Czy z Ligi Mistrzów wreszcie zniknie żelazna kurtyna

Całe aktualne wyposażenie szatni kosztowało Zenit ich blisko ćwierć miliarda. Najbliżsi rywale z Ligi Mistrzów wyglądają przy nich na nędzarzy, choć pochodzą z lig o ogromnej renomie.

Handel żywym futbolowym towarem to nie wakacje na Malediwach, tutaj transakcje last minute bywają zazwyczaj niebotycznie wysokie. Szefowie Zenitu St. Petersburg zwlekali jednak do ostatniej chwili, by wprawić w osłupienie całą Europę - do luksusowych zakupów wschodzących wschodnich potęg już przywykliśmy, ale mistrzowie Rosji przelicytowali wszystkich. Po pierwsze, porwali się na inwestycje w tej części kontynentu absolutnie bezprecedensowe, płacąc od 40 do 55 mln euro (według różnych źródeł) za Hulka oraz 40 mln za Axela Witsela, czyli rzucając za obu kwotę zbliżoną do budżetu polskiej ligi. Całej polskiej ligi. Po drugie, wyrwali piłkarzy kuszonych przez wielkie zachodnie firmy, ze wspomaganą przez Romana Abramowicza Chelsea na czele. Po trzecie, dorwali ich za młodu, jeszcze przed spodziewanym szczytem karier. Wygląda na przełom. Skoro ten interes się udał, to już niemal każdy może się udać, poza Messim, Ronaldo i jeszcze kilkoma gigantami nie ma dla petersburżan ludzi nie do wzięcia.

Gdyby nie niepohamowana rozrzutność właścicieli Paris Saint-Germain, którzy kąpią się w szmalu z eksportu ropy naftowej, właściciele Zenitu, którzy kąpią się w szmalu z eksportu gazu ziemnego, latem 2012 roku wydaliby na siłę roboczą bezapelacyjnie najwięcej. A gdyby wydatki przeliczało się na punkty, mistrzowie Rosji prężyliby się wśród faworytów Ligi Mistrzów - rzucili już m.in. 22 mln na Bruno Alvesa, 15 mln na Domenico Criscito oraz 30 mln na Danny'ego, całe aktualne wyposażenie szatni kosztowało ich blisko ćwierć miliarda. Najbliżsi rywale z Ligi Mistrzów wyglądają przy nich na nędzarzy, choć pochodzą z lig o ogromnej renomie, a i względy sportowe pozwalają widzieć w Zenicie faworytów grupy. Zubożały Milan przeprowadził właśnie totalną rozbiórkę drużyny, gwiazd musiała pozbyć się Malaga, Anderlecht to zaledwie średniak, który wraca do elity po długiej przerwie. Tylko petersburżanie wystawią drużynę stabilną, od lat metodycznie wzmacnianą. Pełną reprezentantów Rosji, którzy piłkę podają sobie z zamkniętymi oczami, ze znakomitym Luciano Spallettim, trenerem wyznaczającym trendy - jego taktyka wpojona zachwycającej stylem Romie inspirowała niedawno samego Aleksa Fergusona.

Liga rosyjska generalnie aż skrzy się od spektakularnych nazwisk, wszak Guus Hiddink to fachowiec na miarę firm celujących w Puchar Europy, Slaven Bilić to być może talent porównywalny do Holendra, Unai Emery przyleciał z Valencii, Dan Petrescu był wcześniej autorem najlepszego w historii Ligi Mistrzów występu rumuńskiego, choć pracował w prowincjonalnej Unirei Urziceni (osiem punktów w grupie). Kopiących według ich zaleceń renomowanych piłkarzy musielibyśmy wymieniać akapitami, zachodni wyczynowcy z samego szczytu dawno przestali już się bać dzikiego Wschodu i przenoszą się tam stadami. Musi cisnąć się na usta pytanie - kiedy te podlane nieprzyzwoicie tłustymi kontraktami migracje dadzą sukces międzynarodowy?

