LM. Liga Lewandowskiego

- Roberta nie można spuścić z oka na sekundę. Radziliśmy sobie, ale raz o nim zapomnieliśmy - narzekał stoper Arsenalu Per Mertesacker po porażce z Borussią 1:2

Właściwie gole Roberta Lewandowskiego w Lidze Mistrzów powinny nam już spowszednieć. Od początku poprzedniego sezonu Polak trafił w tych rozgrywkach 13 razy. Skuteczniejszy jest tylko Cristiano Ronaldo, Leo Messi strzelił w tym czasie 12 goli.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że 25-letni zawodnik wciąż się rozwija. Że jest dokładniejszy, wszechstronniejszy i zdecydowanie bardziej wydajny. We wtorek pokonał Wojciecha Szczęsnego, choć oddał na jego bramkę tylko jeden strzał. Do zdobycia trzech bramek w Champions League jesienią wystarczyło mu 6 uderzeń (wszystkie celne). W poprzednim sezonie, by uzbierać 10 goli, musiał strzelać aż 45 razy.

Koledzy doceniają jednak nie tylko skuteczność Lewandowskiego, ale także jego pracowitość. Za litry potu wylane na Emirates chwalili go stoper Neven Subotić i pomocnik Nuri Sahin. Przed sezonem Niemcy zastanawiali się, czy zniechęconemu zablokowaniem transferu do Bayernu Polakowi nie zabraknie motywacji, by grać w Dortmundzie. Dziś nie ma wątpliwości, Lewandowski wciąż wykonuje polecenia trenera Jürgena Kloppa.

Gdy niemiecki szkoleniowiec był w Londynie po raz ostatni (na przegranym finale LM z Bayernem), zapowiadał, że pracuje nad stworzeniem "maszyny do pressingu". Dzieło wciąż jest w trakcie budowy, ale we wtorek funkcjonowało tak dobrze, że Arsenal, w Premier League zachwycający akcjami rozrywającymi defensywy, z trudem rozgrywał piłkę.

Lewandowski to ważny piłkarz tej maszynerii. Jesienią oddalił się od pola karnego rywali, jeszcze częściej wraca do środka boiska i pomaga kolegom w destrukcji (w Londynie najczęściej schodził na lewą stronę opuszczaną przez Marco Reusa). Jego gol z Emirates przypominał te strzelane przez Wayne'a Rooneya. Napastnik Manchesteru United lubi wracać pod własną bramkę, wchodzić w buty defensywnego pomocnika. Po odzyskaniu piłki przez MU sprintem rusza do ataku. Gdy Kevin Grosskreutz zaczynał rajd prawą stroną, zakończony dośrodkowaniem w pole karne, Lewandowski mijał linię środkową. Obrońcy Arsenalu zdawali się nie mieć sił, by go gonić.

Angielscy dziennikarze narzekali jednak, że polskiego napastnika nie powinno być wtedy na boisku, bo wcześniej, walcząc o piłkę, uderzył łokciem w twarz Laurenta Koscielnego. Trener lidera Premier League Arséne Wenger dokładnie sytuacji nie widział, ale też wydawało mu się, że Polak zasłużył na czerwoną kartkę. Skończyło się na żółtej. - Sędzia nie popełnił błędu, ale gdyby usunął Roberta z boiska, też nie można by było mieć do niego pretensji. Przepisy rozróżniają, czy zawodnik używa łokci jako broni i chce zrobić rywalowi krzywdę, czy jako narzędzia, które ma mu pomóc w walce o piłkę. W pierwszym wypadku faulujący dostaje kartkę czerwoną, w drugim - żółtą. W sytuacji Roberta najlepsza byłaby chyba pomarańczowa - mówi Zbigniew Przesmycki, szef Kolegium Sędziów PZPN.

Mimo zabójczej skuteczności w Champions League bukmacherzy wciąż nie dają Lewandowskiemu wielkich szans na wygranie klasyfikacji strzelców. Za funta postawionego na Polaka można wygrać aż 13. Gdyby królem strzelców został Messi (3) albo Ronaldo (1,9), dostaniemy zdecydowanie mniej. Gdyby Borussia wygrała Puchar Europy, również za funta dostaniemy 13. Wyżej oceniane są szanse tylko Realu (6), Barcelony (5) i Bayernu (4). I trudno się dziwić, nie ma powodów, by uznać dortmundczyków za efemerydę, która tylko na chwilę przebiła się do europejskiej czołówki. W ostatnim roku Borussia wygrała grupę z Manchesterem City i Realem Madryt, wyeliminowała "Królewskich" w półfinale LM, a w sierpniu pokonała Bayern w Superpucharze Niemiec. We wtorek zwyciężyła w najtrudniejszym europejskim meczu tej jesieni. Większe wyzwania czekają ją dopiero w fazie pucharowej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA