- Przepis o obowiązku gry młodzieżowca jest zwyczajnie głupi. Nie rozwija tych chłopaków. Okalecza polską piłkę - mówił w jesiennym wywiadzie dla "Piłki Nożnej" trener Rakowa, Marek Papszun. O rozporządzeniu, które było kajdankami dla trenerów i parasolem ochronnym dla młodych piłkarzy mówiło się w środowisku od momentu jego wprowadzenia w sezonie 2018/19. Spora grupa klubów narzekała, ale młodzieżowcami grała. Musiała. Za brak dostosowania się do paragrafu groziły przecież walkowery. Raków od lat był w czołówce lobbystów, by ten przepis wykreślić. Przed początkiem obecnego sezonu udało się go zmodyfikować. Z wytrychu, który się pojawił, to właśnie częstochowianie korzystają najbardziej.
Po tym jak w 2018 roku jeszcze za rządów poprzedniego prezesa Zbigniewa Bońka PZPN wprowadził przepis o obowiązku gry w meczu z co najmniej jednym młodzieżowcem, niektórzy trenerzy zaczęli bardziej kombinować ze składem. Przypomnijmy, że młodzieżowcem jest piłkarz, który w roku kalendarzowym, w którym następuje zakończenie rozgrywek, kończy maksymalnie 22. rok życia. Jeśli na boisku, choć na chwilę młodzieżowca miałoby zabraknąć, to klubowi groził walkower. Dlaczego piszemy, że dochodziło do kombinowania czy też jak usłyszeliśmy "naciągania" składu?
Bo gwarancja gry w meczu młodzieżowca, zdaniem niektórych sztabów, naruszała naturalny proces rozwoju gracza, który powinien być wystawiany wtedy, kiedy jest na to gotowy, na tyle, w jakim stopniu jest gotowy i na odpowiedni poziom. Zdaniem ekstraklasowych działaczy przepis miał też sprzyjać trzymaniu młodych graczy na ławkach rezerwowych i blokowaniu ich zamiast ogrywaniu w niższych ligach. Ponieważ na boisku zawsze musiał być jeden młodzieżowiec, to trenerzy zabierali młodych na mecze na wypadek kontuzji, a nie puszczali na mecze rezerw, czy też blokowali ich wypożyczenia, ba jakiś młody pod ręką musiał zawsze być.
System czasem również ponoć nieco demoralizował młodych graczy i tworzył nieporozumienia. Jeśli w normalnej rywalizacji miejsce w składzie na daną pozycję wygrywał najlepszy, to w jednym przypadku i tak było wiadomo, że niezależnie od formy, predyspozycji i innych czynników jak wahania formy, na mecz wyjdzie młodszy, bo i tak musi. Kontrakty tych piłkarzy jako towaru pożądanego mocno poszły w górę, a problemy zrobiły się też potem. Gdy piłkarz przekraczał wiek młodzieżowca i żegnał się z przywilejami, często nagle odstawiany był na boczny tor. Za 23 latka wchodził ktoś o kilka miesięcy młodszy. Ponieważ młodzieżowcy (poza paroma wyjątkami z Poznania i Lubina) często traktowani byli jako ci, który nie wzmacniają, a są newralgicznym punktem drużyny, trenerzy chętniej wstawiali ich na bezpieczniejszych pozycjach. Do sezonu 2022 aż 39 proc. rozegranych minut wśród młodych piłkarzy mieli pomocnicy, 23 proc. stanowili obrońcy, ale przeważnie boczni, w 11 proc. młodzieżowcami byli skrzydłowi. Czy po wprowadzeniu przepisu ekstraklasa zrobiła się "pełna" młodzieżowców? Nie. Procent minut spędzanych przez nich na boiskach podniósł się bardzo delikatnie o ok. 4,5 - 5 procent, w porównaniu z dwoma latami przed przepisem (dane z programu Debata+ na Canal+). Ci którzy wcześniej chcieli stawiać na młodych i tak na nich stawiali. Po wprowadzeniu przepisu nie bardzo zmieniła się też średnia wieku piłkarzy ligi, to były różnice na poziomie kilku miesięcy. Nie zwiększył się też procent zawodników krajowych w stosunku do zagranicznych, co miało być jednym z efektów przepisu.
