Czasem mecz wyrywa się spod kontroli trenerów, piłkarze dają się ponieść emocjom, puszczają wtedy taktyczne hamulce. Zyskuje widowisko, klaszczą kibice. Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa, kilka dni temu na konferencji prasowej rozróżniał mecz dobry od meczu atrakcyjnego. Doradzał, by nastawić się na dobry. A i tak było to optymistyczne, pamiętając jak zachowawcze potrafiły być ekstraklasowe hity niezależnie od tego, kto w nich występował. Sam Papszun na boisku lubi przecież porządek, a Kosta Runjaić stroni od ryzyka. Z jednej strony - dzięki temu ich zespoły są na szczycie tabeli, z drugiej jednak - naprawdę niewiele wskazywało na to, że mecz między nimi będzie się podobał.
A podobał się. I to bardzo. Legia prowadziła już 2:0, ale po dwóch minutach gola dla Rakowa strzelił Bartosz Nowak. Jego zespół ruszył po więcej, szukał gola wyrównującego, jednak nadział się na cios Legii: Filip Mladenović dośrodkował z głębi pola, a Paweł Wszołek uderzył piłkę głową. Raków stracił gola, jakich zazwyczaj nie traci, bo jako zespół jest zbyt dobrze zorganizowany, a jego piłkarze są zbyt odpowiedzialni. Ale przy tej akcji najpierw sprawę pokpił Patryk Kun, zazwyczaj jeden z najsolidniejszych zawodników, a po chwili zaspał też Ivi Lopez. Raków, będący ostatnio w świetnej formie, niepokonany w 2023 r., w wielu fragmentach tego meczu nie przypominał siebie.
I to akurat może Marka Papszuna niepokoić. Już z zeszłym roku był blisko mistrzostwa, ale gdy presja wzrosła, jego zespół zremisował z Cracovią, przegrał z Zagłębiem Lubin i z tytułu cieszyli się w Poznaniu. Wówczas na trzy kolejki przed końcem sezonu jego przewaga nad Lechem była minimalna - wynikała tylko z lepszych wyników w bezpośrednich meczach, teraz - osiem meczów przed końcem sezonu - zapas nad Legią jest sześciopunktowy. - Moja drużyna w najtrudniejszych momentach, radzi sobie najlepiej - od lat powtarzał Papszun. Wątpliwości pojawiły się dopiero niedawno - w końcówce poprzedniego sezonu, w dogrywce meczu ze Slavią Praga w eliminacjach Ligi Konferencji Europy i przy Łazienkowskiej w Warszawie.
Raków w tym sezonie najbardziej imponuje niezawodnością: rzadko popełnia błędy, nie przeplata lepszych meczów słabszymi, najczęściej na niewiele pozwala rywalom, dominuje i potrafi to przekuć w dobry wynik. Pewnie pokonuje słabszych od siebie - choćby Śląsk Wrocław i Cracovię, a na każdy mecz z rywalem o wyższym potencjale ma przygotowany osobny plan: na Lecha Poznań wychodzi pressingiem, a Pogoń Szczecin pokonuje kontratakami. Fundament zawsze ma podobny - szczelną obronę i taktyczną odpowiedzialność każdego piłkarza.
Do meczu z Legią podchodził z sześcioma zwycięstwami z rzędu i serią 21 meczów bez porażki. Był na kursie - i mimo porażki wciąż na nim jest - do zdobycia mistrzostwa Polski z rekordową liczbą punków. Średnio zdobywa bowiem 2,34 pkt na mecz, a rekord tej dekady to mistrz punktujący na poziomie 2,30. Od tygodni zewsząd napływały pochwały. Dotyczyły tego, co na boisku i co w gabinetach, bo Raków nie tylko gra najsolidniej w Polsce, ale też jest klubem wyjątkowo mądrze zarządzanym. Postronni wskazują go jako przykład do naśladowania.
