31-letni polski trener mówi tak, że przed oczami pojawia się tylko jeden bohater. "Polubicie się"

Nie ma charakterystycznego wąsa i nie rzuca tyloma bon motami z amerykańskich filmów, ale gdyby część stwierdzeń Adriana Siemieńca włożyć w usta Teda Lasso, fikcyjnego trenera bardziej znającego się na ludziach niż futbolu, nie odbiegałyby od scenariusza. Trener Jagiellonii Białystok w rozmowie ze Sport.pl opowiada o budowaniu relacji z piłkarzami, o charakterach mieszających się w szatni i wchodzeniu w rolę: kumpla, ojca, szefa.

- Byliśmy umówieni na wywiad z Adrianem Siemieńcem - przedstawiamy się w recepcji, ale ochroniarz rozkłada ręce, bo trenera jeszcze nie ma. - Jestem, jestem! - poprawia Siemieniec, pojawiając się w holu. Był w klubie pierwszy, ale pracował w gabinecie i nikomu nie wpadł w oko. Nie ma jedenastej, życie dopiero się budzi, więc nikt go jeszcze nie szukał.

Zobacz wideo Skandaliczna sytuacja w polskiej lidze

Ale już podczas naszej dwugodzinnej rozmowy do gabinetu zapuka kilka osób. Siemieniec przez miesiąc, odkąd przejął pierwszą drużynę Jagiellonii Białystok, przyzwyczaił, że można do niego przyjść z niemal każdą sprawą. Rozmowy są fundamentem jego pracy, a pytanie "jak mogę ci pomóc?" najczęściej pierwszym, które zadaje. Nieważne, z kim rozmawia. Pyta piłkarzy, asystentów, fizjoterapeutów, greenkeepera i kierowcę autobusu. Byle każdemu ułatwić pracę. Nam po godzinie powie zdanie, którego od żadnego trenera jeszcze nie słyszeliśmy: "Kocham ludzi". Później doda: "Człowiek nie otworzy się przed tobą, jeśli ty się nie otworzysz przed nim. Kluczem jest to, by relacjach z piłkarzem nie tylko wymagać, ale dawać coś od siebie". Piłka już do końca posłuży nam jedynie za tło do rozmowy o ludziach.

Ted Lasso inspiruje trenerów. Siemieniec by się z nim polubił. "W mojej filozofii pracy człowiek jest najważniejszy"

Gdy rozmawiamy o boiskowej współpracy Jesusa Imaza z Markiem Gualem, Siemieniec najpierw podkreśla, że obaj są świetnymi ludźmi, którzy wzajemnie się lubią, a dopiero później przechodzi do kwestii taktycznych. Zanim powie, jak jego drużyna ma być ułożona na boisku, wspomina o zasadach w szatni. Twierdzi też, że w pierwszych tygodniach z Jagiellonią w 80 proc. skupiał się na kwestiach psychologicznych, a tylko w 20 na piłkarskich. Kilka zdań - jak to o miłości do ludzi, budowaniu relacji z każdym pracownikiem klubu czy gotowości do porozmawiania nawet z kilkoma tysiącami kibiców, byle przekonać ich do przyjścia na stadion Jagiellonii - budzą skojarzenia z Tedem Lasso, tytułowym bohaterem serialu Apple, który jest trenerem londyńskiego AFC Richmond i wprowadza do Premier League ciepło, uśmiech oraz humor. - Nie, nie oglądałem jeszcze tego serialu. Znam tylko zarys fabuły - mówi Siemieniec. - Warto. Polubicie się z Tedem - przekonujemy.

Fanem Teda Lasso jest Juergen Klopp, a Mikel Arteta przyznał nawet, że dzięki temu serialowi przetrwał najgorszy okres w Arsenalu. Od wymyślonego trenera, który kompletnie nie ma pojęcia o piłce, ale świetnie zna się na ludziach, czerpały prawdziwe gwiazdy tego zawodu. Paulo Sousa też po zremisowanym meczu z Anglią udostępnił na Twitterze słynny plakat "BELIEVE" ("uwierzcie"), który w szatni powiesił Lasso.

Fabuła serialu wydaje się absurdalna, bo do słabego zespołu Premier League zza oceanu przylatuje trener futbolu amerykańskiego. Nie wie nawet, czym jest spalony ani na czym polega system awansów i spadków. Jego zatrudnienie jest zemstą obecnej właścicielki AFC Richmond na byłym mężu. Zranił ją, a że klub był jednym, co naprawdę kochał, za karę ma cierpieć, widząc porażkę za porażką. Nie wszystko jednak idzie według jej planu.