W "Gazecie" już je stawiałem, przypominając, że po sezonie 1998/99, w którym po Lidze Mistrzów rozbijali się młodziutcy Szewczenko z Rebrowem i inni piłkarze Dynama Kijów, żaden klub z obszernie pojmowanego wschodu Europy nie dotarł nawet do półfinału. Bardzo obszernie pojmowanego Wschodu, bo Ukraina nie wyznacza tutaj żadnej granicy. Żelazna kurtyna w wydaniu futbolowym - oddzielająca wszechpanujące korporacje od pariasów dokazujących tylko w grach wstępnych - przesunęła się i strefa wykluczonych obejmuje znacznie większe terytorium niż kraje byłych demoludów. Od tamtego pamiętnego sezonu kijowian najdalej wysuniętym na wschód miastem, które widziało półfinał, było Monachium. Ba, nawet ćwierćfinał jest dla Wschodu niemal niedostępny. Spośród wszystkich drużyn położonych bardziej na wschód niż Bayern i Roma od 2002 roku do czołowej ósemki dobili się tylko piłkarze Fenerbahce, CSKA Moskwa oraz Szachtara Donieck. A kiedy już dobiły, ponosiły klęski - aż pięć z sześciu ćwierćfinałowych spotkań przegrały.

Ich sukcesiki sugerowały, że bogacące się wschodnie wysepki luksusu - od Stambułu, przez Donieck, po Sankt Petersburg - ruszą nie tylko w finansowy pościg za potentatami.

Nie ruszyły. Tureckich potentatów skruszyła afera korupcyjna (właściciel Fenerbahce został skazany na więzienie), rozwój greckich wstrzymał krach gospodarczy, innym zadanie skomplikowała kolejna reforma UEFA. Gdyby nie pomysły Michela Platiniego, rosyjskie czy ukraińskie kluby miałyby szansę uniknąć w eliminacjach czołowych klubów francuskich, niemieckich albo holenderskich, a zamiast nich bić polskie. Szef UEFA dał jednak wsparcie kontynentalnej oligarchii, uderzając w jej najgroźniejszych konkurentów - wyższą klasę średnią - którzy wzajemnie wybijają się już w kwalifikacjach. Powstanie Ligi Europejskiej, która zastąpiła Puchar UEFA, też na razie sprzyja mocarzom - do półfinałów docierają tylko firmy hiszpańskie (5), portugalskie (4), angielskie (2) i niemieckie (1).

Przełom zdaje się coraz bardziej nieuchronny. Zwłaszcza właściciele klubów z terenów poradzieckich wznoszą potęgi rozsądnie, cierpliwie, zaufaniem pokładanym w trenerów mogą dawać przykład niemal całemu kontynentowi. Spójrzcie na wspaniale zsynchronizowaną w ruchach drużynę z Doniecka - ulepioną z 10 Brazylijczyków uzupełnionych wschodnimi Europejczykami, ćwiczącą w rozległym, ultranowoczesnym centrum treningowym, od ośmiu lat prowadzoną przez Mirceę Lucescu. Jej naprawdę brakuje już niewiele, by przynajmniej podokuczać rywalom włoskim czy niemieckim.

Rumuński trener Szachtara prognozuje, że w najbliższych kilkunastu latach klub ze Wschodu w Lidze Mistrzów nie zatriumfuje, ale zarazem deklaruje, iż mierzy w bieżącej edycji rozgrywek w półfinał. Jego słowa ilustrują przemianę, jaka dokonała się w świadomości piłkarzy oraz ich zwierzchników - opowiadają o dalekosiężnych celach, choć wylosowali broniącą trofeum Chelsea oraz mistrzowski w Serie A Juventus. W kraju wystartowali rewelacyjnie, od dziewięciu ligowych zwycięstw i średniej przekraczającej 3,5 gola na mecz.

Przed Dynamem Kijów, które w eliminacjach przepchnęło Borussię Moenchengladbach, misja nieco łatwiejsza, spore szanse na przetrwanie w Champions League mają również wspomniany Zenit, a także Spartak Moskwa. Piłkarze z byłych demoludów prą tym razem wyjątkową mocną i szeroką ławą (są jeszcze wątlejsi ekonomicznie reprezentanci Białorusi, Rumunii i Chorwacji, ale to zupełnie inna historia), więc rośnie prawdopodobieństwo, że ktoś zdoła pobaraszkować między kolosami. Jeśli niezdolność do wykonania następnego kroku potrwa jeszcze trochę, to będziemy musieli ogłosić, że rosyjscy i ukraińscy bonzowie ustanowili swoisty rekord wszech czasów - nikt w sporcie nie zainwestował tak wiele, by wygrać tak niewiele.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o: