Julia Palko od stycznia pracuje w biurze prasowym Lecha Poznań. Wcześniej podobną funkcję pełniła w Szachtarze Donieck, ale jej pracę w czołowym ukraińskim klubie brutalnie przerwała rozpoczęta równo rok temu wojna. W rozmowie ze Sport.pl postanowiła opowiedzieć swoją niecodzienną historię.
Ukończyłam najlepsze w Ukrainie studia związane z dziennikarstwem – Instytut Dziennikarstwa im. Tarasa Szewczenki w Kijowie. Przez ponad osiem lat pracowałam w mediach, a kolejne trzy spędziłam w dziale marketingu i telewizji klubowej Szachtara Donieck. Jak łatwo się domyślić, tak jak w przypadku wielu moich rodaków również i moje plany wywróciła do góry nogami wojna.
To, co rozpoczęło się równo rok temu, było dla nas wszystkich szokiem. Wojna zaczęła się tuż po tym, jak z Szachtarem wróciliśmy po obozie przygotowawczym w Turcji. Jeszcze w jego trakcie, gdy włoski sztab szkoleniowy Roberto De Zerbiego czy zagraniczni piłkarze pytali, czy scenariusz wojny jest możliwy, zapewnialiśmy, że do niczego takiego nie dojdzie. Sami byliśmy o tym przekonani, bo uważaliśmy tę możliwość za zbyt głupią, nawet gdy Rosja gromadziła swoje wojska niedaleko granic. W pewnym momencie atmosfera zaczęła gęstnieć także i w klubie, mimo wszystko wyczuwaliśmy, że coś jest nie tak. Rozważaliśmy też opcję, aby zostać w Turcji na dłużej, ale ostatecznie wróciliśmy do Ukrainy. 24 lutego wojna się rozpoczęła.
24 lutego o piątej rano zadzwoniła do mnie mama, siostra zaczęła wysyłać wiadomości. Wyjęłam telefon spod poduszki i nie mogłam w to uwierzyć, nawet gdy widziałam kolegę, który informował o tym w telewizji informacyjnej.
Część kijowskiego obwodu szybko znalazła się pod okupacją, a ja miałam o tyle pecha, że od trzech lat mieszkałam w Irpieniu pod Kijowem, skąd miałam 15 minut samochodem do ośrodka treningowego Szachtara. Irpień, podobnie jak Bucza i Hostomel, gdzie znajdowało się ważne strategicznie lotnisko, został przejęty przez Rosjan. Bardzo wiele osób tam ginęło, znaleziono wiele masowych grobów, moje miasto zostało w 70 proc. zniszczone.
Z okna mieszkania widziałam wybuchy w Hostomelu, gdzie toczyły się walki o zajęcie lotniska. Jeszcze tego samego dnia zdecydowałam się wyjechać, choć nie wiedziałam nawet, dokąd się udać. Nasi zagraniczni piłkarze utknęli na kilka dni w hotelu Opera w Kijowie, gdyż wychodzenie było zbyt niebezpieczne. Dopiero po tym czasie mogli uciec z Ukrainy. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym została w Irpieniu na dłużej. Serce podpowiedziało, by wyruszyć w zachodnią część Ukrainy – spakowałam rzeczy do samochodu i odjechałam.
Na szczęście miałam przyjaciół, u których mogłam spędzić trochę czasu, za co jestem im niezwykle wdzięczna. Moja mama i siostra mieszkały w regionie Dniepru, czekałam, aż się stamtąd wydostaną, choć nie było to łatwe. Miałyśmy skrzyżować nasze drogi gdzieś na zachodzie Ukrainy. Nikt nie wiedział, co będzie dalej.
Ze względu na wojnę nasza praca w Szachtarze została wstrzymana. Odpowiadałam w dużej mierze za materiały rozrywkowe – kontaktowaliśmy się z kibicami poprzez aplikację, social media i telewizję klubową. Zazwyczaj pracowaliśmy niezależnie od wszystkiego i mieliśmy sztywne deadline'y. Szczególnie dotyczyło to aplikacji, za pomocą której kibice płacili za ekskluzywne materiały.
Kiedy rozpoczęła się wojna, doszliśmy do wniosku, że to nie jest odpowiedni czas na takie rzeczy. Wiele z nich mieliśmy przygotowanych z wyprzedzeniem i nawet nie zdążyliśmy ich nikomu pokazać. Tworzyliśmy tego naprawdę wiele – wywiady, materiały rozrywkowe z zawodnikami, media społecznościowe, materiały dotyczące spraw sportowych czy transmisje na żywo z różnych meczów. Wojna zweryfikowała bezpowrotnie nasze plany.
Do centrum kraju wróciłam już po okupacji, pod koniec kwietnia. W Irpieniu zobaczyłam dramatyczny obraz. Praktycznie całe miasto było zniszczone. Wszędzie było ciemno, na ulicach leżały pozostałości po sprzęcie wojskowym. Z mojego pięknego miasta nic nie pozostało.
Myślałam sobie wówczas: "Co pożytecznego mogę tam zrobić?" Będąc dziennikarką, zdecydowałam się zrobić wideo o zniszczeniach w Irpieniu. Jako że uwielbiam biegać, również długie dystanse po 15 czy 20 kilometrów słuchając muzyki, wykorzystałam to, by pokazać w ciekawy sposób, jak wyglądają realia w Irpieniu. Po tygodniu opublikowałam na instagramie wideo, a gdy obudziłam się następnego dnia, zaczęło ono być dosłownie wszędzie. Nawet biuro prasowe prezydenta Ukrainy je udostępniło, jak również Ambasada Polski w Ukrainie. Mogłabym tylko żałować, że wiele z tych udostępnień pojawiło się bez nazwiska autora, ale nie to było najważniejsze. Jestem przekonana, że wielu z was widziało te filmy, nawet jeśli nie zdaje sobie sprawy, że to ja je stworzyłam.
Uznałam, że będę kontynuować swoją pracę, z której byłam naprawdę dumna. Tworzyłam kolejne filmy z innych miejsc w regionie kijowskim – z Borodzianki, Hostomelu, Buczy... Niektóre z tych miejsc były strategicznymi, dlatego musiałam też otrzymać pozwolenia, gdzie mogę filmować, a gdzie nie. Kolejne materiały także okazały się sukcesem – w różnych miejscach notowały miliony wyświetleń, aż trudno było mi to wszystko zliczyć. Tylko u mnie było ledwie 200 tysięcy, bo mało komu chciało się mnie oznaczyć... A tak poważnie, to jestem dumna z tego, że nawet ludzie z CNN do mnie napisali z prośbą o pozwolenie na publikacje mojego materiału. Trudno o lepszą rekomendację mojej pracy. Współpracowałam też z władzami Irpienia, które także ją dostrzegły, co dla mnie wiele znaczyło.
Przez kilka miesięcy tworzyłam materiały wojenne, a także drobne rzeczy dla Szachtara, które były niczym w porównaniu do naszej codziennej pracy sprzed wojny. Wyobraźcie sobie, że w mediach klubowych Szachtara pracowało wówczas 15 czy nawet 20 osób, teraz zostały tam zaledwie trzy czy cztery. Telewizja klubowa Szachtara została zamknięta, działanie aplikacji zostało wstrzymane, tak jak wiele innych rzeczy ze zrozumiałych przyczyn.
Produkcja materiałów wojennych wywoływała u mnie jednak wiele emocji, była bardzo depresyjna i z czasem zapragnęłam wrócić do pracy w sporcie. Decyzja o przeprowadzce do Polski i Poznania była dla mnie naprawdę trudna, głównie ze względu na rodzinę. Mój tata zmarł niedługo przed wojną, wujek kilka dni po nim. Przez to poświęciłam się w stu procentach pracy, żeby zająć myśli, ale wkrótce po tym przeżyłam kolejny szok - rozpoczęła się wojna. Po tamtych przeżyciach chyba nawet nie wzruszyłoby mnie przybycie kosmitów na Ziemię.
Mama z siostrą wróciły w region Dniepru. Mama jest w bezpieczniejszym miejscu, w okolicach Pawłogradu, siostra mieszka w Dnieprze i co kilka dni jest świadkiem różnych eksplozji w mieście. Każdego tygodnia tam coś się dzieje, gdyż jest to strategiczne miejsce dla Rosjan. Uwierzcie mi, każdego dnia jestem myślami z nimi, zastanawiając się, czy wszystko u nich w porządku.
W Lechu nie ma szczegółowego podziału na kamerzystę, dziennikarza czy edytora wideo, jak to było w Szachtarze, gdzie za jeden materiał odpowiadała większa grupa osób. Tutaj jest to trochę bardziej połączone ze sobą, jeśli chodzi o telewizję klubową Lech TV, ale wiedziałam już o tym, jak zdecydowałam się wziąć udział w rekrutacji. Musiałam przejść kilka rozmów kwalifikacyjnych online i mało kto o tym wie, ale samo zorganizowanie tego w Ukrainie było niełatwe, bo często musiałam szukać prądu czy też internetu, żeby to w ogóle było możliwe.
Pierwszy kontakt nastąpił w październiku, a cały proces rekrutacyjny trwał około półtora miesiąca, ale na szczęście zakończył się sukcesem.
Rozpoczęłam naukę polskiego i na razie moim głównym obowiązkiem są media społecznościowe Lecha. Szybkie tworzenie materiałów, szukanie interesujących pomysłów, w planach są też ambitniejsze rzeczy, jak rozmaite wywiady. Z zagranicznymi zawodnikami i trenerami już teraz mogę rozmawiać bez przeszkód, tak jak robiłam to w Szachtarze. Wierzę, że moje doświadczenie z Szachtara przyda się tutaj klubowi.
Przed Szachtarem pracowałam w trzech różnych miejscach. Pierwsze były moje własne kanały sportowe, w których opowiadałam o różnych sportach, nie tylko o piłce nożnej. Na koniec z kolei był to kanał Priamyj TV, gdzie musiałam codziennie wstawać o 3 nad ranem, żeby o 6 być już na antenie. Lubiłam to, ale jednocześnie było to strasznie wyczerpujące, aż w końcu po dwóch latach poszukałam czego innego. Znalazłam ogłoszenie Szachtara, który poszukiwał "content producera". Wysłałam CV, oddzwonili, że widzą mnie w roli reporterki. Idealnie! Miałam sześć rozmów kwalifikacyjnych w trzech różnych językach, które musiałam co chwilę zmieniać – ukraiński, angielski i rosyjski.
W końcu zostałam przedstawiona drużynie Szachtara w nowej roli. Zastąpiłam w niej Daszę Rakicką, siostrę byłego piłkarza Szachtara – Jarosława Rakickiego. Wzięliśmy się do pracy.
Nie wiem, czyj był to pomysł, ale gdy trafiłam do Szachtara, ktoś podsunął dyrektorowi sportowemu Darijo Srnie, żeby powiedział w trakcie wywiadu w ukraińskiej telewizji, że klub ogłosi duży transfer. I wyobraźcie sobie - on to zrobił!
Nawet pomimo tego, że okno transferowe było już zamknięte, wiele osób faktycznie pomyślało o tym, że klub pozyska dobrego piłkarza. Mało tego, ktoś rozpuścił plotkę, że będzie to Zlatan Ibrahimović. I nagle wszyscy spodziewali się Zlatana Ibrahimovicia w Szachtarze. Nawet chorwacka prasa to podchwyciła. Byłam podłamana, bo jestem raczej nieśmiałą osobą, nie byłam zbyt rozpoznawalna w kraju i zastanawiałam się tylko, co to będzie, jak się okaże, że to chodzi tylko o mnie. Po fakcie otrzymałam mnóstwo wiadomości na instagramie, z sześciu tysięcy obserwujących zrobiło się 25, nie brakowało też hejtu od osób, które naprawdę chciały Ibrahimovicia w Szachtarze. Teraz się z tego śmieję, ale wówczas nie brakowało z mojej strony łez, gdyż nie byłam gotowa na coś takiego. To miał być tylko niewinny dowcip ze strony klubu.
Ale od nienawiści do miłości jest jeden krok. Pewnego dnia udaliśmy się do Charkowa na mecz domowy. Wyszliśmy zespołem z hotelu i przed wejściem stali kibice. Nagle się okazało, że prawie każdy chce zdjęcie także ze mną jako nowym "dużym transferem" klubu.