Lasso woli trafiać do serc niż do głów - a w zasadzie nóg - swoich piłkarzy, a ich problemy są akurat podobne do tych, które mogą trapić każdego. Oni też przeżywają zdrady, miewają moralne rozterki i bywają samotni. Jedni są egoistami, drudzy za kamienną twarzą skrywają słabości, a jeszcze inni okłamują wszystkich dookoła. - Football is life - powtarza jeden z najsympatyczniejszych piłkarzy AFC Richmond, tłumacząc przy okazji fenomen tego serialu. Lasso potrafi te problemy rozwiązywać. Zawsze wysłucha i w niebanalny sposób doradzi. Dla trenerów piłkarskich oglądanie jego przygód może być powtórką lekcji z kompetencji miękkich, a dla reszty - uniwersalną opowiastką o takich wartościach, jak miłość i przyjaźń.

Oczywiście Siemieniec zna się na piłce znacznie lepiej niż Lasso. Trenerzy, u których przed laty był asystentem, podkreślają jego talent do analizowania gry rywali. Ale już Dawid Szulczek, trener Warty Poznań, z którym Siemieniec przyjaźni się od kilkunastu lat, zwraca uwagę na jego umiejętność budowania relacji z innymi ludźmi. Mówi, że wręcz zazdrości mu tego, że z każdym potrafi nawiązać relację, że każdy dobrze czuje się w jego towarzystwie, że potrafi stworzyć świetną atmosferę w drużynie i piłkarze podążają za jego pomysłami. To nad czym on sam pracuje, Siemieńcowi przychodzi naturalnie. Gdy rozpytujemy o Siemieńca w środowisku, więcej osób zwraca na jego interpersonalne zdolności. - Wyróżnia się na tym polu. Ma dar do ludzi i wie, że może mu to pomóc w prowadzeniu drużyny - słyszymy. - Powiew świeżości. Teraz młodzi trenerzy bardziej zwracają uwagę na te sprawy. Pamiętajmy, że zmieniają się też piłkarze i ich podejście - mówi nam jeden ze starszych trenerów.

- W mojej filozofii pracy człowiek jest najważniejszy - przyznaje trener Jagiellonii. - Nie chodzi tylko o piłkarzy, bo pierwszy trener zarządza też sztabem, niektórymi osobami z klubu czy nawet greenkeeperem. Nawiązuję relacje praktycznie z każdym pracownikiem klubu, dlatego muszę to robić umiejętnie - mówi Siemieniec, a później wraca do początków: ludzi kochał zawsze, w szkole był lubiany, od matematyki wolał WOS. Im bardziej temat dotyczył spraw społecznych i ludzkich zachowań, tym wydawał mu się ciekawszy. Dzisiaj słucha podcastów psychologicznych i wystąpień dotyczących rozwoju osobistego. Czerpie też ze sprawdzonych w biznesie metod zarządzania grupą. - Ale mam wrażenie, że pewne rzeczy trzeba po prostu mieć. Bardzo przydaje się intuicja, czucie człowieka czy umiejętność interpretacji jego emocji. Często nie wykorzystujemy potencjału ludzi, którzy są dookoła, co niekiedy wynika z przerośniętego ego. Czasem osoby na wysokich stanowiskach chcą, by identyfikowano ich z danymi decyzjami - tłumaczy.

Wracamy do jego pierwszego spotkania z piłkarzami Jagiellonii. - Przedstawiłem się, powiedziałem, co jest dla mnie ważne, jakie są moje wartości i idea gry oraz jak chciałbym, żeby ten zespół grał. Mało mówiłem o taktyce, bardziej o idei, filozofii czy oczekiwanej przeze mnie mentalności. Trochę się pouśmiechaliśmy, trochę porozmawialiśmy. Praktycznie z każdym zawodnikiem spotkałem się indywidualnie. Nie chodzi o to, że mam w tym jakiś interes. Ja po prostu tak pracuję. Zaczynam od budowania relacji z ludźmi i stawiania pytań. Nigdy nie opiniuję zachowań piłkarzy, tylko staram się zrozumieć, dlaczego zachowują się w dany sposób. Zawsze chcę zrozumieć przyczynę, bo najczęściej coś wynika z czegoś. Dziecko, które jest agresywne względem drugiego, nie jest agresywne bez powodu. Być może w taki sposób wyraża emocje i trzeba umieć tym zarządzać - porównuje. 

