Zrobił wszystko, by wskoczyć do kadry Michniewicza. "Skrzydłowy na trudne chwile'

Dawid Szymczak
Michał Skóraś biegł po swojego drugiego gola z Villarrealem, ale też po powołanie na mundial. Na scenie, którą selekcjoner Czesław Michniewicz śledzi z największą uwagą, nie zafałszował ani razu. W czwartek strzelił dwa gole, pomógł Lechowi Poznań wygrać 3:0 i zagrać na wiosnę w pucharach. On już nie myli gazu z hamulcem. Teraz władze Kolejorza muszą zrobić to samo.

Imponowała przede wszystkim odwaga - samego Skórasia, ale i całego Lecha Poznań. Kwadrans do końca meczu, dwubramkowe prowadzenie, a czterech piłkarzy wściekle rusza w stronę bramki Villarrealu za prowadzącym piłkę Mikaelem Ishakiem. Nie oglądają się za siebie, nie poprawiają szyków w środku pola, chcą trzeciego gola. I w końcu piłkę w polu karnym dostaje Skóraś, któremu jeszcze parę miesięcy temu w takiej sytuacji drżała noga, a w głowie powstawał labirynt dla myśli. Lewą czy prawą? Podać czy uderzyć? W górę czy po ziemi? Ale już nie kalkuluje.

Zobacz wideo Tak nowy trener odmienił kadrę polskich skoczków. "Zrozumieli, że nie muszą czarować, żeby odnosić sukcesy"

Tuż po przerwie w podobnej sytuacji strzelił zewnętrzną częścią buta pod poprzeczkę, że mało nie zrywał siatki, a tym razem, dla odmiany, tylko dostawił prawą nogę i z gracją posłał piłkę obok bramkarza. Obie decyzje były trafione, dlatego Kolejorz mógł cieszyć się z awansu do fazy pucharowej Ligi Konferencji, a Skóraś z dwóch goli i kolejnego świetnego występu w europejskich pucharach. A przecież Czesław Michniewicz od kilku miesięcy powtarza, że to one są najważniejszą - a często wręcz jedyną - weryfikacją dla zawodników grających w słabych ligach, jak polska.

Tydzień przed ogłoszeniem ostatecznej kadry na mundial Skóraś głośno przypomniał się więc selekcjonerowi. Możemy jedynie przypuszczać, że w ostatnim czasie wraz ze spadkiem formy, spadły tez jego notowania u Michniewicza, bo nie dość, że w Bundeslidze zaczął grać Jakub Kamiński, z którym wydaje się rywalizować o miejsce w kadrze, to jeszcze Skóraś po wrześniowym zgrupowaniu, na którym zadebiutował w reprezentacji, przestał zdobywać bramki. A żeby polecieć do Kataru, musi idealnie trafić z formą, bo jeśli już, przypadnie mu tam rola zmiennika na trudniejsze momenty. Jest dynamicznym skrzydłowym, dla którego nie ma miejsca w preferowanym przez Michniewicza ustawieniu, ale to miejsce może się znaleźć, jeśli selekcjoner w czasie meczu zastąpi wahadłowych skrzydłowymi i zdecyduje się zagrać odważniej. Skóraś od dawna ma zdolność dochodzenia do sytuacji bramkowych, a ostatnio poprawił też skuteczność. Polska goniąca wynik może go potrzebować. A skoro nie panikuje w meczu z Villarrealem, to jest szansa, że nie wystraszy się też w meczu z Meksykiem.  

Lech Poznań awansował bez oglądania się na innych i pokładania nadziei w ich nieudolności

To awans wywalczony wbrew wszelkim polskim nawykom, czyli bez liczenia matematycznych szans, bez nasłuchiwania wyniku z innego stadionu, oglądania się na rywali i pokładania nadziei w nieudolności innych. Lech Poznań wchodzi do fazy pucharowej europejskich pucharów nie po zwycięskim remisie, ale pewnej wygranej 3:0. Nie wyszarpał tych punktów, a po prostu je zdobył. Miał taktyczny plan, a nie jedynie ambicję i zadziorność. Jego bohaterem nie został bramkarz, bo Filip Bednarek po prostu zrobił swoje, a najlepsi na boisku byli skrzydłowi - Kristoffer Velde i Skóraś oraz zamieszany w zdobycie wszystkich bramek napastnik Mikael Ishak.

