Ryzyko, że Raków Częstochowa się wyłoży, jest spore. Ale ono nie wzrosło podczas ogłoszenia, że nowym trenerem będzie Dawid Szwarga, tylko już tydzień wcześniej, gdy odejście ogłosił Marek Papszun. To on przez siedem lat, pod rękę z właścicielem Michałem Świerczewskim, rozwijał klub na niemal każdej płaszczyźnie - ze sportową na czele. To on przeprowadził Raków z drugiej ligi do ekstraklasy, zdobył dwa Puchary Polski z rzędu, ma szansę na trzeci, a już w piątek może zdobyć mistrzostwo. Ktokolwiek by go nie zastąpił, byłyby wątpliwości.
Wystarczy powiedzieć, że w 2017 r. Raków był na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce, a dzisiaj na wyciągnięcie ręki ma trofeum dla najlepszej drużyny w kraju. Szybko? Bardzo szybko. Ale dopiero wizyta przy Limanowskiego w Częstochowie pozwala dobrze zrozumieć, o jakim sukcesie i tempie rozwoju mowa. Nie nadążył za tym klubowy budynek - schludny, ale ciasnawy i niewiele mający wspólnego z tymi w Poznaniu, Warszawie czy Szczecinie. Nie nadążył stadion - wciąż za mały i wyraźnie odstający od ligowej średniej. Nie nadążyły też treningowe boiska - niewystarczające, by swobodnie pomieścić dorosłych piłkarzy i dzieciaki z akademii. Raków jest czołowym polskim klubem na boisku, ale nie wokół niego. Po prostu to wszystko wydarzyło się za szybko.
Zespół to poniekąd też plac budowy. Ten Rakowa od lat rósł i piękniał, jednak teraz odchodzi jego główny architekt i inżynier, więc trudno z niepokojem nie zapytać, co dalej? Tym bardziej że dzieje się to w tak kluczowym momencie - w przededniu wielkiego sukcesu, ale też wielkiego wyzwania: gry w europejskich eliminacjach. Dookoła wiele jest placów, na których budowy w tym właśnie momencie się zawalały, nawet jeśli w międzyczasie nie zmieniał się architekt. Gra w pucharach i solidne punktowanie w ekstraklasie to wciąż wyzwanie, z którym w Polsce przed laty nieźle poradziła sobie Legia Warszawa Henninga Berga i w tym roku Lech Poznań Johna van den Broma. Czołowi polscy trenerzy nie umieli tego pogodzić, a Michał Świerczewski stawia na Dawida Szwargę, dla którego będzie to pierwsza samodzielna praca. Wyzwanie jest gigantyczne, a jednak w Częstochowie widzą w nim próbę minimalizowania ryzyka, a nie jego zwiększenie.
Szwarga ma 33 lata, dopiero kończy kurs UEFA Pro, wcześniej był asystentem w GKS-ie Katowice, a od dwóch lat pracował u boku Papszuna. Od razu dołączył do jego sztabu jako prawdopodobny następca, o czym oczywiście Świerczewski, Papszun i sam Szwarga wiedzieli. Właściciel Rakowa zachwycił się nim siedem lat temu, gdy starał się o posadę dyrektora w akademii. Pracę dostał ktoś inny, ale Świerczewski zapisał Szwargę w swoim notesie i postawił przy jego nazwisku trzy wykrzykniki - oznaczenie gigantycznego potencjału.
Słychać o nim już od kilku lat - że utalentowany, pasjonat, sprawny taktyk i generalnie jeden z najciekawszych przedstawicieli młodego pokolenia polskich trenerów. Takich wychowanych już z laptopami u boku, zachwycających się Guardiolą, jego Barceloną, a później pressingiem drużyn Kloppa. To trenerzy, którzy od najmłodszych lat inspiracji szukali poza Polską, znali języki i wykorzystywali, że najlepsi trenerzy coraz chętniej uchylali drzwi swoich klubów. Dostęp do wiedzy rósł, a oni chcieli wiedzieć wszystko. Gdy byli nastolatkami, kwitły taktyczne blogi. Szwarga z kolegami założył nawet grupę "Deductor", trenerskie Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Rozkładali piłkę na czynniki pierwsze, wymieniali się spostrzeżeniami. "Celem jest inspirowanie i wpływanie na środowisko piłkarskie" - napisali na swojej stronie. Chcieli rewolucji trenerskiego rynku w Polsce. I bodaj właśnie jej dokonują. Zbieg okoliczności sprawił, że w tym tygodniu rozmawiałem z Dawidem Szulczkiem z Warty Poznań i Adrianem Siemieńcem z Jagiellonii Białystok - najmłodszymi trenerami w ekstraklasie, kumplami Szwargi. Ich podejście do zawodu, w szczególności niedostrzeganie barier i naturalna pewność siebie, jest imponujące. Wyniki Szulczka też. Początek Siemieńca także. Szansa, którą dostaje Szwarga również.