- Kluczem do zrozumienia pewnych rzeczy jest zadawanie pytań, a nie wystawianie opinii. Żeby zarządzać szatnią, muszę najpierw dobrze zrozumieć piłkarzy. Jeśli nie będę rozumiał tego, co dzieje się w ich głowach, co z czego wynika, to nie będę w stanie im pomóc. Jako trener musisz zdać sobie sprawę z tego, co posiadasz. Czasami masz grupę, której musisz być szefem i sam musisz wziąć odpowiedzialność, bo nie masz takich osobowości w szatni. Ale najważniejsze jest otworzenie ludzi na proces. Jeśli nie pozwolisz im mówić i wziąć odpowiedzialności, to nie wykreują ci się liderzy - uważa Siemieniec. 

Dzieci pytają, gdzie będą mieszkać następnego lata. "Syn i córka chodzą do trzeciej szkoły, a najmłodsze dziecko do trzeciego przedszkola"

Jagiellonię przejmował na początku kwietnia, gdy była jeszcze zagrożona spadkiem z ekstraklasy. Na pierwszej konferencji prasowej żartował, że musi sobie poradzić, bo żona nie chce wyprowadzać się z Białegostoku. - Jesteśmy młodym małżeństwem, a to piąte miasto, w którym mieszkamy. Mój syn i córka chodzą do trzeciej szkoły, a moje najmłodsze dziecko do trzeciego przedszkola. Był Białystok, Gdynia, Sosnowiec, później żona z dziećmi została na Śląsku, a ja sam przeprowadziłem się do Łodzi, by być asystentem w ŁKS. Po trzech miesiącach znów przeprowadzaliśmy się do Białegostoku - opowiada. - Tyle dobrego, że starszą córkę udało się przypisać do tej samej klasy. Ale dzieci i tak pytają, gdzie będą mieszkać następnego lata - opowiada.

Wygląda na to, że wciąż w Białymstoku, bo Jagiellonia najpierw wygrała z Lechią Gdańsk, a później z Wisłą Płock i Wartą Poznań. Zremisowała też ze Śląskiem Wrocław, dlatego mimo porażek z Koroną Kielce i Legią Warszawa na dwie kolejki przed końcem sezonu jest niemal pewna utrzymania. 

- Sytuacja jest na pewno dużo lepsza niż jeszcze miesiąc temu. To nie tak, że przyszedłem jako zbawca i odwróciłem wszystko do góry nogami, ale też nie będę hipokrytą i nie powiem, że nie miałem na to wpływu - mówił Siemieniec jeszcze przed wysoko przegranym meczem z Legią (1:5). - Największą satysfakcję mam, gdy widzę, że ludzie wokół mnie się realizują. Rozwijają, cieszą się z procesu, dobrze funkcjonują na boisku i poza nim, są pełni zaangażowania. Cieszę się, gdy widzę, że drużyna jest razem, wspiera się, wspólnie cieszy po bramkach, dobrze reaguje w trudnych momentach meczu czy na treningu. Chodzi tu o piłkarzy, ale też o sztab. To mnie napędza, daje szczęście i sprawia, że wstaję codziennie rano z uśmiechem.

- A gdy nie wyjdzie? Analizę błędów zawsze zaczynam od siebie. Zawsze. Jak ja zarządzałem meczem? Jakie ja podjąłem decyzje? Jeśli komukolwiek mam coś wypomnieć lub zwrócić uwagę na błąd, to na początku zastanawiam się, czy ja wszystko zrobiłem dobrze. Czy stworzyłem danemu zawodnikowi odpowiednie warunki do tego, by dobrze zagrał? Czy wymagałem od niego rzeczy, które jasno określiłem? Nie mogę go przecież rozliczać z czegoś, o czym mu nie powiedziałem - uśmiecha się Siemieniec.

Ma 31 lat, jest najmłodszym trenerem w ekstraklasie. - Z doświadczeniem bywa różnie. To, że ktoś przepracował 30 lat, nie znaczy, że jest doświadczony. Ważne jest uczenie się na błędach. W 2-3 lata można spotkać się z tyloma różnymi sytuacjami i wyciągnąć z nich tyle wniosków, że szybko zbierze się to doświadczenie. Ale wiecie jak jest z błędami? By człowiek się z nich uczył, musi wiedzieć, że je popełnia. I to nie ma nic wspólnego z wiekiem. Wiele też zależy od okoliczności. Czasami drużyna potrzebuje kumpla, czasami szefa, czasem lidera, a czasami przyjaciela. Dostosowuję się. Czasem trzeba pograć z zawodnikiem w fifę, wyjść na obiad i porozmawiać o jego problemach w życiu, a czasami trzeba go postawić do pionu czy zażartować. To kwestia intuicji i inteligencji emocjonalnej - mówi. 