Nie dość, że Lech wyszedł z grupy w europejskich pucharach jako pierwszy polski zespół od sześciu lat, to jeszcze zrobił to przełamując wiele barier ograniczających ostatnio nie tylko jego, ale i całą polską piłkę. Szanował wyższej klasy rywala, ale się go nie bał. Zagrał z Villarrealem w piłkę i wykorzystał jego słabszy okres. Sam też zebrał się w idealnym momencie - nie uległ presji, jak już wielokrotnie w najważniejszych meczach, z finałami Pucharu Polski na czele, i nie pogłębił własnego kryzysu po ostatnich czterech meczach bez zwycięstwa, ale przeciwnie - tym jednym spotkaniem może na dobre go zażegnać. Ten wynik to bowiem sukces sam w sobie, ale też otwarcie drzwi do osiągnięcia jeszcze większych sukcesów w przyszłości. 

Tych wszystkich emocji mogło jednak nie być, gdyby Lech już wcześniej wyjaśnił sprawy, pokonując na wyjeździe słabą Austrię Wiedeń. Wyglądało, że sam komplikuje sobie życie i szalenie ryzykuje, sprowadzając swój los do ostatniego spotkania z Villarrealem - zespołem, z którym pięknie przegrał w pierwszej kolejce LK i z którym tym razem piękna porażka nie mogła się powtórzyć. A to przecież drużyna ze znacznie lepszymi piłkarzami, mająca olbrzymie doświadczenie w europejskich pucharach, pamiętająca triumf w Lidze Europy i eliminowanie Bayernu Monachium w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ale też drużyna z problemami po niespodziewanej zmianie trenera i drużyna uśpiona zajęciem pierwszego miejsca w grupie już przed meczem w Poznaniu. Wciąż jednak Villarreal ma rezerwowych przewyższających piłkarską jakością podstawowych piłkarzy Lecha, co pokazał choćby poprzedni mecz. A Lech akurat wtedy był w lepszej formie niż obecnie, gdy w kilkanaście dni zdążył odpaść z Pucharu Polski, przegrać ważny ligowy mecz z Rakowem Częstochowa, nieudanie pomajstrować przy ustawieniu. Skoro przed meczem widać było plusy i minusy, nie ma teraz sensu deprecjonować tego zwycięstwa Lecha. 

Tym bardziej, że John van den Brom wygrał na swoich zasadach. Jak bardzo - pokazała już wyjściowa jedenastka. Byli w niej Kristoffer Velde i Filip Marchwiński, czyli piłkarze, którzy kompletnie zawiedli, wchodząc na boisko przeciwko Rakowowi. Kibice i dziennikarze przez ponad godzinę przed meczem szukali więc choćby pół argumentu, by uzasadnić ich obecność w wyjściowym składzie na tak ważny mecz. Ale bezskutecznie. Eksperci też nie potrafili tego wytłumaczyć i choćby Łukasz Trałka w Viaplay, będący blisko klubu, uciekł w tajemnicze stwierdzenie, że najwyraźniej holenderski trener widzi na treningach coś, czego reszta nie ma na razie szans zobaczyć w meczach. I nie ukrywajmy, wielu obserwatorów te wybory po prostu wykpiło, bo van den Brom dotychczas cieszył się w Poznaniu umiarkowanym zaufaniem. Tymczasem obaj ci piłkarze byli zaangażowanie w zdobycie pierwszej i drugiej bramki.