Przepis o młodzieżowcu w dotychczasowej formule jednym przeszkadzał innym mniej, a mała grupa aprobowała go w stu procentach. Raków Częstochowa od początku był w opozycji. W uporządkowanym biznesowym świecie właściciela klubu Michała Świerczewskiego i twardej ręce trenera Marka Papszuna, to było kuriozum, sól w oku, efemeryda. Znany ze swej bezkompromisowości trener, który podczas swej pracy nie miał problemów, by zdjąć gracza po 20 minutach meczu, odsunąć od składu kogoś, kto się nie przykładał i nie realizował jego wytycznych, rezygnować z drogiego piłkarza, który miał jeszcze kilkanaście miesięcy kontraktu, teraz sam stał się w pewien sposób zakładnikiem młodych. To - upraszczając - trochę tak jakby w szkole nauczyciel WF-u, czy historii (którym Papszun przez lwią część pracy był) nie mógł wstawić jedynki za oblaną klasówkę uczniom urodzonym w grudniu, bo ci z grudnia są pod ochroną i mogą wypaść z klasy, a ci z listopada już niekoniecznie.
Raków przed sezonem jako jeden z kilku starał się zatem zmienić stan rzeczy. Publiczne oświadczenie napisał Świerczewski. W piśmie przekonywał, że "Przepis wyrządza dużo więcej szkody niż korzyści", ożywione dyskusje z klubami prowadził Wojciech Cygan, niegdyś prezes, potem przewodniczący rady nadzorczej częstochowskiego klubu i jednocześnie wiceprezes PZPN ds. piłki profesjonalnej.
Przed początkiem tego sezonu powstała ankieta, która pokazała, że przeciwko zapisowi o młodzieżowcu (w poprzedniej formule) było około 75 procent klubów ekstraklasy. Tak oceniał to były prezes PZPN w niedawnej rozmowie z Weszło.
– Zmiana przepisu o młodzieżowcu nie była żadną decyzją kolegialną czy niekolegialną. Ta zmiana to była robota przedstawiciela Rakowa, żeby obalić ten przepis. Na koniec to on wysyłał ankiety do klubów, żeby zajęły stanowisko w tej sprawie. Jak ktoś kilka razy o to pytał, to w końcu była wola zmiany i to nawet "za pięć dwunasta" - oceniał.
- Pan prezes Boniek nie był już wtedy prezesem PZPN-u, dlatego pewnie nie wie, jak ten proces wyglądał - odpowiada pytany przez nas o sprawę Cygan. - Konsultacje były przeprowadzone szeroko, dotyczyły nie tylko klubów ekstraklasy, ale też 1. ligi, komisji technicznej, komisji piłkarstwa profesjonalnego, samej spółki ekstraklasy. W moim odczuciu to była jedna ze staranniej skonsultowanych decyzji. Jeśli chodzi o same kluby Ekstraklasy, to za zmianą było bodaj 13 z 18 drużyn. Nie mam takiej mocy, by przekonać 12 innych drużyn, by zrobiły, tak jak ja chce i ślepo mi zawierzyły. Tu każdy ma swój interes i każdy zapewne konsultował stanowisko ze swym trenerem czy dyrektorem sportowym. Przypisywanie sprawstwa tej zmiany mojej osobie trochę łechcze moją próżność, ale jest bardzo na wyrost - uśmiecha się Cygan.
Temat zmiany przepisu o młodzieżowcu został zatem poddany pod głosowanie w komisji ds. nagłych i został zatwierdzony. Dlaczego zdecydowano się na zmiany, a nie zupełne usunięcie zapisu, skoro 13 klubów go nie aprobowało?
Na zupełne zamknięcie sprawy nie chciał ponoć zgodzić się m.in. prezes PZPN Cezary Kulesza. Wybrano zatem wariant pośredni, pewien kompromis. Walkowery zamieniono na kary finansowe, a oblig 90 minut młodzieżowca w każdym meczu na minimum 3000 minut gry młodzieżowca w sezonie. To bardziej elastyczna wersja, która sprawia, że w jednym spotkaniu młodzieżowca może nie być w ogóle, a w kolejnym zbierać minuty może dwóch lub trzech takich zawodników. To też wersja dla zbuntowanych i tych bogatszych, bo zamiast kombinować z młodzieżowcami, można zapłacić karę za ich brak czy pomijanie.