- Mam wrażenie, że Jagiellonia na początku współpracy ze mną potrzebowała każdego po trochu. Były sytuacje w trakcie treningów czy na odprawach, gdy zawodnicy dostali konkretne wymagania i musieli się do nich dostosować. Były też momenty, gdy dostali ode mnie więcej emocji, a nawet podniosłem głos, bo akurat tego potrzebowali. Przykładem jest przerwa meczu w Płocku, gdzie po 10 minutach przegrywaliśmy 0:2, a na koniec wygraliśmy 4:2. Innym razem było tak, że zawołałem radę drużyny i pytałem zawodników, jak oni coś widzą daną sprawę i jak chcieliby ją rozwiązać.

- Spotykałem się z zawodnikami na kawę i rozmawiałem też z nimi nie o piłce, a o tym, co się u nich dzieje, czy mogę im jakoś pomóc. Kluczem jest to, by w tych relacjach nie wymagać, a dawać od siebie. Gdy jest się trenerem, często wychodzi się od wymagań, bo chce się, by dany piłkarz coś zrobił. Trzeba zrozumieć, że ludzie pójdą za człowiekiem i jego projektem, jeśli najpierw on da im coś od siebie. Człowiek nie otworzy się przed tobą, jeśli ty nie otworzysz się przed nim. Człowiek nie da ci nic od siebie, jeśli ty nic dla niego nie zrobisz. Dlatego zawsze wychodzę od pytania, co mogę zrobić i jak mogę pomóc.

- Dla niektórych to może wyglądać dziwnie, bo myślą, że piłkarze, którzy zarabiają kupę kasy, muszą po prostu wykonywać swoje obowiązki. Tak, oni będą je wykonywać, ale mi chodzi o to, by zawsze dawali z siebie o ten jeden, dwa czy trzy procent więcej. Wtedy mogę liczyć, że ten zawodnik, który jest już totalnie zmęczony, zagrał świetny mecz i wie, że będzie chwalony, wróci w ostatniej akcji do obrony. Mówię o tym nieprzypadkowo. Mógłbym pokazać końcówkę meczu w Płocku, którą będę wspominał do końca życia. Marc Gual i Jesus Imaz, którzy w tym meczu strzelili cztery gole, a w całym sezonie bodajże 28, w doliczonym czasie gry szli do pressingu jak wściekli, aby być pewnym, że wygrają ten mecz. Wielu zawodników na ich miejscu mogłoby stanąć i powiedzieć: "Ja już swoją robotę zrobiłem". A oni poświęcili się dla drużyny. To jest ten procent, który tworzy różnicę. Dla mnie to było nawet cenniejsze niż te bramki - przekonuje Siemieniec. 

- Czasami, gdy oceniamy jakiegoś zawodnika, zauważamy, że on nie wrócił do obrony i wyciągamy wnioski, że np. był źle ustawiony. A być może on nie chciał wrócić? Czasami mówimy, że zawodnicy są nieprzygotowani. Ale co to tak naprawdę znaczy? Czy człowiek, który ucieka przed wściekłym psem chcącym go pogryźć, nagle się zatrzyma? No nie, on nie myśli o tym, że nie ma siły biec. Będzie biegł do końca, aż padnie. Tak samo jest z zawodnikami na boisku. Musisz być tak mentalnie zmotywowany, że na każdą piłkę pójdziesz jak na ostatnią. I dopiero wtedy można mówić o taktyce i motoryce - mówi Siemieniec.

"Trener nie może iść pod prąd"

- Nie mam doświadczenia z innych szatni, ale w Jagiellonii rzeczywiście było tak, że w pierwszych tygodniach w 80 proc. skupialiśmy się na pracy mentalnej. Mam w zespole bardzo inteligentnych piłkarzy, którzy rozumieją grę na odpowiednim poziomie. Ale bardzo często punktem wyjścia do zrozumienia taktyki nie jest to, czy zawodnicy wiedzą, co im tłumaczysz, tylko czy się z tym identyfikują. Sposób i idea muszą być spójne z trenerem, ale też z mentalnością piłkarzy. Trener nie może iść pod prąd - uważa 31-letni Siemieniec. - To nie jest kwestia wyboru, w jaki sposób chcesz grać, tylko zrozumienia, kim dysponujesz. Jeśli są w Jagiellonii Gual, Imaz, Sacek, Prikryl, Nene, Nguiamba czy Romanczuk, którzy mają świadomość, że są dobrymi piłkarzami i chcą dominować nad przeciwnikiem, to trudno mi sobie wyobrazić, że ja z tym zespołem będę głównie bronił. To nie jest ich środowisko i nie będą się w nim dobrze czuli - dodaje.

