Papszun nawet się w Rakowie nie przedstawił. Od razu zmieniał klub

Dawid Szymczak
Siłownia? Parę maszyn i sztang na krzyż. Odnowa biologiczna? Basenik z solanką. Atmosfera? Skłaniająca kibiców do odwiedzin na treningach. Wokół rozczarowanie i zniecierpliwienie, a w samej szatni kilku piłkarzy, którzy rozsiedli się zbyt wygodnie. By zrozumieć sukces Rakowa Częstochowa, który w niedzielę pierwszy raz w historii wywalczył mistrzostwo Polski, należy cofnąć się o siedem lat - do czasu, gdy Marek Papszun zaczynał tam pracę.

Już od kilku tygodni pytanie nie brzmiało: "czy", a "kiedy". Okazało się, że w autobusie, w drodze z Kielc do Częstochowy. Raków zdobył w niedzielę mistrzostwo, choć sam przegrał z Koroną 0:1. Jeszcze w ostatniej akcji meczu Fran Tudor z bliska uderzał na pustą bramkę, ale nie trafił, zawstydził się i ukrył twarz w dłoniach. Na mistrzostwo trzeba było poczekać, jednak zawód nie trwał długo, bo już w kolejnym meczu Legia Warszawa przegrała 1:2 z Pogonią Szczecin i dogonienie Rakowa przestało być matematycznie możliwe.

Zobacz wideo Największe marzenie Rakowa Częstochowa. 2023 rok? "To niemożliwe"

To pierwsze w historii Rakowa mistrzostwo Polski. Wypracowane konsekwentną grą w całym sezonie i zdobyte bez cienia wątpliwości na trzy kolejki przed końcem. To mistrzostwo, które spełnia marzenie właściciela Michała Świerczewskiego i spina klamrą siedem lat trenera Marka Papszuna. To mistrzostwo dopełnia też obraz sukcesu, który malowali w Częstochowie od lat: najpierw awans z drugiej ligi, później wejście do ekstraklasy, sezon na rozpęd, dwa wicemistrzostwa, dwa Puchary Polski i wreszcie to najważniejsze trofeum. Ale żeby dobrze zrozumieć jego wagę i znaczenie, najlepiej cofnąć się o siedem lat - do czasu, gdy Papszun zaczynał pracę w Rakowie.

Inny klub

- To trochę, jak w tym programie "Dom nie do poznania". Tam nowa chata w siedem dni, tu nowy klub w siedem lat - mówią byli piłkarze Rakowa Częstochowa. Zgadzają się: w 2016 roku to był jeszcze inny Raków. Tkwił w II lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce. A II liga była wtedy mniej profesjonalna i uboższa niż dzisiaj. Mimo to Raków na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się w niej nie wyróżniał. Ani zapleczem, ani pomysłem na grę. Trenerów zmieniał równie często, jak inne kluby.

Przeszło cztery lata pracował tam Jerzy Brzęczek, ale po jego odejściu karuzela rozkręciła się na dobre: Dawid Jankowski był trenerem przez 42 dni, później Radosław Mroczkowski - 289, a tuż przed Markiem Papszunem trenerski duet - Przemysław Cecherz i Krzysztof Kolaczyk - przez raptem 192. W klubie od blisko dwóch lat był już Michał Świerczewski, młody właściciel, którego kibicowska dusza w 1998 r. została zraniona spadkiem z ekstraklasy. Już wtedy obiecał sobie, że któregoś dnia posprząta cały ten bałagan i przywróci Raków do ekstraklasy. Wniósł pieniądze i nadzieję, że po latach w niższych ligach wreszcie będzie lepiej, poważniej i nie tak biednie. Ale zmiana nie była natychmiastowa.

