Niebezpieczny trend w ekstraklasie. Kluby same skazują się na porażkę

Filip Modrzejewski
Bartosch Gaul, wychowanek niemieckiej szkoły pressingu, nie potrafił dostosować się do polskich realiów. Jego zwolnienie z Górnika Zabrze da się obronić, patrząc na wyniki drużyny, ale równocześnie może być przykładem ekstraklasowej tendencji: kluby zatrudniają coraz lepszych trenerów, ale robią to po omacku.

Michał Probierz powiedział kiedyś, że "puchary to pocałunek śmierci" dla trenerów, gdyż cały splendor reprezentowania Polski w letnich eliminacjach do europejskich rozgrywek wiąże się z krótszą przerwą i przygotowaniami przedsezonowymi oraz intensywną grą na starcie rozgrywek. Często wiąże się to ze słabym początkiem sezonu i zwolnieniem trenera już na początku jesieni.

Zobacz wideo Santos wprowadza zmiany w kadrze. Tylko dwa stoły. "Wracamy do czasów Nawałki"

Równie gorącym okresem na stanowiskach trenerów jest jednak także marzec, w którym odbywa się jedyna wiosenna przerwa na mecze reprezentacji. Dwa tygodnie przerwy w rozgrywkach ekstraklasy to dla prezesów klubów idealny czas na desperacką często próbę obrony się przed spadkiem. W tym roku mamy tego dobitny przykład, gdyż posadę straciło już trzech trenerów ekstraklasy - Adam Majewski ze Stali Mielec, Marcin Kaczmarek z Lechii Gdańsk oraz Bartosch Gaul z Górnika Zabrze.

"Dobry trener tylko wyników nie ma"

Przyjęło się, że autorem dobrze znanych słów zamieszczonych w śródtytule jest Kazimierz Górski. Legendarny selekcjoner reprezentacji Polski rezultaty notował akurat świetne, ale to powiedzenie wciąż dobrze odnosi się i obrazuje obecną rzeczywistość. Zwłaszcza w polskiej lidze, gdzie trener rzadko jest "profilowany" - tzn. dostosowywany do potrzeb czy filozofii klubu.

Świeżą tego ofiarą jest Gaul, który został zwolniony z Górnika, mimo zwycięstwa z 3:2 Wisłą Płock - i to w meczu, w którym jego zespół odrobił z nawiązką wynik 0:2. Zabrzanie zajmują obecnie 15. miejsce, ostatnie nad strefą spadkową. Mają punkt przewagi nad Koroną Kielce, a trzy nad Lechią Gdańsk, więc są mocno zaangażowani w grę o utrzymanie. Ale ta idzie im kiepsko - w tym roku w ośmiu meczach Górnik zdobył tylko osiem punktów, więc właściwie zmiana trenera nie jest niczym kontrowersyjnym.

Jednak może prowadzić to do negatywnej narracji w kontekście Gaula, który wydawał się szkoleniowcem z jasnym pomysłem na wizję gry swojego zespołu. To nowa postać na polskim podwórku ligowym, gdyż - mimo polskich korzeni - wcześniej pracował tylko w Niemczech, w akademii Schalke 04 czy potem w rezerwach FSV Mainz, a więc klubu, z którego na szerokie wody wypłynęli Juergen Klopp czy Thomas Tuchel. I te korzenie trenerskie było widać w jego filozofii futbolu. Gaul chciał, żeby Górnik grał wysokim pressingiem na dużej intensywności. Zabrzanie pod jego wodzą strzelali dużo goli (32), co jest wynikiem lepszym od połowy ligi, a np. Lech ma tylko dwie bramki więcej, ale też sporo tracili (38 goli - więcej tylko Lechia i Miedź).

Konstrukcja i modelowanie kadry drużyny to także aspekt, który znacząco wpłynął na dyspozycję zabrzan w tym sezonie, a co za tym idzie - ocenę Gaula. Z Górnika latem odeszli czołowi zawodnicy zespołu, a nawet ligi - Przemysław Wiśniewski, Alasana Manneh czy Bartosz Nowak. Okienko transferowe wcześniej drużynę opuścił Jesus Jimenez. To potężne wyrwy.

A mimo to niemiecki szkoleniowiec potrafił radzić sobie przyzwoicie, czasem Górnikowi brakowało czystego farta. Tłumaczenie piłki na podstawie szczęścia lub jego braku często jest groteskowe, ale jak inaczej nazwać fakt, iż zabrzanie - według modeli statystycznych Ekstrastats.pl - stracili 10 goli więcej, niż powinni? Mają zdecydowanie najgorszy bilans pod tym względem, co przełożyło się na "punkty oczekiwane". Ich Górnik powinien mieć o pięć więcej.

Trenerzy, którzy trafili na zły klub w złym czasie

To są kwestie, które mogłyby działać na korzyść Gaula, zważywszy, że trener miał pomysł na zespół, lecz brakowało mu do niego wykonawców. To wręcz bliźniaczy przypadek do Wisły Kraków z zeszłego sezonu. Wówczas zespół z ul. Reymonta od pierwszej kolejki prowadził Adrian Gula - trener znany w Polsce z tego, że z sukcesami prowadził słowacką Żilinę. Swego czasu był łączony z Lechem czy Legią, ale trafił do Wisły, która wciąż miała spore problemy.

Gula skończył jednak podobnie jak Gaul i również został zwolniony wiosną - tyle że miesiąc wcześniej. Czy zarząd Wisły mógł obronić tę zmianę? Oczywiście, gdyż zespół rozpaczliwie bronił się przed spadkiem, a wyniki nie były zadowalające. Ogólna ocena szkoleniowca nie była jednak jednoznaczna. Biorąc pod uwagę cały sezon, a więc również okres Jerzego Brzęczka, który objął drużynę po Guli, "Biała Gwiazda" według wspomnianego modelu punktów oczekiwanych, powinna mieć 11 punktów więcej. Żaden zespół nie wypadał pod tym względem tak źle.

W pracy Słowaka również było widać styl, pomysł czy filozofię, co mogło się podobać, ale - podobnie jak u Gaula - nie był on dostosowany do zespołu, który ma takie deficyty piłkarskiej jakości. Gula w swojej ojczyźnie prowadził zespoły walczące o czołowe lokaty, o tytuły, a w Polsce nie potrafił dostosować się do walki o utrzymanie. Podobny problem można zauważyć u Gaula. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli doboru odpowiedniego trenera przez zarząd czy dyrektora sportowego - pod potrzeby i możliwości klubu. 

Można wysnuć tezę, że filozofia gry obu szkoleniowców lepiej pasowałaby do czołowych drużyn w Polsce. Pytanie, czy taki klub odważy się sięgnąć po trenera, który wynikowo nie poradził sobie w zespole z dołu tabeli. Zwłaszcza że ekstraklasie wciąż panuje niskie zaufanie do modeli statystycznych. Dzięki temu można przemodelować powiedzenie Kazimierza Górskiego na takie - "dobry trener tylko w złym klubie".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.