Lechia Gdańsk jest na krawędzi. Do końca sezonu w ekstraklasie zostało dziewięć kolejek, a jest przedostatnia i do bezpiecznej pozycji traci cztery punkty. Przed nią ważny, poniedziałkowy mecz z Jagiellonią Białystok, a potem niełatwy terminarz. Utrzymanie jest możliwe, ale równie prawdopodobny jest sportowy upadek klubu. Ostatnie doniesienia mówią, że spadek może oznaczać totalną degradację. Upadek, który byłby ciosem dla kibiców oraz miasta. Klub po raz drugi w tym sezonie zmienił trenera, fani Lechii czekają na cud. Cud, który uratuje nie tylko ten sezon, ale także to, co udało się wypracować przez ostatnie lata.
Gdańszczanie grają w najwyższej klasie od 2008 roku, wówczas awansowali do niej po 20 latach nieobecności. Te dwie dekady były czasami staczania się w piłkarski niebyt, bo od momentu, w którym w 1996 roku Lechia znalazła się w drugiej lidze, z sezonu na sezon spadała coraz niżej, aż w końcu w sezonie 2001/02 wylądowała w A Klasie. Dopiero wtedy rozpoczęto odbudowę Lechii, dziś kibice w Gdańsku wspominają często o pamiętnej drodze "od A Klasy do ekstraklasy". Dziś wielu się boi, że podobny scenariusz będzie musiał się powtórzyć. Na kiepski poziom sportowy nakładają się problemy finansowo-organizacyjne.
Co czeka Lechię? Prezes Pomorskiego Związku Piłki Nożnej Radosław Michalski w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" przyznał, że choć nie spodziewa się najgorszego, to niczego nie można wykluczać. - Z tego co wiem, to Lechia złożyła wniosek licencyjny na przyszły sezon, więc nie zakładam czarnego scenariusza, że trzeba byłoby wszystko zaczynać od początku. Gdyby jednak miało dojść do tego, to biorąc pod uwagę kwestie formalne, to zarząd Pomorskiego Związku Piłki Nożnej może zezwolić na grę klubowi od czwartej ligi. Związane to jest z tym, że dla klubów z niższych lig przyjmowanie kibiców wielkich klubów byłoby organizacyjnie wielkim wyzwaniem – przyznał.
Wielkim wyzwaniem dla Lechii jest także kwestia finansowa. To ona w dużej mierze może wpłynąć na to, gdzie Biało-Zieloni rozpoczną kolejne rozgrywki. W razie spadku Lechia straci ogromne pieniądze, z którymi już teraz nie jest zbyt kolorowo. Od wielu lat w Gdańsku wspomina się o zaległościach - czy to wobec piłkarzy, czy choćby firmy ochroniarskiej, o czym informowaliśmy nawet przed kilkoma dniami. Ostatni mecz ligowy ze Śląskiem Wrocław mógł nie odbyć się z powodu zadłużenia wobec firmy. A może być jeszcze gorzej, bo spadek wiąże się nie tylko ze stratą przychodów z praw telewizyjnych, ale także środków miejskich. Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz przyznała ostatnio, że klub otrzymuje od miasta rocznie około 10 milionów złotych. Niedawno urzędniczka podjęła jednak decyzję, że w razie spadku miasto rozwiąże umowę z Lechią, o czym jako pierwszy poinformował gdański radny Przemysław Majewski.
Szacuje się, że po ewentualnym spadku Lechia może stracić nawet 20-25 milionów złotych rocznie. To potężny cios dla klubu, który od początku rządów obecnego właściciela oszczędza na wszystkim. Niech dobrym podsumowaniem obecnej sytuacji finansowej Lechii będzie fakt, że piłkarze dopiero pod koniec marca otrzymali premię za czwarte miejsce na koniec poprzedniego sezonu i awans do eliminacji do Ligi Konferencji Europy. To pokazuje, że - wbrew temu, co zwykł mówić były prezes Paweł Żelem - klubowy excel wcale nie świeci się na zielono.
Więcej artykułów o podobnej treści znajdziesz na portalu Gazeta.pl.
"Traugutta 29 to nasz dom, nasze miejsce" – śpiewał w jednej z piosenek o Lechii gdański raper Silver. I rzeczywiście, od początku istnienia klubu aż do 2011 roku, niezależnie od stopnia rozgrywek, Lechia grała na Stadionie Miejskim położonym przy ulicy Traugutta we Wrzeszczu. 14 sierpnia 2011 roku nastąpiła oficjalna przeprowadzka na Polsat Plus Arenę, która została wybudowana na potrzeby Euro 2012. Zespół występuje tam do dziś. Czy w przypadku spadku Biało-Zieloni wrócą na Traugutta?