Ale w sobotę Raków Częstochowa w bardzo ważnym momencie zagrał poniżej oczekiwań. Można by napisać, że znów, pamiętając o Pradze i końcówce poprzedniego sezonu, ale te wpadki dzieli tak dużo czasu, że łączyć ich nie sposób. Podobne są za to okoliczności. Każdą bolesną porażkę poprzedzają komplementy. Przed ligowymi wpadkami z Cracovią i Zagłębiem dotyczyły wygranego Pucharu Polski, przed rewanżem w Pradze - wygranej w pierwszym spotkaniu po bardzo dobrej grze, a przed porażką z Legią - ostatniej serii zwycięstw. Może pochwały nieco usypiają piłkarzy Papszuna?
Teraz przed trenerem Rakowa bardzo ważne zadanie: przekonanie swoich piłkarzy, że wpadki czasem po prostu się zdarzają, zanim do szatni wkradnie się nerwowość, a uleci przekonanie, że nadal są najlepiej grającym zespołem w ekstraklasie. I najsolidniejszym, mimo serii błędów popełnionych w Warszawie. W zeszłym sezonie, po remisie z Cracovią, to się nie udało. Strata punktów wywołała wtedy nerwowość, która poskutkowała porażką w Lubinie i utratą mistrzostwa. W tym sezonie jeszcze lepszym w wykonaniu Rakowa, podobne zachwianie w końcówce byłoby koszmarem. - Mieliśmy zebranie, porozmawialiśmy o tym wszystkim, wyciągnęliśmy wnioski. Naprawdę staramy się uczyć na własnych błędach i nie popełniać ich drugi raz - mówił w Sport.pl LIVE Wojciech Cygan, przewodniczący rady nadzorczej klubu, kilka dni po porażce ze Slavią Praga. Teraz nadarza się okazja, by sprawdzić, jak Raków odrobił lekcję z poprzedniego sezonu.
Imponujące, mimo porażki z Legią Warszawa, jest to, jak Raków dostosowuje się do szybko zmieniających się okoliczności. Wchodząc do ekstraklasy odnalazł się w roli ambitnego i dobrze ułożonego beniaminka. W kolejnym sezonie był już "czarnym koniem", który miał namieszać w ligowej czołówce, ale wówczas przekroczył oczekiwania, bo wywalczył wicemistrzostwo i zdobył Puchar Polski. W poprzednim sezonie - już jako jeden z faworytów - sprostał zadaniu: obronił Puchar Polski i był krok od mistrzostwa. Przeszedł w ekstraklasie od reagowania na to, co zrobią rywale, przez wyrównaną grę, po dominowanie w większości meczów. Raków najpierw imponował głównie grą w defensywie, a teraz ma już zespół bardzo wszechstronny, który nie cierpi, gdy musi atakować pozycyjnie. Transfery - to jedno. Treningi - drugie. Pojawiają się w Rakowie coraz lepsi piłkarze, ale też ci, którzy są tam od dłuższego czasu, stają się coraz lepsi. Jedna porażka z Legią nie może przekreślić całego rozwoju tego zespołu w ostatnich latach.
Najbardziej imponujące jest to, że Raków osiąga te sukcesy prostymi środkami, momentami wręcz oczywistymi. Właściciel Michał Świerczewski kibicuje temu od dziecka, ale nie przeszkadza mu to podejmować racjonalnych, chłodnych decyzji. Nieźle zna się na piłce, ale trenerowi zostawia swobodę, bo zna się na niej zdecydowanie lepiej. To, co sprawdzone w biznesie przeniósł do klubu: skoro tam na ważne stanowiska nie bierze przypadkowych osób, to tu też każde zatrudnienie poprzedza dokładną analizą. Proste? Bardzo. Oczywiste w polskich klubach? Niestety nie.
Pytania o sufit są naturalne. Brakuje Rakowowi stadionu na miarę rosnących ambicji, brakuje lepszej bazy treningowej, a porozumienia z miastem nie widać. Ale na dzisiaj to temat poboczny - najważniejsze jest odgonienie demonów z poprzedniego sezonu i zdobycie mistrzostwa. Jego też już powoli zaczyna brakować.