Sezon, w którym Jagiellonia zdobyła mistrzostwo Polski, był dla Białegostoku niczym ze snów. Ten sen wciąż trwa. Drużyna z Podlasia ma duże szanse, aby obronić tytuł, już 10 kwietnia zagra pierwszy mecz w ćwierćfinale Ligi Konferencji, a w środę w końcu zagra długo wyczekiwane spotkanie o Superpuchar Polski.
Ze Zbigniewem Ziemowitem Deptułą - od stycznia prezesem Jagiellonii Białystok - spotkaliśmy się przed sensacyjną porażką białostoczan z Lechią (0:1). To w Gdańsku Deptuła zdobywał pierwsze doświadczenia jako prezes klubu - trudno wyobrazić sobie lepszą lekcję zarządzania w stanie permanentnego kryzysu.
Zbigniew Ziemowit Deptuła: Z piłką nożną jestem związany od 2016 roku, kiedy w ogóle zacząłem pracować przy wydarzeniach sportowych. Firma myWorld, w której pracowałem, była sponsorem czterech klubów: Lechii, Lecha, Legii i Wisły Kraków. Od tego momentu zacząłem bywać na stadionach i poznawać biznes. Wtedy dostałem propozycję pracy w Lechii Gdańsk, a w zeszłym roku od Jagiellonii.
To nie jest kwestia tego, że wcześniej pracowałem w Lechii. Klub miał wtedy spore problemy - finansowe, organizacyjne, trwała zmiana właścicielska. Myślę, że zaważyły moje umiejętności menedżerskie i historia zawodowa, to, co przeżyłem przez ostatnie 30 lat. To były takie elementy, które zaważyły na propozycji z Jagiellonii, a potem na tym, że przeszedłem cały proces rekrutacyjny.
To test w formie ankiety on-line. Było tam kilkadziesiąt, może nawet 200 pytań – nie pamiętam dokładnie. Na podstawie odpowiedzi został stworzony mój profil jako menedżera. Sam byłem zaskoczony wynikami. Nie spodziewałem się, że to aż tak dobrze wyjdzie.
Nadal jestem fanem lotnictwa, takie miłości nie przechodzą. Zaczęło się od czytania, głównie o pilotach z czasów II Wojny Światowej. Później zacząłem czytać o początkach lotnictwa, jak to wyglądało na ziemiach polskich. Mam bardzo bogatą bibliotekę.
Te stare cmentarze to też trochę pokłosie tego, że lubię historię. Bardzo lubię cmentarze wojskowe, wojenne. Będąc w Gdańsku też zwiedziłem kilka cmentarzy. Byłem na cmentarzu francuskim, żydowskim, garnizonowym – gdzie pochowani są chociażby marynarze, którzy zginęli na okręcie niemieckim i później pretekstem dla wizyty Schleswig-Holsteina w Gdańsku przed wybuchem II Wojny było upamiętnienie tych marynarzy.
Lubię takie stare, zapomniane cmentarze na terenie Prus Wschodnich. Cmentarze wojenne i wojskowe to są cmentarze, na których leżą żołnierze, którzy oddali życie za swoją ojczyznę. W związku z tym, że Polska jest pomiędzy dwoma mocarstwami, mamy różne cmentarze i na tych cmentarzach leżą ludzie, którzy na swój sposób walczyli o swoją ojczyznę.
Nie, ale jestem obecny na kilku grupach na Facebooku, które zajmują się właśnie cmentarzami I Wojny Światowej. W trakcie pandemii, gdy przez długi czas byłem w Białymstoku, miałem sporo wolnego. Wtedy zacząłem objeżdżać lokalne cmentarze. Na terenie województwa podlaskiego jest ponad 1000 cmentarzy pierwszowojennych. To pokazuje skalę wojny, która przetoczyła się przez ten obszar. W trakcie podróży wakacyjnych odwiedziłem cmentarze w Ypres, czyli Flandrię, gdzie były wielkie walki podczas I Wojny Światowej. Byłem pod Dunkierką, na plażach w Normandii, operacja Market Garden czyli Arnhem, w Driel gdzie walczyli Polacy, byłem też w Turcji pod Gallipoli. Staram się odwiedzać te miejsca.