Innego dnia miałam zrobić na Santiago Bernabeu wywiad z Roberto Carlosem, byłą gwiazdą Realu. To był jeden z moich najważniejszych dotychczasowych wywiadów, towarzyszyły mi wielkie emocje z tym związane jeszcze przed samym wyjazdem. Wiele się przygotowywałam, wiedziałam, że będę rozmawiała z prawdziwą legendą. W dniu wywiadu, rano, dostałam informację od naszego tłumacza, że nie może ze mną i operatorem kamery pojechać na tę rozmowę, gdyż trener poprosił go, aby z nimi został. A Roberto Carlos mówi tylko po hiszpańsku i portugalsku, ani słowa po angielsku!
Czułam jednak wielką odpowiedzialność, żeby zrobić bardzo dobry materiał. Całe szczęście, że na początek pracy w Szachtarze miałam lekcje portugalskiego i znałam odrobinę ten język, choć tylko na poziomie podstawowym. Z tym poziomem podstawowym języka portugalskiego musiałam zrobić wywiad z Roberto Carlosem! Ale na szczęście to jest fantastyczna osoba. Zrozumiał naszą sytuację, nie zrobił z tego żadnego problemu i zachowywał się niezwykle profesjonalnie, nawet jeśli czasem się uśmiechał, gdy słyszał jakieś moje błędy językowe. Zrobiliśmy ten wywiad, wszystko się udało. Później jeszcze kupiłam koszulkę Realu w sklepie klubowym i on złożył na niej autograf z dedykacją "dla Julii".
Mam też koszulkę Casemiro z naszego meczu z Realem. Dostałam ją od drużyny, ale... wypraną! Zamiast zostawić ją tak, by było widać, że jest oryginalną z meczu Ligi Mistrzów, była czyściutka i pachnęła kwiatkami, jakby była kupiona w sklepiku klubowym. Nikt mi teraz nie uwierzy, że to oryginał...
Z Szachtarem jeździłam wszędzie. Czasami nawet nie było czasu rozpakować walizki, tym bardziej że klub swoje mecze domowe też rozgrywał na wyjazdach – w Charkowie, Lwowie czy Kijowie. To był mój styl życia, nawet jeśli dość wyczerpujący. Niektóre europejskie media nazywały nawet Szachtara "bezdomnym klubem". Nie można zapominać, że tam wojna nie trwa rok, a już dziewięć lat. Może to być zaskakujące, ale mimo pracy w Szachtarze przez trzy lata, nigdy nie byłam w Doniecku ani w Donbass Arenie. Odwiedzenie jej było jednym z moich marzeń, ale nigdy nie było takiej szansy. Może uda się po wojnie...
Mimo to Szachtar odnosi duże sukcesy, wbrew przeciwnościom. 1/8 finału Ligi Europy, transfer Mychajło Mudryka do Chelsea za 100 milionów... To niezwykłe, bo gdy pracowałam w klubie, on tam dopiero wchodził do zespołu, a teraz jest wielką gwiazdą. Dla wielu jest ulubionym piłkarzem, niezwykle popularnym w Ukrainie. Trzymam za niego kciuki, rozmawiałam z nim jak kolegą, stworzyliśmy wspólnie wiele materiałów, chociażby o jego ciekawym ubiorze. To normalny gość, który jest świetny na boisku.
Mówiąc o piłkarzach Szachtara, muszę przyznać, że nigdy nie było żadnego problemu między nami. Obie strony szanowały nawzajem swoją pracę. Koncentrowali się na tym, żeby również i tę część obowiązków wykonać jak najlepiej, nie było mowy o żartach czy czymś podobnym. Oczywiście, poza pracą normalnie ze sobą rozmawialiśmy, miałam ze wszystkimi dobre relacje i wciąż mam kontakt np. z Davidem Neresem czy Pedrinho. Jesteśmy w kontakcie, oni też mnie pytają o sytuację w Ukrainie, o moją rodzinę, co u mnie. To naprawdę miłe.
Nie miałam jeszcze okazji być na meczu Szachtara w Warszawie. Najpierw ze względu na sytuację w Ukrainie, a teraz przez dużą ilość pracy tutaj. Byłam zaproszona przez znajomych z klubu, którzy byli też zaskoczeni, że trafiłam do Lecha, ale wsparli mnie w mojej decyzji. Niektórzy z nich zadeklarowali, że będą trzymać kciuki za Lecha, ale chyba lepiej, żeby nie mówili tego głośno w Warszawie.
