Gdy jako mistrz Polski Jagiellonia Białystok przegrywa z wyraźnie lepszymi od siebie drużynami jak Bodo/Glimt (0:1 i 1:4) i Ajax Amsterdam (1:4 i 0:3) czy rozpędzonym Lechem Poznań (0:5), można to zrozumieć, nawet jeśli ich rozmiary są wyjątkowo wstydliwe. Wszak nie zawsze taki klub będzie zdobywał mistrzostwo Polski albo nie od razu awansuje do Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy Jadze nie idzie również ze słabszymi przeciwnikami.
Przykład? Choćby mecze z beniaminkami. W Katowicach Jagiellonia przegrała w bezbarwny sposób 1:3, w sobotę z Lechią, choć prowadziła 1:0 po golu Tomasa Silvy, pozwoliła rywalom na odwrócenie wyniku i kolejne sytuacje, które mogły mistrza Polski dobić. Tak się nie stało, Jaga ostatecznie pokazała charakter i wygrała po skutecznej końcówce 3:2.
Kiedy spojrzy się na ligowe niepowodzenia Żółto-Czerwonych, trudno znaleźć jednolity wzór i konkretny powód, dla którego mistrz Polski przeżywa tak trudny okres. Z mistrzowskiego zespołu odeszli trzej podstawowi zawodnicy, ale trudno było nazwać Zlatana Alomerovicia, Bartłomieja Wdowika i Dominika Marczuka zawodnikami, bez których Jaga będzie prosiła się o kłopoty.
Wszystko zaczęło się z Cracovią, gdzie Jaga przegrywała 2:4 (straciła trzy pierwsze gole ze stałych fragmentów gry). Ale już w Katowicach przeciwko GKS (1:3) w zespole Adriana Siemieńca widać było wyraźny spadek intensywności gry w trakcie najgorszych tego lata upałów, dodatkowo prawdopodobnie spowodowany rywalizacją z Ajaxem Amsterdam, która odbyła się niecałe trzy doby wcześniej.
W Poznaniu Jagiellonia została zmiażdżona przez bardzo dobrze dysponowanego Lecha, aczkolwiek do czerwonej kartki Adriana Diegueza nic nie wskazywało na taki scenariusz. Owszem, Lech miał więcej z gry, ale przez 40 minut oddał jeden niezły strzał, a pech i niepewna interwencja Maksymiliana Stryjka sprawiły, że uderzenie z dystansu Afonso Sousy trafiło do siatki i dało gospodarzom prowadzenie. A że z tego samego rzutu wolnego po czerwonej kartce na 2:0 trafił Dino Hotić, druga połowa była już tylko o uniknięcie najwyższego wymiaru kary, choć i to po fatalnej końcówce Jadze się nie powiodło.
Trener Adrian Siemieniec mierzy się z kolejnymi problemami, które dotykają jego zespół tydzień po tygodniu. Bo nawet jeśli uznamy, że problemem jest defensywa, to jak poprawić wszelkie jej aspekty naraz, skoro w każdym spotkaniu zawodzi co innego - raz stałe fragmenty, raz intensywność w grze bez piłki, a innym razem kluczowe okazują się błędy indywidualne? A czasu na trenowanie wiele nie ma poza przerwami na kadrę, gdyż gra co trzy dni sprawia, że w tygodniu udaje się zorganizować jeden, może dwa poważne treningi. Do październikowej przerwy na kadrę nie będzie inaczej, bo przez najbliższe dwa tygodnie Jagiellonia rozegra aż cztery mecze - na wyjeździe z Motorem Lublin, Piastem Gliwice i FC Kopenhaga w Lidze Konferencji Europy oraz u siebie z Legią Warszawa.
A żeby tego było mało, do tego wszystkiego dochodzą kontuzje, bo z Lechią lista nieobecnych była najdłuższa być może i w całym 2024 roku.
Przeciwko Lechii na boisko wyszła jedenastka z zaledwie czterema podstawowymi piłkarzami mistrzowskiej Jagiellonii z ubiegłych rozgrywek. Byli to Mateusz Skrzypczak, Kristoffer Hansen, Taras Romanczuk oraz Michal Sacek. Dokładnie tyle samo było też nowych piłkarzy - to grono tworzyli Joao Moutinho, Tomas Silva, Lamine Diaby-Fadiga i Miki Villar. Pozostała trójka to piłkarze, którzy odgrywali w zeszłym sezonie mniejszą rolę, jak Jarosław Kubicki, Sławomir Abramowicz i Dusan Stojinović.