Nie jest tak, że coś było najgorsze. Są pewne rzeczy, które wynikają z tego, że Jagiellonia bardzo szybko urosła. To powoduje, że osoby, które pracują w Jagiellonii, też muszą zwiększyć jakość pracy, zwiększyła się ilość wymagań, pracy. W tej chwili układamy trochę na nowo dział administracyjny klubu.
Druga rzecz jest taka, że są środki na to, żeby pewne rzeczy zmienić, poprawić, ulepszyć. To są elementy za które się zabrałem. Myślę, że widoczne są pewne zmiany jakościowe w fanshopie. Mam ambitne plany, żeby wielokrotnie zwiększyć sprzedaż w fanshopie.
Oczywiście, że tak. Trudno będzie przebić osiągnięcia sportowe, bo to był historyczny sukces, ale dla mnie każdy mecz jest po to, żeby wygrać - z takim nastawieniem trzeba wychodzić na boisko i tak samo jest z pracą.
Nie zgodzę się. Oczywiście można powiedzieć, że są takie kluby jak Legia i Lech, które od wielu lat są postrzegane jako topowe kluby i mają rozbudowane akademie i bazy treningowe – tych akademii szczerze mówiąc zazdroszczę – ale jeżeli chodzi o samo funkcjonowanie ludzi w klubie, to nie mamy czego się wstydzić. Jeżeli chodzi o kwestie związane z pierwszym zespołem, to osiągnęliśmy poziom czołówki. Piłkarze otrzymują w zasadzie wszystko, co każda z tych drużyn. Oczywiście, jeżeli chodzi o liczbę ludzi pracujących w klubie, to pewnie jesteśmy gdzieś w 1/5 tego, czym dysponuje Legia i Lech.
Jak liczyłem ostatnio, jest to około 24-25 osób. W Lechii było to dużo, dużo mniej. Do tej pory szliśmy w takie minimum jeśli chodzi o pewne obszary, ale teraz są środki, żeby to rozwijać. Nie musimy się martwić jeśli chodzi o bieżące sprawy, planujemy przyszłość, żeby jeszcze lepiej funkcjonować. Skoro drużyna dostarcza jakość, to my też musimy tę jakość dostarczyć.
Czy łatwo? Nie. Myślę, że każda drużyna, która jest dobrze zarządzana, z pewną długofalową wizją, ma możliwość doskoczenia na pewien poziom.
Zobaczmy przykład Puszczy Niepołomice. Też można powiedzieć, że to jest niemożliwe, żeby klub z Niepołomic wskoczył na poziom ekstraklasy. A mamy Puszczę Niepołomice w ekstraklasie. To jest kwestia długofalowej wizji, odpowiednich transferów, budowania społeczności – kibicowskiej i biznesowej. Żeby móc odpowiednio skomponować skład, potrzebne są pieniądze. To element, który nie może być pomijany.
Oczywiście, ale zauważmy też, że zespoły ze środka tabeli, jeżeli mają dobrze poukładaną organizację, to nawet przy niewielkim budżecie – a taki miała Jagiellonia – są w stanie odnosić sukcesy. Zresztą Łukasz Masłowski cały czas jest podawany za przykład osoby, która nie mając pieniędzy, poukładała zespół, który sięgnął po mistrzostwo. Pieniądze są potrzebne, są przydatne, ale nie są najważniejsze. To nie jest jedyny determinant tego, żeby osiągnąć sukces.
Oczywiście, że tak.
Oczywiście, dzisiaj nawet czytałem wypowiedź Sławka Abramowicza, który mówił, że naszym celem jest finał. Podobnie wypowiadali się Jesus Imaz i Darko Czurlinow. Myślę, że to kwestia nastawienia. Zobaczmy mecz z Lechem, który wygraliśmy 2:1, który według wszelkich znaków powinniśmy przegrać. Drużyna była zmęczona, grała z mocnym przeciwnikiem, a jednak siła ducha spowodowała, że chłopaki wygrały – mimo że oddychały rękawami.
Nie należy skreślać Jagiellonii, bo gra z silniejszym Realem Betis. Uważam, że mamy wszelkie argumenty, żeby grać jak równy z równym. Oczywiście różnica budżetów to jest przepaść, ale… dlaczego nie?