W Poznaniu zostałam niezwykle ciepło przyjęta. Koledzy i koleżanki z Lecha są bardzo dobrze wykwalifikowani i niezwykle pomocni. Bardzo wiele mi pomagają, nie tylko od strony profesjonalnej, ale też adaptacji w nowym otoczeniu. Nawet w Szachtarze nie miałam tak dobrej atmosfery, jak tutaj. To naprawdę cudowne, bo choć jestem tu niedługo, to czuję się, jakbym znalazła drugą rodzinę i już teraz wiem, że przeniesienie się do Poznania było w 100 proc. trafioną decyzją.
Pierwsze dni tutaj nie były jednak łatwe. Samo znalezienie mieszkania zajęło mi dwa tygodnie. W Poznaniu jest wielu Ukraińców, a nie wszyscy właściciele mieszkań wierzą, że jesteśmy w stanie zapłacić za wynajem. To było dla mnie dziwne, ale zdobyłam dokument z klubu, że w nim pracuję i wówczas stało się to łatwiejsze.
Z każdym dniem czuję się tu coraz lepiej. Biegam regularnie, mam przyjaciół z Ukrainy. Z tym wiąże się ciekawa historia, gdyż Instytut Dziennikarstwa, na którym studiowałam, współpracuje z Uniwersytetem Adama Mickiewicza w Poznaniu. To sprawiło, że niektórzy znajomi ze studiów także znaleźli się w Poznaniu i naprawdę super było ich spotkać po latach.
Pierwszego dnia zostałam przedstawiona całemu klubowi. Tak wielu osobom, że aż pozapominałam ich imiona, ale z czasem udało się to wszystko przyswoić. Drużyna także przyjęła mnie bardzo dobrze, profesjonalnie. Nie ma mowy o tym, że kobieta w szatni przynosi pecha, aczkolwiek ja też do szatni się nie wpraszam. Nie wchodziłam do niej ani w Szachtarze, ani nie robię tego teraz. Nie czułabym się tam komfortowo, być może członkowie drużyny także, a są inni, którzy mogliby nakręcić tam materiały nawet moim telefonem, podczas gdy ja mogę wykonać swoją pracę poza szatnią.
Kibice? Pewnego dnia w trakcie jednego z zebrań w klubie, mój Instagram nagle eksplodował. Tysiące osób nagle zaczęły mnie obserwować. Byli to oczywiście kibice Lecha Poznań. Jeden z kolegów znalazł, że ktoś po prostu napisał o mnie na Twitterze! I tak to się rozniosło.
To, co mnie w Lechu najbardziej zaskoczyło, to wspaniała akademia oraz warunki treningowe. Lech ma wszelkie warunki, żeby znaleźć się w europejskiej czołówce. Zdążyłam już zwiedzić akademię Lecha, wrzuciłam też stamtąd kilka instastories, m.in. ze Skillslab. Zobaczyła to osoba z Ajaksu Amsterdam, która poprosiła mnie o więcej materiałów z akademii. Była pod wrażeniem. To samo dotyczyło moich znajomych z Ukrainy. Lech może być dumny ze swojej akademii.
Na koniec tej opowieści, chciałabym podziękować wszystkim Polakom za ich pomoc Ukrainie. Polacy na każdym kroku pokazują, że ta wojna to także ich tragedia. To wsparcie jest niezwykłe. Nie sądzę, żeby kto inny tak się o nas martwił, żeby jakikolwiek inny naród wspierał nas bardziej. Także tutaj, w klubie, na każdym kroku pytają mnie, w jaki sposób można pomóc. Jestem za to bardzo wdzięczna w tym okropnym czasie.
Wojna zupełnie zmieniła moje nastawienie. Nauczyła mnie żyć chwilą i być wdzięczną za to, co mam. Jestem wdzięczna Lechowi Poznań za wiarę we mnie, szansę pracy tutaj i całe wsparcie, na które mogę liczyć. Czuję się tu jak w domu, bez dwóch zdań.