej jesieni, lecz generalnie wszystkich jesieni. Paradoks madryckiego klubu polega na tym, że zanim faza pucharowa okazuje się dla niego mniejszym lub większym rozczarowaniem, fazę grupową rozgrywa śpiewająco. Przed dwoma sezonami miał bilans idealny (komplet 18 punktów, 19-2 w bramkach, nikt inny od jesieni 2002 roku tego nie dokonał), w minionych pięciu uzbierał 74 pkt, więcej od Barcelony (67), Bayernu (66), Manchesteru United (62), Chelsea (62) oraz Arsenalu (58). Teraz trener Carlo Ancelotti też chciał finiszować możliwie najefektowniej, więc pomimo pewnego awansu zabrał do Kopenhagi wielu swoich superbohaterów, umożliwiając Cristiano Ronaldo ustanowienie snajperskiego rekordu w rundzie grupowej (9 goli). Zlatan Ibrahimovic, inny pies na prywatne łupy, miał szansę na to samo osiągnięcie, ale na ostatni mecz Paris Saint Germain w ogóle nie poleciał.

Bayern, mistrzowie stylu

Imponującą moc zademonstrowali chyba tylko oni, obrońcy trofeum - w Manchesterze rozbili City, spychając rywali do rólki biernych obserwatorów monachijskiej karuzeli podań. Owszem, wtorkowy rewanż przegrali, ale wypada podejrzewać, że się zwyczajnie zagapili, jak w wiosennej 1/8 finału z Arsenalem, któremu ulegli rozluźnieni przeświadczeniem, iż wyjazdowym 3:1 zabezpieczyli sobie awans. Im od kilkunastu miesięcy żyje się zbyt łatwo, to musi deprawować - w sobotę dali siedmiogwiazdkowy show w Bundeslidze, wcześniej odnieśli 10. z rzędu triumf w Champions League, czego nie dokonał dotąd nikt...

Największym wrogiem drużyn spełnionych i obwoływanych perfekcyjnymi jest bezruch, więc trener Pep Guardiola majstruje w taktyce Bayernu, ale poważnych skutków ubocznych nie stwierdzono. Gdyby nie awanturka wokół zdrajcy, wynoszącego ponoć do "Bilda" taktyczne sekrety z szatni, to chyba wszyscy monachijczycy - także kibice - spędziliby jesień z tętnem spoczynkowym. A główni soliści do tego stopnia się nie wychylają, że monachijczyków próżno szukać na szczytach indywidualnych rankingów - dzielą się i golami (po trzy wbili Götze, Müller, Ribéry oraz Robben), i asystami (po dwie mieli Dante oraz Mandzukić).

Juventus, mistrzowie karnych

W zasadzie jeden mistrz - nazywa się Arturo Vidal, wykonuje je nie tylko jeszcze pewniej niż sławniejszy Mario Balotelli, ale chyba pewniej niż ktokolwiek na świecie (przynajmniej wśród najlepszych, regularnie oglądanych). To miał być akapit poświęcony również jego niesamowitej boiskowej wszechstronności, która zachęcała, by ogłosić go najznakomitszym graczem 2013 wśród pominiętych przy rozdawaniu nominacji do Złotej Piłki. Niestety, sensacyjny mecz w zamarzniętym stambulskim piekle - Galatasaray wygrało, Galatasaray awansowało - sprawił, że trzeba pochylić się nad straconą szansą Juve.