500 tysięcy złotych - gdy młodzieżowcy grali od 2500 do 2999 minut
1 mln złotych - gdy grali od 2000 do 2499 minut
2 miliony złotych - gdy grali 1000 do 1999 minut
3 miliony złotych - gdy grali 999 minut lub mniej
Raków jest obecnie w sytuacji, w której grozi mu największy wymiar kary, bo jego młodzieżowcy w całym obecnym sezonie spędzili na boisku tylko 731 minut. Druga najgorsza w stawce Wisła Płock ma wyrobione niemal 2 tys. minut, a kolejna Lechia Gdańsk niemal 2100. Są też jednak zespoły jak liderujące w tej klasyfikacji Zagłębie Lubin, które młodzieżowe minimum wyrobił już dawno (klub teraz ma ponad 6300 minut). Raków miał też pecha, bo wydawało się, że w rankingu systematycznie punktować będzie 21-letni Szymon Czyż, który wygrał z kolegami walkę sportową o środek pomocy. Piłkarz, który sam nabił Rakowowi połowę z obecnych punktów, na jesieni doznał jednak poważnej kontuzji. Papszun po stracie Czyża zadecydował, że do składu łapać będą się najlepsi, a nie uprzywilejowani i przez resztę sezonu metryką graczy się nie przejmował. Również w najbliższym czasie liderujący w tabeli klub będzie chciał najpierw wystawiać skład dający największe szanse na komplet punktów, a dopiero potem przejmować się karami za brak młodzieżowca. Jeśli tytuł uda się zapewnić przed końcem sezonu, to młodsi piłkarze z pewnością mocniej wejdą do gry, tak by zamiast 3 mln klub zapłacił 2 mln. Zresztą na podium tabeli tylko z punktu widzenia ekonomii, Rakowowi bardziej opłaca się zająć wyższą lokatę niż przejmować karą. W pierwszej czwórce ekstraklasy jedna pozycja w dół to różnica ponad 3,5 mln złotych. Z tej perspektywy milion do tyłu za młodzieżowca nie jest problemem.
Być może za rok, Raków i kilka innych klubów, które teraz też mogą zapłacić mniejszą karę za brak stawiania na młodych, takim przepisem już specjalnie przejmować się nie będą. W kwietniu lub najpóźniej w maju ma się rozstrzygnąć, czy zapis (i w jakim kształcie) będzie obowiązywał w kolejnym sezonie. Zwolenników przepisu raczej nie przybywa. Czy okazał się on czynnikiem wpływającym na promowanie w lidze polskich piłkarzy, wzmógł presję na kluby dotyczącą szkolenia, wpłynął na inwestowanie w akademię i dostarczenie wartościowych zawodników do reprezentacji Polski? Zresztą przepis o młodzieżowcu nieco stracił też na znaczeniu w Pucharze Polski. W tych rozgrywkach w jednej drużynie na boisku musi teraz występować tylko jeden młodzieżowiec, a nie jak wcześniej, dwóch.
Stawianie i pomaganie młodym oczywiście jest istotne. Dbania o kształtowanie i formowanie przyszłych polskich piłkarzy nie można deprecjonować, jednak kluczowe wydaje się to jak im pomagać i jak ich promować. Czy na siłę, czy metodą. Kluby Ekstraklasy w większości wolałyby raczej iść w stronę zwiększanie środków na program Pro Junior System, ewentualnie zmodyfikowanie zasad ich przydziału, oraz stopniowego zmieniania akcentów w listach zgłoszeniowych piłkarzy do gry, w których wymagano by większej liczby klubowych wychowanków (obecnie jest ich 3) czy też zawodników szkolonych w Polsce (obecnie jest ich 5). To tylko kilka z opcji i profitów, które zachęcałyby kluby do stawiania i dbania o młodych, pomysłów chyba lepszych niż dekret o pierwszym składzie.