- Ten sezon, w którym przyszedł Marek Papszun, nie był zły. Mieliśmy celować w awans i byliśmy blisko czołówki. Zaczął go trener Mroczkowski, później był trener Cecherz, a od kwietnia sezon kończył już trener Papszun. Przez większość sezonu zajmowaliśmy miejsca dające awans lub baraże. Ale zdarzały nam się wpadki, jak porażka 1:8 z GKS-em Tychy - wspomina Łukasz Góra, środkowy obrońca, grający dzisiaj w pierwszoligowej Stali Rzeszów.

- Po tym meczu z Tychami przegraliśmy jeszcze z Polonią Bytom i dowiedzieliśmy się, że przyjdzie nowy trener. Mieliśmy spotkanie z Michałem Świerczewskim. Nie zdradził nam nazwiska, ale powiedział, że to będzie trener, który będzie miał swoje jasno określone zasady i będzie chciał narzucić swoje warunki pracy - dopowiada Rafał Figiel, obecnie pomocnik GKS Katowice.

A kto to? Boss mafii, nauczyciel historii, trener

- To był trudny moment. W szatni było niezadowolenie, wręcz rozgoryczenie, bo czuliśmy, że mamy dobrych piłkarzy i możemy awansować, a ta I liga nam odjeżdżała. Morale dodatkowo podupadły po tym 1:8 z Tychami - wspomina Góra. Raków tuż przed przyjściem Papszuna z 2. miejsca w tabeli spadł na 4. Najpierw zremisował z przeciętną Olimpią Zambrów, później dotkliwie przegrał z Tychami i tuż przed zwolnieniem Cecherza uległ walczącej o utrzymanie Polonii Bytom. Wtedy w klubie pojawił się Marek Papszun ze swoimi asystentami - Maciejem Sikorskim (ostatnio trenerem bramkarzy w Wiśle Płock) i Maciejem Kędziorkiem (aktualnie asystentem Johna van den Broma w Lechu Poznań).

- Doskonale pamiętam wejście trenerów do klubu. Co tu kryć: dwóch takich "byczków", jak trener Sikorski i Papszun, rzucało się w oczy. Wyglądali jak członkowie mafii - uśmiecha się Góra. - To był słoneczny dzień, a trenerzy oglądali klubowy ośrodek. Myślę, że nie zrobił na nich dużego wrażenia i - jak ich zdążyłem poznać - od razu zauważyli, że to jest element, który wymaga zdecydowanej poprawy. Maciej Sikorski miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, do tego tatuaże od stóp do głów i sama jego postura… Można było pomyśleć, że przyjechał boss mafii - dopowiada Figiel. 

- Na początku nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Przeczytaliśmy w internecie, że jest nauczycielem historii i pracował Legionovii, a później w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Tyle - wspomina Adam Mesjasz, grający obecnie w Skrze Częstochowa.

- To był trener anonimowy - potwierdza Figiel. - Pierwszy raz usłyszałem jego nazwisko i przyznam szczerze, że nie wiedziałem, kim jest. Byłem wręcz zdziwiony, że Raków chce coś więcej osiągnąć, a ściąga trenera, który nie ma żadnych sukcesów. Wiedzieliśmy, że Michał Świerczewski mógłby zatrudnić praktycznie każdego trenera, jakiego by chciał, a wziął kogoś tak nieoczywistego. Ale to było moje myślenie wtedy. Płytkie, błędne i nie fair wobec ludzi, którzy przyszli do Rakowa. Dzisiaj całkowicie inaczej na to patrzę, dosłownie odwrotnie niż wtedy. Oczywiście, zatrudnienie kogoś nieoczywistego musi być poparte planem czy wizją klubu i dużą wiedzą merytoryczną potencjalnego trenera, ale wręcz twierdzę, że właśnie w tym kierunku należy podążać. Otwierać drzwi dla takich ludzi. 