Straconą w okolicznościach niezwyczajnych. Turyńczycy dwukrotnie stawiali twardy opór Realowi, w zremisowanym meczu w Kopenhadze niemal wgniatali rywala w jego bramkę, w sumie oddali najwięcej - 118 - strzałów w całej LM. A jednak. Kibice już zapomnieli, kiedy piłkarze rozegrali w europejskich pucharach ostatni mecz godny marki Juve. Latem zdiagnozowano, że drużyna czołowym ustępuje przede wszystkim siłą ognia. Dodać miał jej nade wszystko Carlos Tevez, który jednak podtrzymał passę z Manchesteru City - dla aktualnego i poprzedniego klubu nie zdobył bramki w Lidze Mistrzów. Po raz ostatni trafił dla Manchesteru United - wiosną 2009 roku, 27 meczów temu... Również dlatego sytuację musiał ratować wspomniany Vidal. Tłukł gole z rzutów karnych, które turyńczycy dostawali najczęściej - aż czterokrotnie. Co by było bez nich?

Galatasaray, mistrzowie nieprzypadkowi

To była jego najważniejsza główka od finału w Monachium sprzed półtora roku. Didier Drogba , który wrócił z przedemerytalnego relaksu w lidze chińskiej, rozstrzygająco asystował, Wesley Sneijder , którego prezes ściągnął wbrew trenerowi jako słup reklamowy, oddał rozstrzygający strzał. Obaj przeżyli już gdzie indziej triumf w LM, obaj przypomnieli, że Champions League, w przeciwieństwie np. do mundialu, niechętnie toleruje przypadkowych bohaterów. Tureckie kluby mogą poszaleć, bo tradycyjnie wspierające futbol państwo zmieniło ligę w raj podatkowy - zawodników obejmuje stawka 15-proc., czyli kilkakrotnie niższa od obowiązującej w Anglii (50 proc.), Niemczech (45 proc.), Hiszpanii i we Włoszech (43 proc.). Galatasaray wznosi zatem sukces - drugi kolejny sezon w 1/8 finału! - na ludziach, którzy widzieli wiele, jak Felipe Melo (brazylijski uczestnik mundialu), Hamit Altintop (poprzednio Bayern i Real), Emmanuel Eboue (Arsenal) czy trener Roberto Mancini.

Ponieważ nawet firmy nafaszerowane ciężkimi inwestycjami nie wygrywają w LM od razu (patrz City), tym bardziej docenić należy zbiorowy kunszt i godną faworytów konsekwencję Atletico Madryt, podpierającego się tylko kilkoma graczami z jakąkolwiek przeszłością w LM (Arda Turan, Diego Godin, Tiago). Ich znamy, bo wepchnęli się w Hiszpanii między wiadomą parę kolosów, nowych gwiazd jesień generalnie nie wylansowała. Wczoraj swój pierwszy wielki wieczór w LM miał Neymar (hat-trick), ale on nie urodził się po to, by bić przeciwników rangi Celticu.

Anglia i Niemcy, mistrzowie masowego punktowania

Wciąż licznym orędownikom tezy, jakoby Premier League przewyższała wszystkie krajowe rozgrywki na kontynencie, jesień znów wręczyła trochę argumentów - awansował cały kwartet jej reprezentantów. Ale tendencję dynamicznie zwyżkową utrzymała przede wszystkim Bundesliga. Też wystąpi w 1/8 finału w sile czterech klubów. I to jej mistrz uchodzi za głównego faworyta rozgrywek.

Viktoria Pilzno, mali mistrzowie

Do wtorkowego wieczoru zdawało się, że skończą bez punktu. Że obejrzymy znany scenariusz, po euforii wywołanej wepchnięciem się do LM przez skromny klub z byłych demoludów temperatura będzie malała z meczu na mecz, by przy ostatnim zbliżyć się do zera absolutnego. Szorujący po dnie tabeli piłkarze z Czech i ze Słowacji - innych w kadrze nie było - kwadrans przed końcem przegrywali z CSKA Moskwa 0:1, ale się podnieśli, w 90. minucie wbili zwycięskiego gola, unieśli na trzecie miejsce w grupie i za parę miesięcy pobawią się w Lidze Europejskiej. To będzie ich trzecia wiosna z rzędu w tych rozgrywkach. Klubu biedniejszego niż Legia Warszawa.

Dyskutuj z autorem na blogu Rafała Steca "A jednak się kręci"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.