Trudno więc nie mieć wrażenia, że w Jagiellonii nastąpiła rewolucja z przymusu w wyjściowym składzie. Z powodu kontuzji zabrakło Nene i Afimico Pululu (oraz Darko Czurlinowa, ale tu mowa o nowym piłkarzu), zawieszony za czerwoną kartkę był Adrian Dieguez, a jego rodak Jesus Imaz wszedł dopiero z ławki rezerwowych. Ciężko oczekiwać, aby zespół Adriana Siemieńca wyglądał tak, jak ten mistrzowski, skoro wymieniono w nim blisko dwie trzecie składu.
Na to też wskazywał trener Siemieniec, który wierzy, że tak wyszarpana w dramatycznych okolicznościach wygrana może też dodatkowo zbudować białostocki zespół. - Zespół pokazał charakter. Takie scenariusze spotkań budują drużynę, która ma w szatni dziesięciu nowych piłkarzy i wciąż się kształtuje. To w pewnym stopniu jest nowa drużyna - mówił szkoleniowiec mistrzów Polski.
- Pewne rzeczy będą się jeszcze kształtować, sposób gry będzie ewoluował. Dzisiaj też nanieśliśmy pewne modyfikacje i wiemy, że to nie będzie od razu wyglądało idealnie. Nie jesteśmy doskonali i nie wychodzimy dziś na boisko z takiej perspektywy, że jesteśmy mistrzem Polski, a rywal się przed nami położy. Na zwycięstwo trzeba będzie się za każdym razem bardzo mocno napracować - dodawał.
Beniaminek z Gdańska po sobotnim meczu może pluć sobie w brodę, bo był w stanie wyjechać ze stadionu mistrza z kompletem punktów. Ale że akurat spotkały się dwa zespoły, które tracą bramek zdecydowanie najwięcej (Jagiellonia - 16, Lechia - 18), Jagiellonia zdołała wyszarpać wygraną.
Reakcja po stracie piłki, wygrywanie pojedynków w defensywie, obrona własnego pola karnego i stałych fragmentów gry - to wszystko w Jagiellonii w sobotę wciąż zawodziło, a do tego pojawiały się też błędy indywidualne, bo przecież gola na 1:2 śmiało można by było uznać za samobój Dusana Stojinovicia, którego świadome zagranie przed bramką uniemożliwiło Sławomirowi Abramowiczowi skuteczną interwencję. Jagiellonia w tej sytuacji miała cały zespół we własnej szesnastce, a i tak przy Maksymie Chłaniu nie było nikogo - Ukrainiec sobie poprawiał piłkę, aż oddał strzał, którego i tak nie udało się gospodarzom zablokować.
Tak naprawdę od momentu straty piłki Jagiellonia jako zespół nie spisuje się najlepiej i zdarza się jej bardzo wiele błędów. Dlatego też nie można ograniczać całego problemu do jednego zawodnika. Trudno się spodziewać, aby te kłopoty rozwiązał transfer nowego stopera, którego domagało się wielu kibiców. Trener Adrian Siemieniec wraz z dyrektorem sportowym Łukaszem Masłowskim zdecydowali się jednak pozostać z obecnym zestawem środkowych obrońców.
Niemniej sztab szkoleniowy Jagi, oprócz poprawy gry całego zespołu w defensywie, musi robić wszystko, aby przywrócić do dobrej formy Adriana Diegueza. Hiszpan, który w ostatnim czasie ma pewnie jeszcze większe problemy niż cała Jagiellonia, jest zawodnikiem fundamentalnym dla białostockiego zespołu. Zarówno w budowaniu gry, ale też w obronie, bo przecież Jaga Adriana Siemieńca wcale nie zawsze traciła wiele bramek i wielokrotnie potrafiła uniknąć licznych błędów. Powrót Diegueza, który był jednym z liderów mistrza Polski w zeszłym sezonie, byłby dla białostoczan jak najlepszy możliwy transfer.
Paradoksem całej sytuacji jest to, że Jagiellonia Białystok, której gra jest daleka od ideału i której wielu wieści poważny kryzys, ma drugą najgorszą defensywę w Ekstraklasie, a jednocześnie punktuje lepiej niż w sezonie mistrzowskim! 15 punktów w ośmiu meczach oznacza średnią punktową 1,88 pkt na mecz, podczas gdy w zeszłych rozgrywkach Jaga osiągnęła średnią 1,85 pkt / mecz (63 pkt w 34 meczach). Białostoczanie w środę zagrają w Lublinie zaległy mecz z Motorem i jeśli go wygrają, znajdą się na ligowym podium.
Ale i do tego będzie potrzebna poprawa defensywy, co jest kluczem do pozbycia się dotychczasowych problemów. Bo z przodu Jagiellonia, nawet gdy nie gra z tak dużym rozmachem, jak w wielu meczach ubiegłego sezonu, wciąż pozostaje zespołem, który może strzelić gola w każdej chwili.