Kibice Legii wytrzymali kwadrans. Runjaić stał w bezruchu. Katastrofa. I wielka przemiana

Bartłomiej Kubiak
To był cios za ciosem. I niewiele brakowało, a skończyłoby się nokautem. Legia Warszawa po niespełna kwadransie przegrywała z Miedzią Legnica 0:2 i znowu nasłuchała się z trybun, ale tylko przez pierwsze pół godziny, bo zespół Kosty Runjaicia odrobił straty, wygrał 3:2 i żegnany był brawami.

- Byłbym słabym trenerem, gdybym dramatyzował nad naszą sytuacją. Przegraliśmy tydzień temu 0:4 z Rakowem, ale to był jeden mecz. W piątek mamy szansę pokonać Miedź. To pozwoli nam ze spokojnymi głowami i 20 punktami na koncie rozpocząć przerwę na mecze reprezentacji. Wygrana sprawi, że wymażemy porażkę z Rakowem z pamięci. Potrzebujemy jednak pełnego zaangażowania, bo nikt przed nami nie uklęknie - mówił przed meczem trener Legii Kosta Runjaić.

Zobacz wideo Lewandowski i Salihamidzić pod szatnią. Wyjątkowe ujęcia

To ostatnie zdanie szybko okazało się prawdziwe, bo ledwo zaczął się mecz z Miedzią, a Runjaić już stał w bezruchu i chyba nie dowierzał w to, co się stało. Rafał Augustyniak na pewno. Obrońca Legii aż kopnął w słupek, a po chwili złapał się za głowę. I nie tylko nie dowierzał, ale wyglądał tak, jakby w tym momencie chciał zapaść się pod ziemię. Nie dziwimy się, bo chwilę wcześniej to właśnie Augustyniak dał sobie w dziecinny sposób odebrać piłkę przed własnym polem karnym. To była dopiero 2. minuta. Piłkę przechwycił Maxime Dominguez, akcję wykończył Angelo Henriquez, Miedź prowadziła przy Łazienkowskiej 1:0.

A po chwili mogła prowadzić 2:0. Znowu po błędzie. Tym razem Bartosza Kapustki, ale piłkę znowu przechwycił Dominguez, choć tym razem znacznie dalej od bramki Legii i jego zagranie do Henriqueza zdołał przeciąć Maik Nawrocki. Po chwili goście wyprowadzili jednak kolejny cios, bo Legia w defensywie wciąż grała nieporadnie. Nie minął kwadrans, a Miedź - która do tej pory nigdy nie wygrała z Legią (cztery porażki, bilans bramkowy: 2-12) - prowadziła w Warszawie 2:0.

Kibice też wytrzymali kwadrans

"Wreszcie wszyscy gramy do jednej bramki" - pisali kibice Legii przed meczem z Miedzią, kiedy nie tylko wzajemnie zachęcali się do przyjścia na stadion, ale też chwalili profrekwencyjne działania klubu. Efekt tych działań od kilku tygodni widać na trybunach, bo frekwencja w poprzednich dwóch meczach przekraczała 20 tys. To dobry trend i swego rodzaju nowość, bo w zeszłym sezonie na mecze przy Łazienkowskiej średnio przychodziło nieco ponad 14 tys. widzów. Najmniej od sezonu 2011/12, czyli od wybudowania nowego stadionu.

W piątek piłkarze Legii długo nie chcieli wpisać się w hasło kibiców, że "wszyscy gramy do jednej bramki". A kibice też tracili do nich cierpliwość. Wytrzymali kwadrans. Wtedy po raz pierwszy z trybun poniosło się: "Legia grać, k...a mać".

To okrzyk doskonale znany z poprzedniego sezonu. Najgorszego nie tylko pod względem frekwencji, ale też pod względem gry, bo Legia zakończyła go dopiero na 10. miejscu w tabeli, po blisko trzech miesiącach w strefie spadkowej, rekordowych 17 porażkach w lidze. A do tego z trzema różnymi trenerami i nerwami kibiców, które udzielały się im także w piątek. Nie tylko w 15., ale też w 29. minucie, kiedy Miedź cieszyła się ze zdobycia trzeciej bramki - okazało się, że przedwcześnie, bo Olaf Kobacki był na spalonym.

Mogło być 0:3, a było 1:2. I jest lider

Legia wtedy przegrywała już tylko 1:2, bo w 20. minucie kontaktową bramkę zdobył Paweł Wszołek. Choć chwilę wcześniej mogła przegrywać nawet 0:3, ale Luciano Narsingh w sytuacji sam na sam - zamiast uderzyć mocno, po bokach - postanowił nieudolnie lobować Kacpra Tobiasza. To właśnie wtedy kibice Legii zdenerwowali się po raz drugi. I jak się okazało - ostatni, bo po golu Wszołka zespół z Warszawy w końcu się przebudził. Do szatni schodził przy wyniku 2:2, bo tuż przed przerwą potężnym wolejem do remisu doprowadził Filip Mladenović.

Mladenović - który zawodził w poprzednim sezonie, ale ten już zaczął nieco lepiej - miał już wtedy asystę przy golu Wszołka, a do tego piękną bramkę i wdzięczność kolegów. Przede wszystkim Augustyniaka, który pierwszą połowę podsumował tak: - W ogóle nie wyszliśmy z szatni. Chwała drużynie, że się podniosła. Mam nadzieję, że taka połowa już nie powtórzy. Nigdy.

W piątek się nie powtórzyła, bo Legia po przerwie była skoncentrowana w obronie i skuteczna w ataku. W 56. minucie Mladenović - znowu z woleja - pokonał Pawła Lenarcika po raz drugi, a ostatni kwadrans drużyna Runjaicia grała w przewadze, bo z boiska za niesportowe zachowanie (rzucenie bidonem o ziemię) wyleciał Henriquez. Legia wygrała z Miedzią 3:2 i przynajmniej do soboty będzie liderem ekstraklasy. Pogoń wtedy gra z Cracovią. I musi wygrać, jeśli chce wyprzedzić Legię. Tak samo, jak Wisła Płock, która w niedzielę zmierzy się z Zagłębiem Lubin.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.