Liga Mistrzów. Krzynówek: Borussia to firma, Lewandowski może błysnąć

We wrześniu 2004 roku Bayer Leverkusen wygrał z Realem Madryt 3:0, a bohaterem spotkania był Jacek Krzynówek, który zdobył gola i zaliczył asystę. - Casillas, Roberto Carlos, Beckham, Figo, Zidane, Raul, Ronaldo To byli prawdziwi ?galacticos? - wspomina były reprezentant Polski. - Dopiero o trzeciej nad ranem, a więc kilka godzin po meczu, dotarło do mnie, że rozbiliśmy wielki Real - opowiada Krzynówek. Relacja Z Czuba na żywo od godz. 20.45.

Łukasz Jachimiak: Rozegrał pan aż 96 spotkań w reprezentacji Polski, był pan z nią na dwóch mundialach i Euro 2008, ale swój najlepszy mecz w karierze zanotował pan chyba w barwach Bayeru Leverkusen przeciwko Realowi Madryt w sezonie 2004/2005 Ligi Mistrzów?

Jacek Krzynówek: Na pewno ten mecz był dla mnie wyjątkowy, dzięki niemu w środę będę gościem studia Telewizji Polskiej przy okazji meczu Champions League Borussia - Real. Panowie z TVP przypomnieli mi, że jestem ostatnim polskim piłkarzem, który strzelił "Królewskim" gola.

Osiem lat temu, kiedy pański Bayer wygrał z Realem 3:0, skład zespołu z Madrytu robił chyba jeszcze większe wrażenie niż teraz?

- Casillas, Roberto Carlos, Beckham, Figo, Zidane, Raul, Ronaldo, Morientes Tak, to byli prawdziwi "galacticos".

Denerwował się pan przed starciem z takimi gwiazdami?

- Szczerze mówiąc dopiero o trzeciej nad ranem, a więc kilka godzin po meczu, dotarło do mnie, przeciwko komu grałem. Cały ten stres, ta adrenalina schodziła ze mnie powoli. Późno zacząłem rozumieć, że rozbiliśmy ten wielki Real. Wcześniej naprawdę nie czułem stresu. Powtarzałem sobie, że to normalny mecz o coś, o punkty.

Nie udzieliła się panu wyjątkowa atmosfera, która musiała panować w mieście? Przecież na inaugurację rozgrywek do Leverkusen przyjechał rywal, który dwa lata wcześniej pokonał Bayer w finale Ligi Mistrzów.

- Dużo się mówiło, że podejmujemy faworyta nie tylko naszej grupy, ale całych rozgrywek. My mieliśmy dobrych piłkarzy, ale na pewno nie spodziewano się, że wygramy. Tak naprawdę oceniano, że lepsze od nas są też pozostałe zespoły z grupy, a więc Roma i Dynamo Kijów. My nieco wcześniej przegraliśmy w Ostrawie z Banikiem 1:2 w rewanżu eliminacji. No ale wcześniej wygraliśmy 5:0 i awansowaliśmy. Pamiętam, że przed Realem gdzieś tam nieśmiało mówiono, że to będzie mały rewanż za finał sprzed dwóch lat. A po meczu chyba wszyscy chcieliby zamienić wyniki. Na pewno każdy wolałby wygrać 3:0 finał z 2002 roku, a w 2004 roku przegrać w grupie 1:2.

Pan na takiej zamianie by nie skorzystał, bo w 2002 roku grał pan jeszcze w Norymberdze.

- Zgadza się, na pewno nie chciałbym nic zmieniać. Ten mecz z Realem był początkiem wielkiego szumu wokół mojej osoby. Wcześniej byłem znany w Polsce i w Niemczech, a po tym spotkaniu rozmawiać ze mną chcieli dziennikarze z całego świata. Z prośbami o mój numer telefonu dzwonili do żony, mamy, numery musiałem często zmieniać.

Wyobraża pan sobie, jak wielkie byłoby zamieszanie wokół Roberta Lewandowskiego, gdyby i on w meczu z Realem strzelił gola i zaliczył asystę?

- Szaleństwo już trwa, bo Robert prawie codziennie jest przymierzany do największych klubów. Wierzę, że on sam zachowuje spokój i że zachowa go nawet jeśli błyśnie w meczu z Realem. A wierzę, że jest w stanie to zrobić. Borussia to porządna firma, która już pokazała, że potrafi rywalizować z najlepszymi. Przecież w poprzedniej kolejce powinna wygrać wyjazdowy mecz z Manchesterem City. Szkoda, że Robert zmarnował wtedy świetną okazję. Myślę, że podobną będzie miał również teraz, i że tym razem ją wykorzysta.

Strzelając bramkę Realowi Lewandowski otworzyłby sobie drogę do gry w tym albo równie wielkim klubie?

- Jeśli taki gol dałby Borussii zwycięstwo, to na pewno Lewandowski potwierdziłby, że warto go obserwować. Ale o transfer łatwo mu nie będzie. Widać, że Borussia nie chce go sprzedać. Mnie Bayer też nie chciał się pozbywać.

To znaczy, że miał pan konkretne oferty? Kiedy w Lidze Mistrzów strzelał pan gole Realowi, Romie i Liverpoolowi dużo pisano, że trafi pan do ligi angielskiej albo hiszpańskiej.

- Tych plotek było bardzo dużo, ale żadnej konkretnej oferty nie dostałem. Prawdopodobnie dlatego, że w umowie z Bayerem nie miałem wpisanej kwoty odstępnego i klub mógł podyktować za mnie każdą cenę.

Żałuje pan, że z Bayeru trafił tylko do Wolfsburga, a później do Hannoveru?

- Nie żałuję, ze swojej przygody z piłką jestem naprawdę zadowolony. Parę fajnych meczów rozegrałem i kilka ważnych bramek strzeliłem. Teraz mogę trzymać kciuki za naszą trójkę z Borussii i za "Wasyla" [Marcina Wasilewskiego], który też gra w Lidze Mistrzów, w barwach Anderlechtu. Wierzę, że chłopaki mogą osiągnąć więcej.

Od niedawna jest pan udziałowcem Motoru Lublin. Do zainwestowania w klub ze swojego miasta namówił pana inny kolega, Jacek Bąk?

- Dokładnie, sam z Lublinem nie jestem związany, ale to miasto kojarzy mi się dobrze, bo pochodzi z niego moja matka chrzestna. Z Jackiem zainwestowaliśmy w Motor, bo wierzymy, że ten klub ma przyszłość. Co prawda mamy tylko 10 proc. udziałów, więc sami o niczym nie możemy decydować, ale spodziewamy się, że wkrótce zespół będzie grał lepiej [obecnie Motor zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli drugiej ligi wschodniej].

Szkoleniowcem Motoru jest Piotr Świerczewski. Nie chce pan wzorem kolegi pójść w trenerkę?

- Nie, nie, do tego w ogóle mnie nie ciągnie. Wystarczy mi, że czasem pogram w piłkę ze znajomymi.

Kolano na taką grę pozwala?

- Jak dłużej pobiegam, to czasem puchnie. Ale jakoś sobie radzę.

A jak radzi pan sobie w codziennym życiu? Czym zajął się pan po zakończeniu kariery?

- Założyłem własną działalność gospodarczą, prowadzę agencję marketingową. Działam nie tylko w piłce, chociaż ona cały czas jest dla mnie ważna.

http://video.google.com/googleplayer.swf?docid=4468499411105088823&hl=pl&fs=true

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.