- Dla mnie to normalny mecz. W każdym ze spotkań można zdobyć trzy punkty. Nie podchodzę do niego w sposób szczególny. Może takie pytania do mnie padają przez to, że 23 lata spędziłem jako trener i zawodnik w Legii. Dziś skupiamy się na tym, co jest do zrobienia we Wrocławiu. Drużyna rośnie. Z każdym meczem widać lepsze zgranie. Zagramy w niedzielę o pełną pulę. Interesuje nas to, co dzieje się u nas. Patrzymy na siebie - mówił Jacek Magiera na przedmeczowej konferencji prasowej. Szkoleniowiec starał się nie tracić optymizmu, choć Śląsk do niedzielnego spotkania nie miał na koncie ani jednej ligowej wygranej. Z dorobkiem trzech punktów zajmował miejsce tuż nad strefą spadkową, choć należy pamiętać, że w przeciwieństwie do większości ligi miał rozegrane o jedno spotkanie mniej.
Na drugim biegunie znajdowała się Legia, która wciąż rywalizuje w europejskich pucharach. Stołeczni piłkarze wiedzieli, że w przypadku wygranej we Wrocławiu mogą wrócić na fotel lidera. W pamięci wielu wciąż mogło być też to, co zdarzyło się w stolicy Dolnego Śląsku w październiku ubiegłego roku. Wówczas znajdujący się w doskonałej formie Śląsk rozbił Legię 4:0. Świetne spotkanie rozegrali Erik Exposito i Piotr Samiec-Talar. Obu w niedzielny wieczór zabrakło we Wrocławiu. Pierwszy kontynuuje karierę poza Polską, drugi zaś leczy kontuzję. W składzie nie mógł znaleźć się także pauzujący za czerwoną kartkę z meczu z Koroną Kielce Jehor Macenko. Nie ma jednak co ukrywać - nie tylko ze względu na te absencje - to Legia była faworytem.
Co więcej - już w pierwszych sekundach mogła wyjść na prowadzenie. Fatalną stratę zanotował Peter Pokorny, a w kierunku bramki pomknęli Marc Gual z Blazem Kramerem. Strzał Słoweńca był jednak zbyt słaby, aby na poważnie zagrozić Rafałowi Leszczyńskiemu. Na pierwszą groźną akcję Śląska trzeba było poczekać niecały kwadrans. Prawym skrzydłem ruszył Mateusz Żukowski i w pełnym biegu dośrodkował w pole karne. Tam spóźniony był jednak Sebastian Musiolik, a dobrze interweniował Rafał Augustyniak.
Nie ma jednak co się oszukiwać - pierwsza połowa nie porwała ponad 36 tysięcy kibiców, którzy zjawili się na Tarczyński Arenie. Brakowało konkretów, a zespoły grały falami. Bardzo bliski szczęścia był Nahuel, który groźnie wstrzelił futbolówkę w pole karne. Ta zdążyła jeszcze skozłować, a Kacper Tobiasz mógł tylko patrzeć, jak przelatuje obok słupka. Zanim pierwsza połowa dobiegła końca, Hiszpan zdołał zmarnować jeszcze znakomitą sytuację. Podobnie zresztą jak Kramer, który tak jak na początku spotkania, tak i tuż przed przerwą uderzył zdecydowanie zbyt lekko.
Wydarzenia pierwszej połowy przyćmiło jednak to, co zdarzyło się już w doliczonym czasie gry. Do dalekiej piłki zagranej w kierunku Sebastiana Musiolika przed pole karne wyszedł Kacper Tobiasz. Pech chciał, że interweniować próbował także Artur Jędrzejczyk. Zawodnicy zderzyli się ze sobą. Bramkarz początkowo opuścił boisko o własnych siłach, ale rzecz miała się dużo gorzej z doświadczonym stoperem. Na murawie pojawiły się nosze, a kapitan Legii zszedł z murawy dopiero po kilku minutach w asyście klubowych fizjoterapeutów. Obaj na boisko już nie wrócili. Zamiast tego udali się do szpitala.
Rezerwowy bramkarz Legii, Gabriel Kobylak został konkretnie rozgrzany już w pierwszych sekundach drugiej połowy. Doskonale obronił uderzenie Mateusza Żukowskiego, który groźnie główkował po rzucie rożnym. Chwilę później do głosu doszli warszawianie. I o ile uderzenie Kramera po raz kolejny minęło słupek bramki strzeżonej przez Leszczyńskiego, o tyle następnego ostrzeżenia już nie było. Bartosz Kapustka przejął piłkę, minął Petra Schwarza i Tommaso Guercio, a jego niezwykle precyzyjny strzał wylądował w siatce.
Goście nie poszli jednak za ciosem, a gospodarzom z pomocą znów przyszedł jeden z elementów, które od początku tego sezonu wychodzą WKS-owi - stały fragment gry. Z rzutu wolnego dośrodkował Petr Schwarz, a pod bramką najlepiej odnalazł się Tommaso Guercio. Były zawodnik Interu Mediolan po raz drugi w tym sezonie trafił do siatki. To w ogóle był już czwarty gol obrońcy Śląska w tym sezonie. Poza Guercio na listę strzelców wpisywali się Simeon Petrov (rewanż z Rygą) i Aleks Petkov (rewanż z Sankt Gallen).
Strzelony gol podziałał na piłkarzy Jacka Magiery mobilizująco. Chwilę później piłka znów znalazła się w bramce Legii, ale tym razem radość była krótka. Powód? Sebastian Musiolik znajdował się na spalonym. Więcej goli kibice już nie zobaczyli. W hicie 6. kolejki Ekstraklasy doszło do podziału punktów, a to oznacza, że Śląsk Wrocław ma na swoim koncie aż cztery remisy na pięć rozegranych w lidze spotkań. Pierwszej wygranej w nowym sezonie postara się poszukać w Szczecinie. 1 września zagra z Pogonią. Legia zmarnowała szansę na zostanie liderem. Kolejkę zakończy nie tylko za plecami Lecha Poznań, ale i dobrze spisującej się Cracovii. Podopieczni Goncalo Feio w najbliższy czwartek spróbują dopełnić formalności w rewanżowym spotkaniu IV rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy i pokonać Dritę. Kolejnym ligowym rywalem Legii będzie - także 1 września - Motor Lublin.
Śląsk Wrocław 1:1 Legia Warszawa (0:0)
Gole: Guercio'66 - Kapustka'56
Śląsk: Leszczyński (gk) - Żukowski, Paluszek, Petkov (k), Guerio - Pokorny, Schwarz - Ortiz (62'Baluta), Cebula (83'Gerstenstein), Nahuel - Musiolik (83'Eyamba)
trener: Jacek Magiera
Legia: Tobiasz (gk) (46'Kobylak) - Augustyniak, Jędrzejczyk (k) (46'Pankov), Barcia - Wszołek, Goncalves, Vinagre - Kapustka, Morishita (75'Luquinhas) - Gual (67'Alfarela), Kramer
trener: Goncalo Feio