Uważam, że to będzie ciężki mecz. Myślę, że 1:2.
Trochę tak. Uważam, że bardzo mocno powinniśmy promować Ligę Konferencji. Oprócz tego, że mamy możliwość grania meczów z drużynami z innych krajów, to jest to duży zastrzyk finansowy. Dzięki temu możemy wzmacniać polską piłkę. Nie mamy tak wielu biznesów, które mogą wkładać potężne pieniądze w nasze kluby. Nawet główni sponsorzy to jest rząd kilku milionów złotych, a nie kilkadziesiąt czy kilkaset.
Pieniądze za prawa telewizyjne, które i tak są obecnie rekordowe, są zupełnie nieporównywalne z tym, co dostaje La Liga czy Premier League. Jak są pieniądze, to można inaczej planować przyszłość.
Uważam, że ekstraklasa idzie mocno do przodu. Mimo tego że jest wiele rozrywek odciągających ludzi od sportu na żywo i w telewizji, to jednak u nas idzie to cały czas do góry. Mamy możliwości, żeby ten poziom podnosić.
Lepiej być pięknym i bogatym. Nie deprecjonowałbym Ligi Konferencji, bo to są dobre rozgrywki na poziomie europejskim. Poziomie, który do tej pory był niedostępny dla polskich klubów. Gdyby się skończyło na krótkim epizodzie w Lidze Mistrzów, to szczerze mówiąc wolę długo grać w Lidze Konferencji.
To się nie tyle zatrzymało, co zakończyło. To bardzo dziwna sytuacja, bo prowadziliśmy rozmowy, mieliśmy przygotowane umowy, które były zaakceptowane przez drugą stronę, byliśmy skłonni zainwestować poważne pieniądze w boiska w MOSP-ie…
Jedno boisko z naturalną trawą to jest około miliona złotych. Chcieliśmy im zrobić naturalne boiska i wymienić murawę na sztucznej murawie, zrobić zaplecze socjalne i spłacić zadłużenie MOSP-u. Z naszej strony była to inwestycja rzędu kilku milionów złotych. Dziwnym trafem do tego nie doszło. W momencie, gdy wyjechaliśmy na mecz z Legią, to zmieniły się władze tego stowarzyszenia.
Wszystko to było takie wręcz… pod osłoną nocy, że użyję takiego sformułowania. To samo w sobie rodzi wiele pytań. Dziwna sytuacja, nie wiadomo też kto za tym stoi. Więcej pytań niż odpowiedzi.
Próbujemy znaleźć kontakt, ale nikt nie chce z nami rozmawiać. To też jest bardzo ciekawe, bo jeżeli ktoś coś robi w sposób bardzo otwarty, to też nie kryje się z tym. Można się spotkać, porozmawiać i poszukać porozumienia. Jeżeli ktoś cały czas się ukrywa i mówi, że nie chce rozmawiać, to jest to dziwna sytuacja.
Myślę, że to jest kwestia podjęcia decyzji przez klub, przez Afimico. Powiem w ten sposób – nie musimy oddawać Afimico. On się bardzo dobrze czuje w klubie, a my nie mamy presji, by oddać kogoś, bo musimy zasypać dziurę budżetową. Możemy w tej chwili utrzymać skład, który mamy.
Jaka to jest oferta nie do odrzucenia?
To jest oferta do zastanowienia. To nie jest oferta nie do odrzucenia. Patrzymy też na jeszcze jedną rzecz. Nie zależy nam, żeby tylko sprzedawać. Chcemy prowadzić rozsądną politykę transferową i budować historię transferów. Żeby nasi młodzi piłkarze, czy piłkarze, którzy się u nas odbudowali i zabłysnęli, grali później w pierwszych składach. Żeby to nie była tylko sprzedaż na trzeciego zmiennika. To nas nie interesuje. Zależy nam, żeby Jagiellonia była postrzegana jako klub, który rozwija piłkarzy, buduje ich i w ten sposób patrzy na transfery. Pieniądze są ważne, ale nie są najważniejsze.