- To samo dotyczy zarządzania szatnią. Musisz wiedzieć, jakie są poszczególne narodowości, co lubią Hiszpanie i Portugalczycy, a w czym dobrze czują się Czesi i Polacy. To wszystko trzeba wiedzieć i umieć tym zarządzać. Południowcy nie lubią sztywnej dyscypliny, takiego niemieckiego ordnungu, oni się w tym nie odnajdują. Oni kochają słońce. Dla nich piłka to miłość, zabawa i entuzjazm. Dla nich rozumienie gry w obronie polega na tym, że trzeba mieć piłkę, to wtedy nie straci się gola. Taka jest ich mentalność. Polacy z kolei są pracowici, dumni, ale też lubią dyscyplinę i lubią mieć nad sobą szefa. Kogoś, kto im konkretnie powie, że ma być tak i tak. Mam wrażenie, że wolą być kierowani niż samemu kierować. 

- Ale nie ma jednego wzoru. Każdy zawodnik jest inny i każdy jest w szatni potrzebny, a zadaniem trenera jest do niego dotrzeć. Lubię moich piłkarzy, jestem z nimi zżyty, choć pewnie nie wszyscy są zadowoleni z moich decyzji. Nie muszą się z nimi zgadzać, ale nigdy bym nie chciał, żeby źle

 się o mnie wypowiadali jako o człowieku. Ważne, żeby rozróżniali nasze relacje personalne od decyzji służbowych. To było zresztą kluczowe, gdy wchodziłem do tej szatni. Z wieloma zawodnikami miałem bliskie relacje, bo byłem trenerem rezerw, a z niektórymi poznałem się jeszcze jako asystent Ireneusza Mamrota. Zależało mi, by zrozumieli, że jestem tym samym człowiekiem, ale teraz muszę podejmować decyzje, które ich dotyczą i mogą się im nie podobać. I to nie znaczy, że zmieniłem swoje podejście i zacząłem się obnosić.

- Bardzo często pojawia się też dyskusja dotycząca tytułowania ludzi. Dla niektórych słowo "trener" jest ważne. Ja dużo bardziej od tego słowa cenię szacunek. Często jest tak, że ktoś mówi "szefie", "trenerze", a potem wychodzi za róg i tę osobę przeklina. Po co mi wtedy ten tytuł? Co z tego, że ktoś wstaje, gdy podaje mi rękę, skoro później myśli o mnie same najgorsze rzeczy? Co z tego, że na co dzień mówi "panie trenerze", a jak przychodzi do domu i tylko zamykają się drzwi, to mnie nie cierpi? Szacunek jest dla mnie fundamentem, ale jeśli wynika tylko z pozycji, to coś jest nie tak. Są zawodnicy, którzy są ze mną na "ty", ale nie brakuje przy tym szacunku. 

Co mogę zrobić w tej sprawie? 

- Zależy mi też na zbudowaniu jedności, by ludzie w klubie działali dla jego dobra i wzajemnie sobie pomagali. To dotyczy wszystkich. Przecież nawet, gdy greenkeeper dba o murawę, to robi to dla kogoś. Niech ma świadomość, że robi to dla tej drużyny, dla piłkarzy, by lepiej im się grało. Piłkarze z kolei powinni mieć świadomość, że grają też dla tego greenkeepera, który im tę trawę przygotował. Tak jest na każdej płaszczyźnie. To musi być jedna wielka rodzina, a zarazem dobrze pracująca machina. Trzeba zrozumieć, że to w ludziach jest siła. Kiedy zdziałam więcej? Jak będę sam czy jak będzie ze mną jeszcze 50 osób? 

- Czuję, że atmosfera się zmienia. Czuję wsparcie, ale na trybunach wciąż jest kilka tysięcy wolnych miejsc. Zastanawiałem się nawet, co ja mogę zrobić, aby ten stadion był pełny. Jeśli mam porozmawiać osobiście z każdym kibicem, jestem w stanie to zrobić. Jeśli przyjdzie dodatkowe siedem tysięcy ludzi, to ja im poświęcę czas, nawet jeśli będzie mnie to kosztowało dużo energii. Ale niech ci ludzie będą z tą drużyną, niech ją kochają niezależnie od wyników. Znam ludzi, którzy byli na meczu Jagiellonii tylko raz - jak graliśmy o mistrzostwo Polski z Wisłą Płock. Stadion był wypchany do ostatniego miejsca, ale ci ludzie przyszli tylko na samo wydarzenie. Nie przyszli dla tej drużyny, ale dlatego, że coś się działo w mieście. Chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której ludzie będą zawsze na tym stadionie. Dlatego od początku zadaję pytanie: co ja mogę w tej sprawie zrobić?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.