Góra: - Trenerzy weszli do klubu, zabrali sprzęt, poszli się przebrać, a później od razu przeszli do rzeczy. Trener Papszun nawet nam się nie przedstawił. Nie było takiego gadania: "Dzień dobry, nazywam się Marek Papszun, do tej pory trenowałem tu i tam". Nie! Od razu z grubej rury: "Dzisiaj na treningu skupiamy się na tym i na tym, robimy takie i takie ćwiczenie". I od razu trener poszedł do tablicy i zaczął rozrysowywać taktykę. Żadnego small-talku, mówienia o oczekiwaniach czy nakreślania nowych zasad. Działanie i praca od pierwszej minuty. "Mamy robotę do wykonania. Tak to widzę. I tak będziemy grać". 

Właśnie co do surowości Papszuna największe wątpliwości miał Michał Świerczewski. Gdy szukał trenera dla Rakowa, przygotował listę kilkudziesięciu wymagań. Papszun odpowiadał na wszystkie z wyjątkiem dwóch: pierwszym problemem była jego absolutna bezkompromisowość, a drugim sprawa taktyczna: niechęć do zmieniania ustawienia w trakcie meczu. Ale zalety przeważyły. Świerczewski dał mu szansę. 

- Chcieliśmy wymagającego trenera, ale Marek Papszun był totalnie bezkompromisowy. Nie brał żadnych jeńców, a czasami dla dobra klubu warto ich wziąć. Albo wsadzić kogoś do więzienia, żeby mógł odpokutować swoje grzechy i wyjść na wolność. Ale dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że trener się zmienił. Jeśli porównamy to z początkami, trener Papszun jest dziś bardziej gołębiem niż jastrzębiem. Myślę, że to dobrze obrazuje naszą współpracę, bo ja przebyłem drogę w przeciwnym kierunku. Może nie jestem dziś bardzo radykalny, ale ubyło u mnie trochę tolerancji i zrozumienia dla piłkarzy - mówił trzy lata temu właściciel Rakowa w wywiadzie dla Weszło. 

Mesjasz: - Papszun nie miał wtedy znanego nazwiska, ale mimo to błyskawicznie zdobył u nas respekt. Czuliśmy, że ma bardzo mocny charakter i wie czego chce. Już po pierwszych treningach okazało się, że zna się na rzeczy, ma jasną filozofię gry i po prostu wie, co robi. Trochę traktował nas, jak uczniów w szkole. Zarządzał twardą ręką. Czuliśmy, że jest nad nami i jest w tej szatni najważniejszy. Decydował o wszystkim. 

Góra: - Wiedzieliśmy, że jako piłkarze nie będziemy mieli wiele miejsca, by przedstawiać swoje uwagi, tylko będziemy robić to, czego chce trener. Dla mnie to była pozytywna odmiana po tym, co przez lata działo się w Rakowie. Było wiadomo, że będziemy mieli jasny styl gry, bo trener Papszun doskonale wiedział, czego oczekuje na boisku. My mieliśmy po prostu się tego trzymać.

Figiel: - Było tak, jak powiedział Michał Świerczewski: trener Papszun wszedł do klubu ze swoimi zasadami. Miał ze sobą zaufanych ludzi, wiedzieli co i jak chcą zrobić. W dość szybkim tempie zmieniało się wiele rzeczy. Każdy wie, jakie wtedy były warunki do pracy w Rakowie. One były mniej więcej adekwatne do poziomu. Była jeszcze stara sztuczna trawa, kiepskie boiska, ten stary stadion, szatnie też nie robiły wrażenia. Po prostu starej daty drugoligowy obiekt, który wymagał sporej renowacji. Dzisiaj mimo ogromnej poprawy, mówi się, że Raków w zakresie infrastruktury ma jeszcze sporo do zrobienia, dlatego nie ma nawet sensu porównywać tego, co jest teraz, do tego co było siedem lat temu.