To nie jest nawet kwestia lata. Takich rzeczy, które trzeba załatwić codziennie, są dziesiątki. Teraz mamy maraton meczów co trzy dni, wyjazdy, więc elementów organizacyjnych jest bardzo dużo. Działamy też w innych obszarach. Podpisujemy umowę z Muzeum Wojska w Białymstoku. Ta umowa będzie dotyczyła pamiątek związanych z Jagiellonią i budowy galerii podlaskiego sportu, gdzie Jagiellonia będzie miała znaczącą część tej wystawy. Cały czas szukamy miejsca pod ośrodek szkoleniowy. Może uda się nawiązać nić porozumienia z MOSP-em – nie zasypuję całkowicie tego tematu. No i oczywiście rozbudowa części administracyjnej, żebyśmy mogli rozwijać projekt własnej akademii.
My się interesujemy bardzo mocno Adrianem Siemieńcem. Wierzę, że w Jagiellonii czuje się bardzo dobrze i ma stworzone bardzo warunki pracy oraz decyzyjność i komfort z nią związany. Umówmy się – nie myślę o tym, żeby komukolwiek w tej chwili oddać Adriana Siemieńca. To jest u nas bardzo ważna osoba.
Reprezentacja Polski to nie jest drużyna, którą się trenuje. Ona ma selekcjonera, a nie trenera. To nie jest coś, co robi w tej chwili Adrian Siemieniec w Jagiellonii. Siemieniec rozwija piłkarzy i buduje z nich drużynę. To całkowicie inna praca niż selekcjonera. Myślę, że przed Adrianem jest dużo więcej sukcesów do osiągnięcia z Jagiellonią niż w tej chwili mógłby sobie wyobrazić z reprezentacją Polski. Na kadrę przyjdzie jeszcze czas. Niech to będzie zwieńczenie jego kariery, podsumowanie wielu pucharów, mistrzostw Polski i trofeów międzynarodowych. Ja stawiam na Adriana jako trenera długofalowego w Jagiellonii Białystok.
Wydaje mi się, że to jest inna sytuacja. Adrian Siemieniec jest bardzo mądrym człowiekiem, jest stosunkowo młody jak na trenera z osiągnięciami, ale jest bardzo dojrzałym mentalnie facetem, który myśli jak doświadczony menedżer. W taki sposób podchodzi do budowania zespołu, zawodników, ma duże zrozumienie ludzkiej psychiki i tego jak zarządzać różnymi osobami. Dobry menedżer to osoba, która nie próbuje ociosać wszystkich na jedną modłę, tylko wykorzystuje plusy i minusy danej osoby i wie, jak zbudować z tego zgrany zespół.
Można się pokusić o jakieś duże nazwisko, ale wydaje mi się, że jakość pracy, którą Adrian pokazuje, wykracza już poza osoby, które są sławne.
Dokładnie tak. Jest niepodrabialny. To też kwestia tego, że wielkie nazwiska to nazwiska, które zostały wyrobione w innych czasach. Piłka się zmieniła, są inne metody szkolenia i trudno to porównywać. To już jest nowa generacja trenerów, piłkarzy. Adrian doskonale wie jak trafić do każdej z tych jednostek i z wielu indywidualności zbudować zespół.
Oczywiście, że tak. Myślę, że to dobre posunięcie, żeby rozgrywać mecz na Stadionie Narodowym. Uważam, że trzeba zmienić formułę Superpucharu. Do tej pory był takim meczem o nic. Trzeba nadać mu odpowiednią rangę, aby podobnie do finału Pucharu Polski był kolejnym dniem piłkarskiego święta w kalendarzu polskiej piłki nożnej.
Nie zgodzę się. Przede wszystkim zrobiono pierwszy krok – przeniesienie tego na Stadion Narodowy. Myślę, że w kolejnych latach – ale to zależy już od PZPN – jeśli nadać temu odpowiednią oprawę, zwiększyć nagrody dla drużyn walczących o to trofeum, to można z tego zrobić świetne widowisko. Do tej pory przez wiele drużyn było to traktowane jak sparing przed sezonem. Tak nie powinno być. To jest kolejny puchar do wygrania. Zarówno Adrian Siemieniec jak i Łukasz Masłowski to były osoby, które naciskały, że chcą ten mecz rozegrać. Jagiellonia parła ku temu, żeby w naszym napiętym kalendarzu znaleźć miejsce na Superpuchar. Mogliśmy powiedzieć, że jest nam niepotrzebny, bo lepiej odpocząć przed Realem Betis. My chcemy zdobyć kolejne trofeum.
