We wtorek wieczorem gruchnęła wiadomość, że obrońca Lecha Poznań i reprezentacji Polski - Bartosz Salamon - wpadł na dopingu. Mistrzowie Polski otrzymali informację, że próbka A badania antydopingowego przeprowadzonego u Salamona po wyjazdowym meczu ze szwedzkim Djurgardens IF w Lidze Konferencji Europy dała wynik pozytywny.
U zawodnika wykryto obecność chlortalidonu. To lek moczopędny, który przez sportowców używany był w celu szybkiego usunięcia z organizmu zakazanych środków. "To substancja stosowana w leczeniu nadciśnienia i nieprzynosząca żadnej korzyści w rozumieniu poprawy zdolności wysiłkowych zawodnika. Piłkarz nie został zawieszony i może bez przeszkód grać do czasu pełnego wyjaśnienia sprawy" - czytaliśmy w oświadczeniu Lecha.
Sam zawodnik również odniósł się do sprawy, wyrażając wielkie zdziwienie. Salamon zapewnił o swojej niewinności i wyraził gotowość do poddania się badaniom wariografem. Na razie nie wiadomo, jak skończy się sprawa i skąd w organizmie zawodnika znalazł się zakazany środek. Pewne jest jednak to, że piłkarzowi grozi długa dyskwalifikacja.
Do sprawy Salamona odniósł się były reprezentant Polski - Radosław Kałużny. - Jeśli wynik się potwierdzi, jego kariera w poważniejszej piłce znajdzie się na ostrym zakręcie, a nawet może dobiec końca. Wtedy zostanie Wieczysta, z całym szacunkiem dla krakowskiego klubiku - powiedział w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
- Salamon za moment skończy 32 lata i nie wydaje mi się, by chciał kogoś oszukać, patrząc też na jego zaawansowany jak na sportowca wiek. Inna rzecz, że nie kojarzę, by któryś z przyłapanych sportowców oficjalnie przyznał się do szprycowania - dodał.