Papszun zaczął pracę 18 kwietnia 2016 r., gdy do końca sezonu pozostawało osiem meczów. Zaczął od bezbramkowego remisu z Puszczą Niepołomice, a następnie przegrał trzy spotkania z rzędu. W ostatnich czterech kolejkach wywalczył osiem punktów (2 zwycięstwa, 2 remisy), ale do zajęcia miejsca barażowego zabrakło mu czterech punktów. Skończył sezon na 5. miejscu. 

Mesjasz: - Trener przyszedł w trudnym momencie, mieliśmy za sobą słabsze mecze. Wciąż mogliśmy zrobić ten awans, ostatecznie niewiele nam zabrakło, ale to nie był przypadek. Jeszcze nie było tak czuć ręki trenera. Kibicom zabrakło już cierpliwości. Byli sfrustrowani. Przyszli na trening, po meczu przyszli pod klub i było nieprzyjemnie. To były sytuacje trochę patologiczne. Jak już trener Papszun mógł popracować od początku sezonu, to od razu się udało i rok później bez problemu awansowaliśmy.

Jak to jest być zawodnikiem Marka Papszuna? "Brał nas do tablicy. Zacząłem rozumieć piłkę" 

Figiel: - Trener Papszun wyróżniał się etyką pracy. Robił tym wrażenie na wielu ludziach w klubie. Jego podejście do pracy odbierałem tak: jest dobrze, ale zawsze może być lepiej. Dobrze też dobierał ludzi wokół siebie. Na początku miał tylko dwóch asystentów - Kędziorka i Sikorskiego, ale oni we trzech robili kapitalną robotę, wszystko było dopięte na ostatni guzik, na najwyższym poziomie. A mówimy tylko o drugiej lidze, która różniła się od teraźniejszej. Dla mnie to było coś nowego, coś innego, powiew profesjonalizmu. Zdecydowanie nas jako zawodników, przekonali do tego projektu.

Góra: - To były inne treningi. Bardzo wysoka intensywność, ale najważniejsze było to, że wszystko musiało się mieścić w ryzach trenera. Reagował za każdym razem, gdy tylko coś odrobinę odbiegało od jego wizji czy wymagań. Jeżeli ktoś źle coś zrobił, potrafił zatrzymać trening na pięć minut i tłumaczyć. Najczęściej to nie była spokojna rozmowa tylko pięć-dziesięć minut wykładu podniesionym głosem. Reszta czekała i nie wiedziała do końca, co ze sobą zrobić. Może chwilami trener przesadzał? Ale przecież broniły go rezultaty. Fajne było też to, że w I i w II lidze nie ustawialiśmy się pod przeciwników, ale graliśmy swoje i to oni musieli się dostosować. Do dzisiaj widać, że Raków jest świetnie poukładany. Są w nim coraz lepsi piłkarze, ale pomysł na grę wciąż jest bardzo jasny i wyraźnie się nie zmienia.

Figiel: - Były takie momenty, że trener podniósł głos i zareagował dość mocno. Ale jeśli chodzi o kontakt z nim, był jak każdy inny. Chciał wiedzieć co w trawie piszczy i potrafił przyjść do szatni, usiąść obok ciebie i normalnie z tobą pogadać. Wiadomo, że z trenerem Papszunem dystans był jednak większy niż z jego asystentami. Maciej Sikorski i Maciej Kędziorek byli takimi łącznikami między piłkarzami a trenerem. Byli bardzo otwarci i dużo z nami rozmawiali. 

Mesjasz: - Papszun pracuje z tobą tak, że wiesz, jak zachowuje się zawodnik nie tylko na twojej pozycji, ale też na tych dookoła ciebie. Przy odbudowywaniu pozycji czasami schodziło się w inne miejsca na boisku i trzeba było sobie poradzić. To dla piłkarza rozwijające. Przekazywał bardzo dużo detali. Potrafił też dosadnie powiedzieć, że można coś robić lepiej i należy się bardziej przyłożyć. Jest trochę nerwowym człowiekiem, więc wkurzał się, że ktoś nie umie zrobić na boisku prostych rzeczy. Bywał dosadny. Ale moim zdaniem, dzięki temu, lepiej się to zapamiętywało. Raz zepsułeś, a za drugim razem już wiedziałeś, co zrobić. Nie chciałeś tego słuchać drugi raz.