Pisałem wtedy, że na chwilę obecną nie ma przeszkód. Rozmawialiśmy z PZPN-em, żeby przenieść ten mecz na Stadion Narodowy, żeby nadać mu wyższą rangę. Jako klub stoimy w jednej linii z naszymi kibicami. Decyzję, żeby nie przyjeżdżać do Warszawy podjęły wszystkie zorganizowane grupy kibicowskie. Wszystkie. Ich stanowisko zostało uzgodnione z radą drużyny, zarządem oraz członkami rady nadzorczej. To była decyzja, która została podjęta w sposób świadomy i po dyskusji.
To nie jest rola Jagiellonii. Wydaje mi się, że to jest kwestia tego, żeby poprawić jakość szkolenia i ustalić jedną interpretację przepisów.
Jakie?
Nie zgodzę się z tym. To nie jest kwestia samego wyboru prezesa, czy władz PZPN. Wydaje mi się, że to jest kwestia otwartego dialogu pomiędzy klubami, PZPN-em, sędziami i szukanie rozwiązań, które zmienią stan rzeczy, który jest w tej chwili. To nie jest kwestia wyborów, czy tego jak my jako klub możemy zmienić szkolenie sędziów. My możemy o tym mówić, jestem nastawiony na dialog i na szczere rozmowy ze środowiskiem sędziowskim i PZPN-em.
Pamiętajmy, że jest też druga strona medalu. Gdy klub jest krzywdzony przez decyzje sędziowskie, to idą za tym konsekwencje finansowe, bo mniejsza liczba punktów to gorsze miejsce w tabeli i mniejsze pieniądze od ekstraklasy. Każda taka decyzja sędziowska wpływa finansowo na klub – już pomijając nawet kwestie żalu. Natomiast trzeba patrzeć na to, żeby nie linczować sędziów. Nie chcę być ich adwokatem, każdy z nich odpowiada za swoje decyzje i czasem nieudolne próby tłumaczenia swoich błędów, ale wydaje mi się, że trzeba wspólnie szukać rozwiązań.
Myślę, że to kwestia rozmawiania i przyglądania się rozwiązaniom z innych krajów. Trochę ta technologia, która miała pomóc, wręcz zaszkodziła.
Jeżeli coś może poprawić kwestię sędziowania i ułatwić pracę sędziów, to ja jestem za tym.
Nie dopuszczałem tej możliwości. Były też rozwiązania alternatywne. Takiego zagrożenia nie było.
Była grupa ludzi, z którą rozmawiałem, a która pożyczyłaby Lechii pieniądze, żeby zasypać tematy pożarowe, co umożliwiłoby grę w I lidze.
Tak, ale umówmy się, że walka o awans Lechii to był trochę splot okoliczności. Na początku sezonu, jak już były zrobione transfery, to wcale nie było pewności, że ta kadra się tak zgra, żeby wszystko się udało. Dużo elementów na to wpłynęło, dużo szczęścia, ale szczęście sprzyja lepszym.
Tak było codziennie.
Wszystkie ustalenia, które ze mną miał Paolo Urfer, zostały wypełnione. Mówię o sobie.
Również finansowe. Wszystko, co zostało obiecane, to zostało dotrzymane. Natomiast docierają do mnie słuchy z różnych stron, że w innych sytuacjach jest trochę inaczej.
Nie. Myślę, że wszystko co się wydarzyło, wydarzyło się tak, jak miało się wydarzyć. Wtedy de facto nie było innego rozwiązania. To był palący się dom. Nie było czasu i miejsca na inne decyzje.
Nie używałbym takiego sformułowania. Przede wszystkim jest właścicielem klubu i podejmuje decyzję na własny rachunek.
Tak. Nie wiem czy to będzie ten sezon, ale wierzę, że Lechia jest taką marką, która cały czas powinna być na mapie piłkarskiej Polski. Ten klub na to zasługuje.