Raków znalazł się w arcyciekawym momencie: doskoczył już do najlepszych polskich klubów, ale oczekiwania wobec niego nie wzrosły jeszcze tak bardzo, by zatrudnienie debiutanta jako trenera było niemożliwe. W Legii Warszawa czy w Lechu Poznań trudno to sobie wyobrazić - presja i wymagania nadal są znacznie większe niż w Rakowie. Poza tym, Świerczewski od początku był właścicielem, który chciał prowadzić klub inaczej. Szukał innowacji, bardziej niż doświadczenie cenił pasję i inteligencję, dawał szansę zdolnym ludziom. Wyczarował Papszuna, wyciągał perspektywicznych dyrektorów z innych polskich klubów. I z tymi wyborami trafiał. Ale łatwiej być awangardowym klubem w drugiej i pierwszej lidze, a nawet w środku ekstraklasowej stawki. Łatwiej stawiać na młodych, gdy nie walczy się o miliony z awansu do europejskich pucharów i najważniejsze krajowe trofea. Świerczewski się jej oparł, Raków ze Szwargą zachowa swoją tożsamość. Trudno o bardziej dobitny dowód wiary w młodych i w swoje ideały.
- Dawid to naturalny i najlepszy możliwy wybór, bo pozwala na ewolucję - uważa prezes Piotr Obidziński. - Gwarantuje stabilne przekazanie myśli szkoleniowej i jej dalszy rozwój. Na pewno doświadczenie jest ważne, ale sporo tego doświadczenia już jest. I w lidze, i w kwalifikacjach. Ryzyko jest zawsze, ale ono byłoby przecież także, jakby został stary trener. Trener Szwarga to najlogiczniejszy kandydat.
- Celem trenera, jak sam powiedział, jest utrzymanie i rozwinięcie obecnego stylu drużyny. A celem klubu jest reprezentowanie Częstochowy na arenie polskiej, a Polski na arenie międzynarodowej. Każda faza grupowa z punktu widzenia rozwoju zawodników i klubu jest już dobra, ale im lepsze rozgrywki, tym więcej pieniędzy, tym większe transfery, tym więcej dobrych sponsorów, tym droższe sprzedaże zawodników itd. To spirala, która się nakręca. Zgadzam się z trenerem, że na puchary trzeba mieć dwudziestu piłkarzy na bardzo dobrym poziomie. Powinniśmy się wzmocnić, a jednocześnie mamy naturalnie ograniczenia budżetowe. Dlatego tak ważny czas przed działem sportu, by dokonać nieoczywistych, a dobrych transferów, które pomogą nam zagrać w jak najlepszej europejskiej lidze łącząc to z ligą tak, żeby nie przerwać tej spirali - mówi prezes Rakowa.
Potencjał Szwargi, o którym w Rakowie mówią niemal wszyscy pracownicy, jego potencjał intelektualny, którym zachwyca się właściciel, a także poparcie szatni, może jednak nie wystarczyć, by zastąpić legendę, jaką stał się Papszun. Sam Świerczewski przyznaje, że to ruch trochę jak z kasyna. Ale czy inni trenerzy z Polski obniżyliby to ryzyko? Przeciwnie. Nie ma w Polsce trenera, który już poradził sobie z europejskimi pucharami i nie zawalił przy tym ligi, a Szwarga przynajmniej zna zespół i miał spory wpływ na to, jak on gra.
Asystenci trenerów otrzymują w sztabach przeróżne role i mają różny wpływ na pierwszego trenera, mniejszy i większy kontakt z piłkarzami. Szwargę można określić prawą rękę Papszuna - był blisko niego, miał sporo do powiedzenia, prowadził wiele treningów, odpowiadał za odprawy taktyczne stałych fragmentów gry. Faktycznie był przygotowywany do bycia następcą. Przeżył eliminacyjne kampanie w ostatnich dwóch latach, uczył się gry co trzy dni. Zauważmy - nie do końca sztuka łączenia pucharów i ligi wychodziła samemu Papszunowi, który w tym sezonie po eliminacyjnych meczach Ligi Konferencji Europy przegrał z Górnikiem Zabrze i zremisował z Jagiellonią Białystok, a na dobre rozpędził się dopiero po bolesnym odpadnięciu ze Slavią Praga. Zmiana Papszuna na Szwargę to przykład sukcesji, jakiej w polskiej piłce jeszcze nie było.
