Emocje większe niż w meczu Barcelony. "Jeśli kogoś ma sprawdzić Santos, to jego"

Dawid Szymczak
Raz Josue krzyżakiem napędzał bramkową akcję, innym razem Kristoffer Velde potykał się o własne nogi. W meczu Legii Warszawa z Lechem Poznań zabrakło tylko obecności selekcjonera Fernando Santosa. Emocje były, gole, piękne zagrania, zabawne błędy i zwroty akcji również. Skończyło się remisem 2:2, z którego najbardziej cieszy się Raków Częstochowa, bo jego przewaga na sześć kolejek przed końcem sezonu wzrosła do 8 punktów.

Jedno trzeba od razu zaznaczyć - Fernando Santos powinien być na takich meczach. Nie tylko po to, by obserwować zawodników i wyławiać ich do reprezentacji Polski, bo poziom polskich ligowców jest dość niski, ale dla wsiąknięcia w polską piłkę, zaznajomienia się z jej realiami, zbudowania relacji z najważniejszymi trenerami w lidze i wysłania sygnału do całego środowiska, że selekcjoner jest na miejscu i się interesuje. Ta okazja została stracona, Santos do Polski wróci w poniedziałek, analizę tego meczu może nadrobić zdalnie. Ale czy kogoś do kadry wyłowi? W wyjściowych składach było w sumie dziewięciu Polaków, ale i tak wyróżniali się głównie Portugalczycy: Josue w Legii Warszawa i Afonso Sousa w Lechu Poznań.

Zobacz wideo Santos opuści hit ekstraklasy. "Są do wyciągnięcia "perełki". To przyszłość kadry"

Błyszczeli przede wszystkim Portugalczycy. Ale i Wszołek mógł wpaść w oko

Pierwszy znakomicie napędził pierwszą bramkową akcję. To była 13. minuta. Tomas Pekhart najpierw dopadł do piłki i wbił ją do bramki, a po chwili dopadł do Pawła Wszołka i pokazał palcem, że to jemu zawdzięcza tego gola. Ale to nie jego podanie było w tej akcji najpiękniejsze. Wcześniej piłkę krzyżakiem, bez przyjęcia, z idealną siłą zagrał Josue. Czysta maestria.

Sousa błysnął natomiast po przerwie. Jeszcze nie przy swoim pierwszym golu, bo nad nim trudno cmokać, ale już drugi - strzelony w 69. Minucie niejednego mógł zachwycić. Portugalczyk przyjął piłkę w polu karnym, mimo stojącego tuż przy nim obrońcy zdołał się obrócić, znaleźć odrobinę miejsca do oddania strzału i przymierzyć wprost w okienko. To pierwszy dublet tego piłkarza po letnim transferze. Nie dał trzech punktów, bo pod koniec meczu gola na 2:2 strzelił Wszołek, ale może okazać się bardzo cenny. O dużych umiejętnościach Sousy kibice Lecha słyszeli od dawna. Samo to, że gra on w portugalskiej młodzieżówce, otoczony piłkarzami z Premier League, świadczy o jego talencie. Ale w ekstraklasie dotychczas grało mu się bardzo trudno. W ostatnich tygodniach można już było dostrzec postęp w jego grze, ale wciąż pracownicy Lecha nieoficjalnie mówili, że to nie wszystko, że na treningach pokazuje zdecydowanie więcej i musi jeszcze okrzepnąć, by w fizycznej lidze, z agresywnymi przeciwnikami na plecach, pokazywać to samo. Jeśli faktycznie - jak słyszeliśmy - brakowało mu nieco pewności siebie, to po spotkaniu przy Łazienkowskiej reszta sezonu powinna być lepsza. 

Jeśli już Santos dałby swoim asystentom niełatwe zadanie wybrania jednego zawodnika z tego meczu, który mógłby się przydać polskiej kadrze, to prędzej postawialiby na Wszołka niż Michała Skórasia. Potencjał skrzydłowego Lecha oczywiście jest większy, ale w tym meczu to Wszołek dał swojemu zespołowi zdecydowanie więcej. Mowa nie tylko o asyście przy pierwszym golu i trafieniu na 2:2, ale całokształcie - pokazywaniu się do gry czy napędzaniu akcji. Wszołek rozgrywa dobry sezon - ma już siedem goli i sześć asyst w lidze. Wychodzą mu najbardziej prestiżowe mecze, bo 1 kwietnia trafił też przeciwko Rakowowi Częstochowa. Reprezentacji nie zbawi, ostatni raz zagrał w niej w 2018 r., ale przy problemach ze skrzydłowymi, można go rozważyć.

Dobry mecz z niedosytem i remis, z którego cieszą się w Częstochowie

Stwierdzenie, że ten mecz nie zawiódł, nie jest wystarczające. Spotkanie Legii z Lechem oglądało się nawet lepiej niż rozpoczęty o godz. 16.15 mecz Barcelony z Getafe. To w Warszawie akcje były rozgrywane szybciej, liczba sytuacji podbramkowych była większa, podobnie jak zaciętość piłkarzy i emocje. Uśmiechamy się oczywiście i wykorzystujemy fakt, że Barcelona zagrała akurat najnudniejszy mecz od lat. 

Ale żeby nie było zbyt kolorowo… Nie zabrakło też ekstraklasowych koszmarków - akcja z początku drugiej połowy: Velde potyka się o swoje nogi, ale chcący odebrać mu piłkę Slisz też się przewraca, a całość wieńczy bardzo niecelny strzał Norwega, który pozbierał się jako pierwszy. Gdy John van den Brom zobaczył to wszystko, roześmiał się tak szczerze i głośno, że mogli go usłyszeć w dziesiątym rzędzie za bramką - czyli mniej więcej tam, gdzie wylądowała uderzona przez Velde piłka.

O ile postronni kibice mogą być zadowoleni z emocji i poziomu gry po przerwie, o tyle fani Legii i Lecha przede wszystkim czują niedosyt. Legia kontrolowała grę w pierwszej połowie, na niewiele pozwalała Lechowi i do przerwy prowadziła. Co się z nią stało po przerwie? Lech stworzył więcej okazji, wyszedł na prowadzenie, miał okazje na zdobycie jeszcze trzeciej bramki i w końcu zapłacił za to straconym golem w 89. minucie. W Poznaniu raczej nie płaczą, bo i sytuacja w tabeli nie generuje wielkich emocji, odkąd okazało się, że czwarte miejsce też pozwoli zagrać w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Wynika to z tego, że jednym ze zwycięzców Pucharu Polski niemal na pewno będzie zespół z podium ekstraklasy (2 maja na Narodowym Legia zagra z Rakowem). W Warszawie natomiast smutek jest większy, bo przewaga Rakowa, który wygrał swój mecz z Widzewem Łódź, wzrosła do ośmiu punktów. Nadzieja na zmniejszenie szans i tak nigdy nie była wielka, ale na sześć kolejek przed końcem, jest wręcz minimalna. Dlatego z tego remisu najbardziej cieszą się w Częstochowie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.