Liga Mistrzów. Faraon El Shaarawy zasłużył na irokeza

Czasy kryzysu kochają młodych piłkarzy. Naprawdę młodych, jak Włoch egipskiego pochodzenia Stephan El Shaarawy, najskuteczniejszy dziś młodzieniec w Europie

To była liga dla starych ludzi. Jeśli gdzieś miał rozkwitnąć napastnik, który jeszcze nie zdążył wydorośleć, to wszędzie, tylko nie na murawach włoskich, w tym królestwie pięknych trzydziestoparoletnich lub wręcz czterdziestoletnich. A jeśli już koniecznie musiał rozkwitnąć w Italii, to wszędzie, tylko nie w Milanie, klubie wydłużającym kariery aż po granice nieśmiertelności, jeszcze niedawno wystawiającym najbardziej zaawansowaną wiekowo jedenastkę, jaką kiedykolwiek widział futbol na najwyższym poziomie.

Kiedy w minionym roku El Shaarawy wszedł do mediolańskiej szatni, natychmiast poczuł, że rządzą nią stateczni wyczynowcy, a nie utracjusze z psychiką zwichrowaną wielomilionowymi kontraktami. Znanego z profesjonalizmu weterana Gennaro Gattuso - dziś truchtającego do końca kariery w Szwajcarii - zirytowały jego przycięte brwi, polecił chłopcu zaprzestać zabiegów upiększających i skupić się na sporcie. Stephan przeniósł się właśnie z Genoi, w której grał już niedługo po 16. urodzinach, jako jeden pięciu z najmłodszych debiutantów w historii Serie A.

W Milanie prędko mógł wyglądać wedle potrzeb swojej wyobraźni, bowiem starszyzna dostrzegła i doceniła, że pracuje wytrwale, ciężko, z pasją. W minionym sezonie w rozgrywkach dla bardzo twardych mężczyzn się aklimatyzował, w bieżącym eksplodował. Latem Massimo Ambrosini już tylko żartował, że zetnie koledze irokeza. Na poważnie obiecał, że opłaci mu wakacje w górach, jeśli El Shaarawy do grudnia ustrzeli siedem goli. Zakład był niemal rozstrzygnięty już w październiku, zatem kapitan drużyny podniósł stawkę - wakacje na Karaibach za dziesięć bramek.

Też właśnie przegrał, włoski napastnik stał się najskuteczniejszym jesienią nastolatkiem (20. urodziny obchodził przed trzema tygodniami) w całej Europie. Prowadzi w snajperskiej klasyfikacji Serie A, w sobotę dwiema bramkami ocalił bezcenny remis w Neapolu (było już 0:2!), bez niego przyduszeni koniecznością cięcia kosztów mediolańczycy leżeliby pewnie w strefie spadkowej. A w Lidze Mistrzów nie przetrwaliby jesieni. W październiku El Shaarawy wbił gola w meczu z Zenitem (jako najmłodszy w historii gracz Milanu), na który do St. Petersburga poleciała z nim cała podekscytowana rodzina - pochodząca z Savony mama Lucia, pochodzący z Kairu tata Sabri (z wykształcenia psycholog), brat Manuel. W środę podziwiali już w telewizji, jak Stephan zostaje bohaterem wyjazdowego zwycięstwa nad Anderlechtem, które dało drużynie awans do 1/8 finału.

Komentatorzy zastanawiają się, kiedy padnie od szaleńczego tempa, a on nadal przyspiesza, w niedzielę znów będzie największą nadzieją na złamanie Juventusu. Miał powoli oswajać się z wielkim sportem, urósł na jedynego gracza godnego marki "Milan", jeszcze przed chwilą uszlachetnianej triumfami w Champions League. Urósł z dnia na dzień i w środowisku pełnych trenerów, którzy z zasady nie pozwalali młodym dojrzewać, hodując piłkarskie odpowiedniki osławionych "bamboccioni", czyli podstarzałych maminsynków, którzy boją się wyprowadzić z domu przed osiągnięciem wieku średniego.

El Shaarawy'emu groziłby podobny los, gdyby nie kłopoty finansowe firm Silvia Berlusconiego, wstrzymanie inwestycji, totalna wyprzedaż transferowa. Kryzys dotknął Milan, ale i całą Serie A, wywołując istną rewolucję kulturalną. Pozbawieni alternatywy trenerzy promują młodych z niespotykaną tam wcześniej werwą, a młodzi z entuzjazmem przechodzą ekspresowe kursy dojrzałości. Jak Erik Lamela - również 20-latek, rewelacyjny w Romie.

Bohater z San Siro na boisku przyciąga uwagę szybkością, zdecydowaniem, skłonnością do poświęcania się dla drużyny, prowadzeniem piłki zespolonej ze stopą, precyzją strzału i instynktem drapieżcy (Anderlechtowi przyłożył golem już po pierwszym wtargnięciu w pole karne), a także kondycją, którą sam nazywa "bawolą", zresztą często pokonuje większy dystans niż jakikolwiek inny uczestnik meczu. Na treningu sumienny, ambitny i żądny zdobywania nowych kompetencji, w lidze nie zawiódł nawet wrzucony na bok obrony. W siłowni rwie się do rzeźbienia muskulatury, aż trzeba go mitygować, by nadmierny rozrost masy nie odebrał mu naturalnej zwinności. Wypytywany o przyszłość deklaruje, że zamierza studiować ekonomię, jak brat. Poruszony śmiercią (na boisku) Piermario Morosiniego funduje defibrylator klubikowi Legino, w którym uczył się kopać piłkę.

W życiu prywatnym bawi się do upadłego, ale bez używek. Choć otoczenie widzi w nim spadkobiercę Kaki, przykładnego męża demonstrującego podkoszulek z napisem "Należę do Jezusa", El Shaarawy lubi oddawać się tym, którzy nie chodzą po wodzie. Pielęgnuje pióropusz na czubku głowy, by podobać się dziewczynom, i mówi, że nie zetnie go nawet na życzenie Berlusconiego; opowiada zachwycony, że kariera w Serie A pomnożyła jego życie erotyczne dziesięciokrotnie; entuzjazmuje się erą Facebooka, na którym "poznaje wszystkie swoje kobiety".

W ogóle jest pełnokrwistym dzieckiem pokręconej współczesności, swoją tożsamość zszywa ze skrawków wyjętych z różnych światów. Kiedy fetuje gola, lubi poimitować gesty koreańskiego rapera Psy'a. Zapewnia, że czuje się stuprocentowym Włochem, a zarazem prosi, by pisać o nim "Mały Faraon" - dumny, że sam przezwisko wymyślił. Gra w reprezentacji narodowej, dla niej też strzelił gola, współpracował w napadzie z Mario Barwuahem Balotellim, adoptowanym przez lombardzką rodzinę potomkiem imigrantów z Ghany. Wczoraj trybuny ryczały, że "czarni Włosi nie istnieją", dziś oklaskują atak przyszłości, który w całości wywodzi się z Afryki.

Podyskutuj o artykule na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.