Trener z zagranicy? Obietnica rozwiązania problemu, jak van den Brom w Lechu, ale i ryzyko z dwóch powodów: nie zna zespołu, funkcjonowania klubu, jego tożsamości, która - jak zauważa sam Świerczewski - ma duży wpływ na to, jak gra Raków. - Nie kusiło mnie sprowadzenie trenera z zagranicy, bo to rodziłoby ryzyko, że niewłaściwie oszacowałby potencjał zawodników. Poza tym, to na pewno byłaby opcja droższa - przyznał na konferencji prasowej, a później - w rozmowie z TVP Sport - napomknął, że będzie teraz dysponował pieniędzmi "bardziej efektywnie niż do tej pory", co prawdopodobnie oznacza po prostu mniejsze inwestycje. To może też rzucać nowe światło na decyzję Papszuna o odejściu. Może domagał się jeszcze większych inwestycji? Może chciał dociśnięcia gazu, a nie hamulca? Może jeszcze chciał rozszerzać skład? Może czuł, że ten skład nie jest wystarczająco silny, by pogodzić walkę na dwóch frontach? W przypadku żadnego polskiego klubu nie pada przecież tak wiele pytań o sufit, jak w przypadku Rakowa. Po drodze kilka udało się już przebić, teraz klub dociera do kolejnego - czeka na formalne zdobycie mistrzostwa i jest w finale Pucharu Polski. Więcej w Polsce wygrać się nie da. Dlatego prezes Piotr Obidziński mówi, że skupia się nie na suficie, a na podłodze.
- Wieloletnie cele Michała Świerczewskiego zostały zrealizowane ponad plan, a ja pojawiłem się dwa miesiące temu w Rakowie, żeby ustabilizować go organizacyjnie na wysokim poziomie, czyli walczyć o infrastrukturę, walczyć o społeczność i wspierać decyzje sportowe zwłaszcza w zakresie negocjacyjnym, finansowym oraz nadzoru nad efektywnością zbudowanej już wspaniałej akademii - mówi Obidziński. - Wszyscy, czyli właściciel, rada nadzorcza i zarząd, toczymy rozmowy w sprawie stadionu. Rozmawiamy z władzami na każdym poziomie, by doprowadzić do postępu w tej kwestii. I to się dzieje. Jesteśmy dobrej myśli. Treningowe obszary są już zaadresowane i będą realizowane w tym roku, a stadionowe chcielibyśmy doprowadzić do wiążących rozstrzygnięć jeszcze w tym roku - zdradza.
- Uważam, że generalnie dla polskiej piłki nie powinniśmy stawiać sufitów. Natomiast ja przede wszystkim chcę podnieść podłogę Rakowa i utrwalić ją na wysokim poziomie. To jest mój cel. W Rakowie - zarówno po stronie sportowej, jak i organizacyjnej - są ludzie z pasją i etosem pracy, którym brakuje narzędzi do tej pracy. Musimy im je zapewnić. Dlatego potrzeba zarówno stadionu, jak i utrwalenia procesów, schematów i kultury organizacyjnej na takim poziomie, na jakim są w dużych klubach. Przykładowo Marek Papszun miał tak dużo na głowie, bo rósł z tym klubem od drugiej ligi. Zajmował się wieloma sprawami, którymi normalnie trener w ekstraklasie się nie zajmuje, bo wziął te obowiązki jeszcze w drugiej lidze, gdy w klubie nie było tylu osób do pracy i określonych kompetencji. Teraz Raków jest w innym miejscu, jest klubem z sukcesami, ludzie się rozwinęli i dalej się rozwijają zatem musi mieć wszystko trwale zorganizowane na adekwatnym poziomie - dodaje prezes Rakowa.
Nie wiadomo, czy Szwardze wyjdzie, czy na pewno jest gotowy i czy gotowy będzie sam klub, by grać w europejskich pucharach, a przy tym dzielnie trzymać się w lidze. Ale na pewno przed Rakowem najciekawszy czas w jego historii.