Istne szaleństwo w Lidze Mistrzów

Uciekająca od bankructwa Borussia z tercetem polskich gwiazd w składzie? Szachtar pełen anonimowych dotąd w wielkim świecie Brazylijczyków? Oto faworyci całkiem nowi, jakich przed sezonem nie wymyśliliby najbardziej zwariowani kibice

Barcelona, jeszcze przed chwilą obwoływana drużyną wszech czasów, u siebie wydziera zwycięstwo nad Celtikiem w 94. minucie walki, by w rewanżu w Glasgow przegrać - choć mecz toczył się głównie w polu karnym gospodarzy, choć goście utrzymywali się przy piłce przez absolutnie rekordowe w rozgrywkach 84 proc. czasu gry. Choć cała szkocka drużyna wykonała ledwie 166 celnych podań - tyle, ile jeden kataloński rozgrywający Xavi...

Real Madryt, zgodnie pasowany na potencjalnego następcę tronu i grający pod przywództwem wybitnego wyczynowca od masowego wygrywania José Mourinho, ledwie urywa punkt w dwumeczu z Borussią Dortmund. Czterech minut zabrakło, by dwa razy uległ drużynie, która w minionym sezonie zakończyła fazę grupową na dnie tabeli, a wcześniej Champions League znała z telewizji.

Fani Chelsea też drżeli. Obrońcy trofeum wbili zwycięskiego gola Szachtarowi w 94. minucie, wcześniej ocaliły ich niesłychane wpadki ukraińskiego bramkarza. W Doniecku przegrali, w obu spotkaniach wyglądali mniej okazale niż rywale.

Nawet Manchester United, któremu los podarował bodaj najsłabiej obsadzoną grupę, pozostał jedynym niepokonanym zespołem w okolicznościach dla kibica rozrywkowych - pierwszy tracił gola w trzech ostatnich meczach.

To wszystko drobiazgi - każdy z wymienionych potentatów wciąż może zdobyć trofeum - ale te drobiazgi tworzą pejzaż porywający.

Oglądamy jesień w Lidze Mistrzów, jaka miała się już nigdy nie zdarzyć, przyzwyczajaliśmy się raczej, że wielcy odtrącają przeciwników niemal gestami od niechcenia, że ostatnie kolejki wykorzystują do przećwiczenia rezerwowych, że na hierarchii na szczytach o tej porze roku nie dojrzymy nawet skazy. Dzieje się zupełnie inaczej, i to nie tylko w szczegółach. Awans najpierw zagwarantowały sobie Malaga (prawie na pewno z pozycji lidera!), porzucona niedawno przez szejków i zmuszona do wyprzedaży, oraz FC Porto, stawiające na wyprzedaż permanentną. Czy raczej - jest wydajną firmą import/eksport, która dzięki siatce 250 rozrzuconych po świecie skautów sezon w sezon ubija znakomite interesy, jak niedawne oddanie Zenitowi St. Petersburg brazylijskiego napastnika Hulka. Cena: 50 mln euro.

Zwolennicy taktycznej pedanterii mają powody, by się krzywić, wielbiciele radosnego, spontanicznego futbolu są w siódmym niebie. Jesienne szlagiery w Lidze Mistrzów często polegają na nieopanowanej wymianie ciosów, trzymają pod wysokim napięciem od pierwszego do ostatniego gwizdka, piłka mknie szybciej od myśli. I pada rekordowe w rozgrywkach 3,02 gola na mecz. Ekstaza. Przynajmniej dla widza, który nade wszystko oczekuje, że będzie się działo.

A małe niespodzianki i większe sensacje mamy nie tylko w detalach. Unurzany w petrodolarach Manchester City na spodzie tabeli to nie jest detal. Podobnie jak Borussia i Szachtar na górze. Choć rywalizują w najbardziej wymagających grupach - dortmundczycy z mistrzami Hiszpanii oraz Anglii, piłkarze z Doniecka z mistrzami Włoch oraz obrońcami tytułu - to wyglądają na razie na drużyny najsilniejsze.

Biedy nie klepią, ale inwestycyjną intensywnością ustępują największym korporacjom wyraźnie. Gdyby otrząsająca się po plajcie sprzed lat Borussia nie zaszalała z transferem Marco Reusa za 17 mln euro, jej najdrożsi gracze - Robert Lewandowski, Mats Hummels, Neven Subotic, Ilkay Gündogan, Ivan Perisic - kosztowaliby od 4 do 5,5 mln. Budżetem płacowym dysponuje jak na elitę skromnym - według cenionego blogu "Swiss Ramble", który analizuje finanse w futbolu, odpowiada on wydatkom Evertonu, Sunderlandu i Fulham, czyli angielskim przeciętniakom. Doniecki oligarcha Rinat Achmetow też na tle wschodnich kolegów po majątku operuje wstrzemięźliwie, wyławiając Brazylijczyków mniej rozpoznawalnych, których zresztą konsekwentnie ignoruje selekcjoner ich kadry narodowej. Płaci dużo, nie płaci horrendalnie dużo.

Powodzenie oba kluby zawdzięczają autorskim,

rozwijanym latami projektom trenerów.

Zapoznający się stopniowo z europejskimi pucharami Jürgen Klopp pracuje w Dortmundzie od 2008, a weteran wielu kampanii Mircea Lucescu w Doniecku od 2004 roku. Gdybyśmy chcieli znaleźć podobieństwa we wpajanych przez nich stylach gry, musielibyśmy wskazać taktyczną konfigurację ustawienia, obłędne tempo ataku czy uderzający wpływ na ofensywę prawych obrońców - Łukasza Piszczka i Darjo Srny, chyba najczęściej dośrodkowującego piłkarza rozgrywek. Przede wszystkim jednak obie rewelacje sezonu wyróżniają się spójnością manewrów zbiorowych. Umieją grać w najwyższym stopniu drużynowo, bowiem trenerzy nie narażają ich na kadrowe wstrząsy. Klopp wypuścił latem tylko Shinjiego Kagawę (zarobione pieniądze wydał właśnie na wspomnianego Reusa), Lucescu nie wypuścił nikogo. I na razie ich rozumiejący się bez słów piłkarze oddają w LM najwięcej po Realu celnych strzałów.

Konkurenci musieli zdawać sobie sprawę z klasy Borussii oraz Szachtara (dwa razy wygrać Bundesligę to nie lada sztuka, podobnie przetrwać bez porażki od początku 2012 roku), ale skala ich postępu musi zaskakiwać każdego, kto pamięta poprzednią edycję Champions League. Wtedy w losowaniu im się poszczęściło, uniknęli kontynentalnych potęg. A jednak zajęli w grupach ostatnie miejsca. Niemców wyprzedziły: Olympiakos, Olympique Marsylia i Arsenal, Ukraińców: Porto, Zenit i Apoel Nikozja.

Dziś mają ogromną szansę wygrać grupy, dziś szanują ich wszyscy, dortmundczyków wśród faworytów całych rozgrywek umieszczają autorytety rangi Aleksa Fergusona i José Mourinho. Tego też jeszcze nie przeżyliśmy - Europę podbija drużyna z silnym piętnem polskim.

Polaków, rozmarzonych o swoim klubie w Lidze Mistrzów, skłaniać do refleksji powinny jednak również losy Dinama Zagrzeb. Przegrali Chorwaci wszystkie mecze zeszłej jesieni (bilans bramkowy 3-22), przegrywają wszystkie teraz (0-10). Może bezpieczniej bawić się w Ligę Europejską?

Więcej o:
Copyright © Agora SA