Mieli o czym myśleć zawodnicy Lecha Poznań po swoim ostatnim ligowym meczu. Mistrzowie Polski sensacyjnie ulegli na własnym boisku Zagłębiu Lubin 1:2. W dodatku choć czysto piłkarsko byli lepsi to nie na tyle, by powiedzieć, że lubinianie mieli jakieś ogromne szczęście. To była pierwsza w tym sezonie sytuacja, gdy Lech nie przystępował do ekstraklasowej rywalizacji po lub tuż przed grą w europejskich pucharach. Wielu takich nie będzie w rundzie jesiennej, więc tym bardziej żałować było czego. Kolejna taka wpadka, tym bardziej z rzędu, zdarzyć się nie mogła.
Poznaniacy w poszukiwaniu punktów udali się do Niecieczy. Bruk-Bet Termalica zachwyciła wszystkich w pierwszej kolejce, gdy wygrała 4:0 w Białymstoku z Jagiellonią. Jednak potem już tak kolorowo nie było. Choćby ich ostatnie cztery mecze to zaledwie dwa zdobyte punkty. Po białostockim "miesiącu miodowym" rzeczywistość zapukała do drzwi "Słoników" i nie okazała się już taką pięknością. Niemniej przykład Zagłębia z pewnością motywował ich do tego, by również oni ukąsili mistrza.
Jednak w pierwszej połowie niewiele sugerowało, że pójdą w ślady lubinian. Lech nie zagrał może iście mistrzowskich 45-ciu minut, jednak były dość dobre, by gospodarze za wiele im nie zrobili. Objąć prowadzenie poznaniacy mogli w 26. minucie, gdy Taofeek Ismaheel przebojowo wdarł się w pole karne i tylko kapitalna interwencja Miłosza Mleczki odebrała mu gola. Ten sam piłkarz znów był blisko w 36. minucie, ale tym razem gdzie bramkarz nie mógł, tam słupek pomógł Termalice.
Lechowi potrzeba było błysku kogoś więcej. Sam Ismaheel to jednak mało. Co w takich wypadkach robią w Poznaniu? Liczą na to, że ktoś dobrze dogra piłkę do Mikaela Ishaka. I tak się stało. W 45. minucie dośrodkowaną w pole karne piłkę zgrał Antonio Milić, a szwedzki napastnik głową dał Lechowi prowadzenie. VAR miał sporo roboty, bo najpierw trzeba było sprawdzić, czy piłka przekroczyła linię bramkową (tak było), a potem czy faulowany był zwijający się z bólu zawodnik Termaliki (tak nie było). Ostatecznie gol został uznany i to nie byle jaki gol. To wszak trafienie nr 100 Mikaela Ishaka w barwach Lecha Poznań, co klub podkreślił odpowiednią grafiką, celebrując w mediach społecznościowych.
Termalica musiała wiele zmienić. Dostali cios tuż przed przerwą, na koniec słabiutkiej połowy. I faktycznie po wznowieniu gry coś się szybko zmieniło. Jednak nie w taki sposób, w jaki gospodarze by chcieli. Już w 51. minucie niecieczanie stracili piłkę na własnej połowie na rzecz Luisa Palmy, ten szybko podał do Ishaka, który nie pomylił się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Sędzia liniowy początkowo pokazał spalonego, ale VAR zmienił tę decyzję.
Czas uciekał, a gospodarze nie potrafili zagrozić Lechowi. Trener Marcin Brosz próbował, zmieniał, szukał opcji z ławki. Przy czym jego roszady nie dawały oczekiwanego efektu. Długo Termalikę w drugiej połowie przerastało nawet oddanie celnego strzału. Lech? Oni sobie ten mecz spokojnie kontrolowali. Ishak mógł nawet skompletować hattricka, ale trafił prosto w bramkarza.
Nic to oczywiście nie zmieniło. Mistrzowie Polski bez kłopotów wygrali w Niecieczy 2:0 i mają już 13 punktów na koncie w siedmiu meczach. To daje obecnie 6. miejsce, choć Lech ma dwa rozegrane mecze mniej niż większość sąsiadów, więc to akurat nie jest szczególnie miarodajne. Termalica z kolei nie wygrała piątego meczu z rzędu i po tym co dziś pokazali, można było zrozumieć, dlaczego ich wyniki rozczarowują.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!