Choć wokół klubu jednoznacznej odpowiedzi nie słychać, to kibice zaczynają "marzyć" i realnie myśleć o powrocie na dawne trybuny. Z kolei wśród osób związanych z gdańskim magistratem słyszymy raczej odpowiedzi w tonie, iż powrót nie wydaje się realny. Po pierwsze: należy pamiętać, że oba obiekty są własnością miasta, a Lechia je jedynie podnajmuje, z czym wiążą się koszty. Na Polsat Plus Arenie mieszczą się biura i szatnie oraz odbywają się mecze, zaś Traugutta to boiska treningowe. I choć z punktu widzenia klubu w niższej lidze lepiej byłoby grać na mniejszym obiekcie, za który trzeba byłoby mniej płacić, to z perspektywy miasta sprawa wygląda inaczej. Wynajmowanie stadionu przez klub zwraca około połowę kwoty przekazywaną Lechii w ramach promocji miasta, a więc magistrat nie jest stratny. Po drugie gdyby Lechia wyprowadziła się z Polsat Plus Areny, stadion stałby się praktycznie bezużyteczny, co negatywnie wpłynęłoby na budżet miejski, ale też na jego wizerunek. Stąd powszechne raczej przekonanie, że Lechia zostanie na nowym obiekcie. Chociaż oficjalnie ani klub, ani prezydent Dulkiewicz się do tej sprawy nie odnieśli.
Skoro jesteśmy przy kwestiach związanych z miastem i prezydent Dulkiewicz, to warto opisać, jak sytuacja Lechii wygląda z jej perspektywy. I choć od kilku tygodni nie otrzymujemy oficjalnej odpowiedzi z gabinetu polityk, to ona sama podczas niedawnego spotkania z uczniami XXI Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku przyznała, że jej angażowanie się w sprawy klubu nie spotyka się z aprobatą jego władz. - Mogę co najwyżej napisać list do Adama Mandziary, co zresztą zrobiłam. I nie był z tego powodu szczęśliwy. Mam nadzieję, że towarzystwo w klubie jakoś się ogarnie - powiedziała. Podczas tego samego wydarzenia Dulkiewicz trochę prześmiewczo dodała: - A co, mam im lańsko dać? Myślicie, że mam tam do szatni wpaść?.
Miasto na razie publicznie nie ogłasza żadnych planów czy decyzji, co stanie się w przypadku spadku Lechii. Jak możemy jednak nieoficjalnie usłyszeć, w gabinetach pewne scenariusze już powstają. Udało się nam dowiedzieć, że gdańscy radni chcą niebawem spotkać się i pomówić o sprawach Lechii z Adamem Korolem, dyrektorem Biura Prezydenta Miasta ds. Sportu. Być może podczas tego spotkania wyciągnięte zostaną jakieś konstruktywne wnioski.
Pytanie z powyższego śródtytułu stawia sobie chyba każdy kibic Lechii. I choć wiadomo, że obecnie najwięcej w klubie do powiedzenia ma Adam Mandziara, to na co dzień jego prawą ręką był Paweł Żelem. Ten jednak w marcu złożył rezygnacje z funkcji prezesa Lechii. Powód? Problemy zdrowotne. Choć z naszych informacji wynika, że może on zostać w spółce Mandziary i pełnić po prostu inną funkcję. Póki co jednak Żelem wycofał się z działalności.
Rezygnacja Żelema sprawiła, że w zarządzie jest obecnie tylko wiceprezes Arkadiusz Gerwel. Sytuacja może zmienić się w Wielki Piątek, kiedy zbierze się rada nadzorcza spółki. Niewykluczone, że wówczas poznamy nazwisko nowego prezesa Lechii. Z drugiej strony niewykluczony jest także scenariusz, w którym swoją rezygnację złoży sam Gerwel. Wówczas w Lechii zapanuje już całkowite bezkrólewie. Chociaż właściwie już teraz nie wiadomo, kto decyduje, kto zarządza, a - przede wszystkim - kto ponosi odpowiedzialność za obecną sytuację.
Na boisku Lechia wciąż ma szanse, aby uniknąć spadku, choć zadanie nie będzie najłatwiejsze. Terminarz nie wygląda korzystnie dla zespołu trenera Davida Badii. Pierwszy, a być może jeden z najważniejszych, sprawdzianów już w Lany Poniedziałek o godz. 15. W Białymstoku Lechia zmierzy się z Jagiellonią, której sytuacja również nie należy do najłatwiejszych, o czym pisał m.in. Jakub Seweryn dziennikarz Sport.pl.
W kolejnych tygodniach Lechia będzie mieć już tylko trudniej. Po Jagiellonii przyjdzie czas na mecze z Pogonią, Cracovią, Rakowem, Zagłębiem, Stalą, Legią i Piastem Gliwice. I 27 maja około godz. 19 okaże się, czy Badia ocalił Gdańskowi ekstraklasę. Sam Hiszpan w rozmowie z nami, ale też podczas konferencji prasowej przyznał, że obecnie każdy w klubie jest skoncentrowany nie w stu, a w dwustu procentach na walce o utrzymanie Ekstraklasy i jako takiej przyszłości. Bo to o nią w Gdańsku boją się najbardziej.