Góra: - "Co ty robisz?! To nie jest B-klasa!". Tak, bywało ostro. Trener miał swoje wstawki, mało sympatyczne, ale dawały efekty. Dzisiaj wspominam to z uśmiechem. A jeśli chodzi o taktykę, to trener zwracał uwagę na detale. Choćby przyjęcie piłki dalszą nogą od przeciwnika. Wymagał tego i za każdym razem, jak zobaczył w treningu, że ktoś robi inaczej, to mu to wytykał i poprawiał.

Figiel: - System 3-4-3, który zaczął u nas wprowadzać, był dla mnie czymś nowym. Wraz z zrozumieniem tego konkretnego systemu, zacząłem tak naprawdę rozumieć piłkę, bo trenerzy zaczęli zwracać uwagę na absolutne detale. Pozycja ciała, przyjęcie kierunkowe, itd. Dzisiaj mówimy o tym jak o podstawach i zgadzam się z tym, ale ja wtedy miałem 25 lat i wcześniej nikt tego ode mnie nie wymagał, nie zwracał na to uwagi. Było kilka elementów, na które trenerzy w Rakowie otworzyli mi oczy. Gdy odchodziłem z klubu, czułem, że piłkarsko mam przewagę, bo diabeł tkwi w szczegółach. Zacząłem szerzej patrzeć na to, co się dzieje na boisku, żeby meczu nie oceniać tylko przez pryzmat wyniku.

Figiel: - Szczerze. Na początku nie rozumiałem, po co mamy po każdym meczu pisać trenerowi raporty ze swojej gry i gry całego zespołu. Z czasem się do tego przekonywałem. Teraz, z perspektywy czasu, to naprawdę miało sens. Obligowały nas do pochylenia się nad meczem. Nad własną postawą, nad grą kolegi, całego zespołu. Myślę, że to jeden z czynników, dzięki którym dzisiaj rozumiem piłkę. Zacząłem się nad tymi meczami pochylać, odtwarzać je i nakładać na nie te założenia, które mieliśmy. To mnie rozwijało. Wtedy było niewielu zawodników, nie tylko w Rakowie, którzy po meczach oglądali swoje występy. A już na pewno nie robili tego tak wnikliwie i analitycznie. To się teraz zmienia, takich zawodników jest dużo, bo rośnie świadomość i chcą się rozwijać. W Rakowie mieliśmy bardzo jasne zasady gry. Analiza była podzielona na różne fazy gry i różne elementy. Wiedzieliśmy, w jaki sposób patrzeć na ten mecz. Trenerowi bardzo zależało, by piłkarze rozumieli jego pomysł, czego od nich wymaga i na czym mu najbardziej zależy. Niby oczywiste, ale proszę mi uwierzyć, że nie zawsze tak jest. Trener Papszun potrafił na odprawach wywołać wyrywkowo dwóch-trzech zawodników do odpowiedzi. Odzywały się w nim chyba nawyki ze szkoły. Brał do tablicy i kazał opisać daną fazę gry. Każdy wiedział, że może paść na niego, więc chciał być przygotowany, by nie podpaść trenerowi. 

"Słabsza forma? Ławka. Złe zachowanie? Odsunięcie do składu"

Papszun surowo oceniał kilku zawodników, których zastał w Rakowie. - Szatnię trzeba było wyczyścić do spodu. Zgnilizna co chwilę wyłaziła na wierzch, co chwilę dochodziło do spięć – mówił kilka lat temu w rozmowie z Futbolfejs.

