Muszą tam w Dortmundzie uważać, żeby nie wypaść na takich, co zachwalają wodę, a sami chleją wino - pokpiwał latem Karl-Heinz Rummenigge, gdy Juergen Klopp zapowiedział, że teraz w starciu z Bayernem i jego bazookami został Borussii już tylko kołczan, strzały i mit Robin Hooda
Rummenigge pił do tego, że biedny Robin z Dortmundu samych strzał dokupił latem za ponad 40 mln euro (Henrich Mchitarian i Pierre-Emerick Aubameyang) i ma w swojej drużynie takich, co na treningi przyjeżdżają Ferrari, choć w oficjalnej wersji wszyscy wskakują do Opla. Jak wiadomo z reklam, nawet we trzech do jednego. Ale słowa szefa Bayernu pasowałyby równie dobrze do tego, co się od miesięcy dzieje między Borussią a Robertem Lewandowskim i jego menedżerami. Trafił tam swój na swego i tnie równo z trawą, co potwierdził niedawny tekst w "Der Spiegel" o kulisach negocjacji, ale w oficjalnej wersji jest tylko szlachetny Robin i dwóch chciwych ludzi szeryfa, którzy nie zrozumieli romantyzmu Borussii.
Los miał już chciwego Lewandowskiego pokarać na wiele sposobów: Kibice mieli na niego gwizdać, Klopp posadzić na ławkę, a Bayern - zostawić go na lodzie. Na razie na ławce siada coraz częściej Kuba Błaszczykowski (dziś w meczu z Olympique Marsylia wszedł przy 2:0 dla Borusii, ale zdążył się zasłużyć przy golu na 3:0), który latem był stawiany za wzór lojalności, bo odrzucił propozycję Manchesteru City i przedłużył umowę z Borussią.
Lojalność lojalnością, a wygrywać trzeba, i niewdzięcznik Lewandowski jak był filarem Borussii tak jest. Właśnie wyprowadził osłabioną kontuzjami drużynę z pierwszego zakrętu w Lidze Mistrzów, strzelając dwa gole wyjątkowo bezbarwnemu Olympique, a trzy dni wcześniej dwa gole strzelił w Bundeslidze. I im więcej wokół jego sporów z szefami Borussii szumu, tym on wyraźniej pokazuje, jak to po nim spływa. Im bardziej narzeka poza boiskiem, tym się bardziej przykłada do pracy na nim. O tym był zresztą przede wszystkim wspomniany tekst ze "Spiegla": że choć Lewandowski myślami jest w Bayernie i daje znać, że gra w Dortmundzie już tylko pod przymusem, to gra jakby nic się nie stało. I że takiemu wszędzie będzie dobrze. Kibice i Juergen Klopp zrozumieli to lepiej niż się można było spodziewać, może dlatego, że wiele można Robertowi zarzucić, ale nie hipokryzję. Lewandowski nigdy nie robił Borussii złudzeń, że przyszedł do Dortmundu po coś więcej, niż robić karierę. Od całowania herbów są inni, on chce strzelać gole. Lewandowski to jest poezja karierowiczostwa.
W partii pokera z Borussią wielu go zbyt wcześnie ogłosiło przegranym, a on wiedział, jakie ma karty. Ci którzy mu przepowiadają klęskę w Monachium, też się jeszcze mogą zdziwić. A gdyby się wkrótce zdziwili również Ukraińcy i Anglicy, to pewnie i polski kibic przyzna wreszcie, że karierowicz - to może brzmieć dumnie.
Borussia pokonała OM - dwa gole Lewandowskiego ?