Liga Mistrzów. Okoński: Tyłek w wiadrze

W zestawieniach najlepszych piłkarzy nieobecnych na mundialu w Brazylii zabrakło jednego nazwiska. Mam nadzieję, że ich autorzy obejrzeli spotkanie Borussii z Napoli i teraz się wstydzą - o Henriku Mchitarjanie, bohaterze Dortmundu, pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Najpierw suche liczby: pięć strzałów, w tym trzy celne i jeden zablokowany. Statystyka celnych podań pozornie niezbyt imponująca (32 z 45, co daje 71 proc.), ale w tym trzy kluczowe - jeśli już Mchitarjan podaje piłkę, to nie asekurancko, do tyłu i po kółeczku, ale po to, by przyspieszyć grę, często z pierwszej piłki, nawet ryzykując, że się nie uda. Sześć z siedmiu dryblingów udanych, dziesięć (!) odzyskanych piłek, dwa odbiory, jedno przejęcie. Sześciokrotnie faulowany. Niebywały w znajdowaniu i kreowaniu przestrzeni dla siebie lub kolegów, nie tylko podczas kontr, ale także kiedy trzeba konstruować atak pozycyjny.

Gdy patrzyło się na niego podczas meczu z Napoli, można było odnieść wrażenie, że twarz ma zawsze zwróconą w kierunku bramki Reiny i co więcej, że zawsze ma przed sobą choć kilka metrów wolnej przestrzeni, która pozwoli mu albo się rozpędzić, albo zagrać prostopadłe podanie, które za moment przetnie włoską linię obrony. Już Mircea Lucescu, który prowadził go w Szachtarze Donieck, wychwalał nie tylko szybkość, siłę i technikę, ale także piłkarską inteligencję Mchitarjana. Rumuński trener testował możliwości ormiańskiego piłkarza, proponując mu grę jako "dziesiątka", środkowy napastnik, cofnięty rozgrywający, a nawet defensywny pomocnik. "Praca z nim to czysta frajda" - reklamował go szkoleniowcom, których po świetnych meczach Szachtara w Lidze Mistrzów ustawiła się cała kolejka (z Anglii najbliżej był Liverpool...). "Pasuje do nas jak tyłek do wiadra" - komplementował go po pierwszych tygodniach w Dortmundzie ten, który wygrał rywalizację o ten transfer - Jürgen Klopp. Nawet jeśli w sobotę Mario Götze pognębił dawnych kolegów, na co dzień nikt za nim nie płacze.

Wspólny język

Adaptować musiał się nie tylko do sytuacji na boisku, ciągnie się za nim bowiem kawał niełatwej historii. Urodzony w Erewaniu, pierwszych kilka lat życia spędził we Francji, gdzie za piłkarskim chlebem wyjechał jego ojciec, środkowy napastnik Hamlet Mchitarjan. Jonathan Wilson, autor wielu tekstów i książek o piłce "za żelazną kurtyną", wspomina w jednym z artykułów, że rozgrywający Borussii od małego chadzał na treningi podglądać tatę, a kiedy mu nie pozwalano, płaczem i awanturami usiłował wymusić zmianę decyzji. Ojca, który zmarł na udar mózgu, stracił w wieku siedmiu lat, ale matka, pracująca w ormiańskiej federacji piłkarskiej, zadbała o jego futbolową edukację. Jako 17-latek spędził kilka miesięcy w Brazylii w ramach klubowej wymiany - podciągnął się tam z portugalskiego, w którym całkiem nieźle dogadywał się potem z grającymi w Szachtarze Donieck Brazylijczykami.

W ogóle uchodzi za poliglotę, mówi pięcioma językami, a wkomponowanie się w drużynę Borussii przebiegło wyjątkowo gładko. Inna sprawa, że jego transfer (rekordowy w historii klubu) ogłoszono już na początku lipca - wczesne zakupy, nieczekanie z nimi do zamknięcia okienka transferowego zwykle udają się lepiej niż te za pięć dwunasta...

Nie samą Polską

W Bundeslidze z początku radził sobie bardzo dobrze; kibice Borussii pamiętają dwa gole w meczu z Eintrachtem, dwie asysty w "derbowym" spotkaniu z Schalke i kapitalny występ w pogromie Stuttgartu 6:1. Ostatnio wszakże wydawał się nieco przygasać - zawodnicy Bayernu w każdym razie zdołali sobie z nim poradzić. Z Napoli jednak zobaczyliśmy Mchitarjana w najlepszym wydaniu: walczącego o odbiór piłki podczas pressingu, błyskawicznie myślącego, przyspieszającego grę, odnajdującego partnerów - Błaszczykowskiego, Reusa i Lewandowskiego, tak samo jak niegdyś w Szachtarze Williana czy Teixierę.

Zachwycamy się Borussią ze względu na Polaków i w meczu z Napoli oni także mieli swój udział: Błaszczykowski zdobył bramkę, Lewandowski asystował przy golu Aubameyanga, Piszczek pojawił się w końcówce, by odbudowywać po wielomiesięcznej kontuzji czucie piłki. Wszystko fajnie, patriotyczną dumę trzeba pielęgnować, żeby nie narazić się jak ostatnio dyrektor Starego Teatru na gwizdy niezadowolonych, ale nie można nie zauważyć, że najlepszy na boisku nie był tym razem żaden z Polaków, tylko 24-letni Ormianin.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.