Góra: - Z trenerem nie było dyskusji. "Tak ma być. Koniec kropka". Był wymagający, a kto się nie trzymał reguł, był odsuwany od składu. Ale trener robił to sprawiedliwie. Nie było tak, że kogoś lubił i przymykał oko. Jeśli dawałeś z siebie wszystko na treningu, byłeś profesjonalny, to dostawałeś szanse w meczach. Nikt nie mógł się poczuć za pewnie i pomyśleć, że co by się nie działo, to miejsce w składzie się dla niego znajdzie. Trener mógł odsunąć każdego i każdego mógł zaprosić na rozmowę wychowawczą.

Mesjasz: - Trener miał to do siebie, że chciał mieć kadrę złożoną z piłkarzy, którzy pasowali do niego charakterem: byli twardzi, zdecydowani, konkretni. No i ambitni. Papszun wolał też mieć z zawodnikami relacje na zasadzie szef-pracownik. Nie było tam miejsca na kolegowanie się z nim. Każdy trener ma swój styl, ale moim zdaniem, to profesjonalne. Czasami jak trener zaprzyjaźni się z zawodnikami, to traci dystans i nie wszystko potrafi obiektywnie ocenić. Trener Papszun na wszystko patrzył bardzo trenersko. Słabsza forma? Ławka. Złe zachowanie? Odsunięcie do składu. Zawsze trener patrzył przede wszystkim na rozwój i dobro klubu. Jeżeli czuł, że jakiś piłkarz nie da już rady wycisnąć z siebie więcej albo po prostu nie zrobi już następnego kroku, to się z nim rozstawał i sprowadzał na jego miejsce kogoś z większą jakością.

Góra: - Co okienko w szatni zmieniało się 10-12 osób. Ciężko było złapać jedność czy zgranie. Trudno było też zawiązać z kimś głębszą relację i się zaprzyjaźnić. Ale to było potrzebne. Sam trener mówił później w wywiadach, że trzeba było oczyścić szatnię z pewnych zachowań czy przyzwyczajeń.

W siedem lat z II ligi do mistrzostwa Polski. Kto by się spodziewał?

Góra: - Od początku dało się wyczuć, że trener Papszun idzie po swoje i będzie o nim głośno. Ale czy od razu bym pomyślał, że kiedyś będzie mistrzem Polski? Może i tak, jednak nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko. 

Figiel: - Każdy pomyśli, że teraz jestem mądry, już po fakcie. Ale naprawdę, widząc już wtedy, jak Marek Papszun pracuje, jakich ludzi ma obok siebie i jak ten Raków się rozwija, niezależnie od poziomu na którym znajdował się klub - systematycznie, ale szybko - zdałem sobie sprawę, że trener Papszun może być tym, którego ten klub potrzebował. Nie myślałem wtedy w kategoriach zdobycia mistrzostwa Polski, bo byliśmy w drugiej lidze i to było szalenie odległe, ale już odchodząc z Rakowa wiedziałem, że ten projekt się obroni. Nawet się posprzeczałem z paroma kolegami, którzy mówili, że Raków podzieli los wtedy przykładowej Miedzi Legnica i innych beniaminków, którzy wchodzi do ekstraklasy i zaraz spadali. Czułem, że w tym przypadku tak nie będzie, ponieważ widziałem jak ten klub globalnie jest budowany od środka - stopniowo i bardzo uważnie. W piłce lubi się mówić, że coś się buduje, ale często na słowach się kończy. Przychodzi porażka i ‘’wszystko trzeba burzyć’’. Tutaj rzeczywiście było widać, że było to stawiane na solidnych fundamentach.

Mesjasz: - W pierwszym momencie nie można się było spodziewać, ale jak już zrobiliśmy awans do pierwszej ligi, to czułem, że tu może powstać coś naprawdę dużego, a trener ma wszelkie predyspozycje, by zostać najlepszym trenerem w kraju. Dla mnie takim jest.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.