Lech wreszcie był solidny na swojej połowie, ale też chętnie zaglądał na stronę rywali. Świadomie oddał im piłkę, ale sam zaproponował znacznie więcej niż tylko ofiarność i bieganie za Hiszpanami. Świetnie zagrali młodzi – wspomniany Skóraś, ale też Marchwiński, obdarzony największym talentem spośród wychowanków Lecha, który wreszcie zagrał mecz na miarę tego potencjału. Doskonały był Ishak, kapitan pełną gębą, który wprawdzie sam gola nie strzelił, ale był zaangażowany w zdobycie wszystkich trzech bramek. A to tylko ci najbardziej rzucający się w oczy bohaterowie Lecha. Cała reszta piłkarzy zagrała na bardzo wysokim poziomie. 

By wielki sukces uczynić przełomowym 

Ten sukces był Lechowi Poznań niezwykle potrzebny. Na poziomie emocjonalnym, bo kibice przestawali już wierzyć w pomysł van den Broma, któremu początkowo całkiem nieźle udawało się godzić mecze w europejskich pucharach z ligowymi, ale w najważniejszym momencie tracił punkty na wszystkich frontach - odpadł z Pucharu Polski po spotkaniu ze Śląskiem Wrocław, w lidze przegrał z Rakowem Częstochowa, a bezbramkowym remisem w Wiedniu utrudnił sobie sytuację w Lidze Konferencji. Obronił się jednak samodzielnie, wygrywając z Villarrealem. Nie musiał spoglądać na Hapoel Ber Szewa, który i tak pokonał 4:0 Austrię Wiedeń, zatem zrobił wszystko, by w przypadku potknięcia Lecha zająć drugie miejsce w grupie. To powinno dodać piłkarzom Lecha pewności siebie i zapewnić więcej spokoju w następnych tygodniach. 

Lech zyskał też finansowo. Tylko podczas spotkania z Villarrealem zarobił 500 tys. euro za wygranie meczu w fazie grupowej i 325 tys. za zajęcie drugiego miejsca w grupie, a za grę w 1/16 wpadnie kolejne 300 tys. Ale może nawet ważniejsze od pieniędzy są rankingowe punkty, które wpłyną na pozycjonowanie podczas kolejnych eliminacyjnych losowań. Lech zdobył ich w fazie grupowej aż 8 (jednym meczem z Villarrealem - trzy) i ma ich teraz 13. Podskoczył w klubowym rankingu aż o 30 miejsc i jest obecnie najwyżej notowanym polskim klubem - o dwa punkty lepszym od Legii Warszawa. Obecny współczynnik Lecha powinien zatem oznaczać rozstawienie w III rundzie el. LK, a także wystarczyć do ewentualnego rozstawienia w II rundzie el. LM.

Ten mecz był jednak szalenie newralgiczny, między wielkim sukcesem a dotkliwą porażką była doprawdy cienka granica. Odpadnięcie odebrałaby wszelkie emocje w pozostałej części sezonu. Było zatem wiadomo, że reakcje na ten wynik będą skrajne. Dzięki zwycięstwu z Villarrealem kibice i piłkarze będą żyli losowaniem, a później przygotowaniami do dwumeczu w 1/16. Gonienie w takich okolicznościach ligowej czołówki, mimo że szanse na obronienie mistrzostwa są minimalne, będzie znacznie bardziej znośne. Zwycięstwo z Villarrealem powinno być dla zawodników Lecha paliwem do takiej pogoni, ale daje też szansę władzom Lecha na naprawę własnych błędów sprzed kilku miesięcy. Po zdobyciu mistrzostwa Polski nie poszli za ciosem. Zdjęli nogę z gazu i przenieśli ją na hamulec. Oszczędzali na rynku transferowym - nie wyłożyli odpowiedniej kwoty za Dawida Kownackiego, zostali bez Michała Helika i ściągnęli za półdarmo bramkarza, który popełnił kuriozalne błędy w eliminacjach Ligi Mistrzów i Pucharze Polski. Znów są w miejscu i mają wszelkie środki, by przyspieszyć i pójść za ciosem - wzmocnić kadrę, rozszerzyć ją i zadbać o najważniejszych zawodników. 

Spotkanie z Villarrealem już teraz ma niepodważalny wymiar, jest sukcesem, który będzie w Poznaniu wspominany przez lata, ale dopiero dalsza praca i właściwe decyzje może doprowadzić je do rangi wręcz przełomowego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.