To były 70. i jeszcze ważniejsze niż zwykle derby Łodzi dla obu zespołów. Widzew i ŁKS walczą bowiem zaciekle o ligowy byt i w niedzielnym spotkaniu przy Alei Unii miały okazję nie tylko zdobyć bezcenne dla siebie trzy punkty oraz prymat w mieście, ale też pogrążyć lokalnego rywala.
ŁKS przed tym meczem miał na swoim koncie zaledwie 10 punktów, co skutkowało 11-punktową stratą do bezpiecznej strefy. W dodatku drużyna Piotra Stokowca z wielkim upragnieniem szukała pierwszego od 20 sierpnia zwycięstwa - pierwszego za kadencji rudowłosego szkoleniowca oraz zaledwie trzeciego w całym sezonie.
Widzew z kolei nie chciał pozwolić sobie na to, by na poważnie uwikłać się w walkę o utrzymanie. Po porażce z Jagiellonią Białystok 1:3 sytuacja drużyny Daniela Myśliwca nie była zbyt ciekawa, bowiem nad szesnastą Puszczą Niepołomice miała ona tylko punkt przewagi. Podczas gdy ŁKS nie wygrał od 14 spotkań, Widzewowi nie udało się od czterech, a dokładniej od wielkiego zwycięstwa w Poznaniu nad Lechem 3:1.
Widzew wygraną mógł odskoczyć od strefy spadkowej i praktycznie dobić będący na dnie ŁKS. Gospodarze wierzyli z kolei na pozytywnego "kopa" punktowego i mentalnego przed następnymi meczami, który sprawiłby, że walka o utrzymanie jeszcze nie byłaby przegrana. A bonusikiem dla ŁKS byłoby wpędzenie Widzewa w poważne tarapaty.
Przed poprzednimi derbami Łodzi, które odbyły się w lipcu na stadionie Widzewa, rozpętała się "afera proporczykowa". Ówczesny kapitan Widzewa Łódź Patryk Stępiński nie przyjął wówczas proporczyka od rywali, na którym ŁKS został określony "reprezentacją Łodzi". Wywołało to sporo kontrowersji i dyskusji, a swojego piłkarza poparli nie tylko fani Widzewa, ale też ówczesny trener Janusz Niedźwiedź.
Stępińskiego i Niedźwiedzia w Widzewie już nie ma, gdyż obaj reprezentują Ruch Chorzów, ale tym razem wymiany proporczyków nie było w ogóle. Bartłomiej Pawłowski i Bartosz Szeliga pozostali ze swoimi proporczykami przygotowanymi na to spotkanie.
Aż 3766 dni, czyli ponad 10 lat i 3 miesiące czekał Rafał Gikiewicz na kolejny występ w ekstraklasie. Przed "Derbami Łodzi" jego ostatni mecz w polskiej lidze miał miejsce w październiku 2013 roku, gdy Śląsk Wrocław z Gikiewiczem w bramce przegrał z Zawiszą Bydgoszcz 1:2. Dzień wcześniej obecny golkiper Widzewa obchodził 26. urodziny i zapewne nie spodziewał się, że jego droga do kolejnego meczu w ekstraklasie będzie trwała tak długo i przejdzie przez 126 meczów w niemieckiej Bundeslidze, 100 w 2. Bundeslidze oraz 5 spotkań w tureckiej Super Lig.
Gikiewicz, choć w ostatnim czasie grał w Turcji bardzo niewiele, wniósł do bramki niezwykły spokój. I choć nie miał wiele pracy, to gdy tylko trzeba było interweniować, robił to bardzo pewnie. Swój występ z pewnością zaliczy na duży plus.
Ale nie tylko debiut Gikiewicza w Widzewie przykuwał uwagę kibiców i obserwatorów, ale też pierwszy mecz w ŁKS Duńczyka Rizy Durmisiego, byłego piłkarza m.in. Broendby, Betisu Sewilla czy Lazio Rzym. 30-latek CV ma imponujące na warunki ekstraklasy, ale dużym znakiem zapytania pozostawała jego forma, po tym jak w całym 2023 roku rozegrał... 8 minut i pauzował długo z powodu kontuzji kolana. Także i on spisał się bardzo przyzwoicie i jak tak dalej pójdzie, to kto wie, czy nawet po ewentualnym spadku ŁKS nie zostanie w ekstraklasie na dłużej.
Pełne trybuny w Łodzi - zarówno te gospodarzy, jak i sektor gości. Efektowna gra świateł i głośny, choć nie zawsze kulturalny doping. Wszystko było naprawdę dobrze albo przynajmniej nieźle, dopóki nie pojawili się na boisku piłkarze...
Podczas gdy na trybunach poziom przygotowania kibiców do tego spotkania, a co za tym idzie - ich opraw, stał na wysokim poziomie (za wyjątkiem tych bezsensownych petard hukowych!), na boisku w pierwszej połowie trwała nierówna walka piłkarzy obu drużyn ze sportem zwanym piłką nożną. Statystyki pierwszej części gry? 15 fauli, 5 strzałów i ani jednego celnego. Ręce opadały...
W drugiej połowie gry w piłkę było już zdecydowanie więcej, ale przede wszystkim ze strony Widzewa, podczas gdy ŁKS wydawał się być zaskoczony, że goście zrezygnowali z toczenia dalej klasycznego "meczu walki".
Gdy zespół Daniela Myśliwca zaczął grać w piłkę, miał ogromną przewagę piłkarską nad lokalnym rywalem, której nie pokazują nawet dwie efektowne bramki strzelone przez Jordiego Sancheza i Fabio Nunesa, bo Widzewiacy tych szans mieli zdecydowanie więcej. Niemniej jednak, zwycięstwo 2:0 i tak będzie im smakować doskonale, tym bardziej że prawdopodobnie zesłali oni ŁKS z powrotem do pierwszej ligi. "Derby są nasze!" - to hasło w Łodzi dalej należy do Widzewa.
Cztery mecze i 16 lat czekał ŁKS Łódź na to, by wygrać derby z Widzewem na własnym stadionie. Po raz ostatni udało mu się to jeszcze w kwietniu 2008 roku, gdy pokonał on odwiecznego rywala 2:0 po golach Marcina Adamskiego i Tomasza Kłosa. I na to przełamanie gospodarze będą musieli poczekać jeszcze dłużej...
"ŁKS-a grać, ku..a mać" - można było usłyszeć z trybun, gdzie cierpliwość wobec drużyny Piotra Stokowca malała z każdą minutą. Podobnie, jak szanse na utrzymanie, bo skoro ŁKS nie wygrywa nawet takich meczów, jak te z Koroną czy Widzewem, to na pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej raczej nie ma co liczyć. Na koniec jednak nie było wielkiej wściekłości, lecz raczej ogromne rozczarowanie, bo Łódzki Klub Sportowy zupełnie nie wyciągnął wniosków ze swojego poprzedniego, także rocznego pobytu w najwyższej klasie rozgrywkowej (2019/20).
Po jednej stronie wielkie święto, po drugiej "rozmowa wychowawcza" zakończona nakazem oddania koszulki. Tak właśnie zakończyły się 70. derby Łodzi.