Punkt zwrotny. Nowy i kompletnie nieoczekiwany lider Lecha Poznań

Dawid Szymczak
Z Austrią Wiedeń znów trafili liderzy - Mikael Ishak i Michał Skóraś, dwoma golami rywali dobił Kristoffer Velde, a Filip Bednarek w kluczowym momencie obronił rzut karny. Lech Poznań, wygrywając 4:1, odniósł niewątpliwy sukces. Ale jego prawdziwe znacznie możemy poznać dopiero w następnych tygodniach.

To zwycięstwo ma bowiem wszystko, by na dobre rozgonić chmury nad Poznaniem, rozpędzić Lecha na najbliższe dwa miesiące i nawet za pół roku być wskazywane jako punkt zwrotny tego sezonu. Bo nie tylko o trzy punkty tu chodzi, ale o okoliczności i wszystko to, z czym spotkanie sprzed 14 lat z Austrią Wiedeń w Wielkopolsce się kojarzy. A to mecz - symbol: niesamowitych emocji i walki do końca, początku pięknych pucharowych przygód, szalonej kadencji Franciszka Smudy i soczewka tego, jakim zespołem chce być Lech i jak chce grać. W czwartek ta historia doczekała się godnej kontynuacji. Znów mecz z Austrią podrywał z fotela i obfitował w zwroty akcji:

  • 27. minuta - Amaral do Ishaka, Lech prowadzi 1:0
  • 29. minuta - Matthias Braunoder strzela na 1:1
  • 35. minuta - Pedro Rebocho fauluje w polu karnym
  • 36. minuta - Filip Bednarek broni rzut karny 
Zobacz wideo Lewandowski i Salihamidzić pod szatnią. Wyjątkowe ujęcia

Takiego meczu Lech Poznań w tym sezonie jeszcze nie miał

Niemal każdy Amerykanin pamięta, co robił, gdy terroryści zaatakowali dwie wieże. I choć to porównanie niedoskonałe - każdy kibic Lecha Poznań pamięta okoliczności tamtego spotkania z 2008 roku: gdzie oglądał, z kim i jak bardzo się cieszył. Wielu kibiców - przede wszystkim tych do czterdziestki - uznaje, że był to najlepszy mecz w dziejach Lecha. Wdzięczny do wspominania, bo z bardzo dobrą grą, emocjami trzymającymi do końca i szczęśliwym zakończeniem. Te wspomnienia odżyły w sieci długo przed czwartkowym meczem, a już krótko przed nim przeniosły się do tramwajów jadących na Bułgarską. Ktoś był wtedy na trybunach, ktoś inny oglądał w barze, a jakiś pechowiec musiał zadowolić się transmisją w radiu. Wtedy gol Rafała Murawskiego w 120. minucie rewanżowego spotkania dał awans do fazy grupowej Pucharu UEFA. 

Teraz druga połowa - z golem Skórasia i dwoma trafieniami Velde - dała pierwsze zwycięstwo Lecha w Lidze Konferencji i awans na drugie miejsce w grupie. Nie wiadomo jeszcze, czy kiedykolwiek stanie się meczem tak ikonicznym, jak ten sprzed czternastu lat, ale ma wszystko, by popchnąć Kolejorza do kolejnych sukcesów i zapaść kibicom w pamięci przynajmniej jako przełomowy moment tego sezonu. John van den Brom do tej pory nie miał bowiem meczu, w którym odniósłby oczywisty - niepodważany przez nikogo - sukces. Trudno doszukać się takiego w lidze, w której wygrał tylko trzy z ośmiu spotkań i trudno za taki uznać wyeliminowanie półamatorów w drodze do Ligi Konferencji. Z Villarreal była oczywiście nadspodziewanie dobra gra, ale i spodziewana porażka na koniec. Wcześniej z Karabachem - sukces w pierwszym meczu i klęska w rewanżu. Wciąż brakowało spotkania bez żadnego "ale". To z Austrią Wiedeń też takim nie było, bo początek był przepełniony nerwowością, a pierwsza połowa obrodziła w indywidualne błędy i więcej radości z gry wydawał się czerpać przeciwnik, ale skończyło się sukcesem, który przyćmiewa niedoskonałości w grze. Zwycięstwo 4:1, pierwsze w Lidze Konferencji, nie tylko daje awans na drugie miejsce w grupie i pozwala uwierzyć w awans, ale daje też punkty do ligowego rankingu UEFA, mogące w przyszłości ułatwić polskim zespołom grę w eliminacjach.

"Jeszcze nie jest sobą sprzed roku, ale już nie jest tym niedokładnym i sfrustrowanym zawodnikiem sprzed kilku tygodni". Nie on jedyny

Ale w tej wygranej jest też coś niepoliczalnego. Przede wszystkim utwierdzenie się w przekonaniu, że od kilku tygodni cały zespół się rozwija, gra coraz lepiej i jest coraz bliżej zażegnania kryzysu, w który wpadł na początku sezonu, gdy w lidze słabymi wynikami płacił za grę w pucharowych eliminacjach. Udało się też podtrzymać dobre odczucia po meczu z Villarrealem, który skończył się porażką, ale wszystkich rozochocił. Z tak klasowym zespołem dobra gra Lecha nie przyniosła bowiem punktów, ale przyniosła nadzieję, że grając podobnie, te punkty uda się zdobyć z Austrią i Hapoelem Beer Szewa. Część tych oczekiwań Lech już spełnił. A to o tyle ważne, że w tym sezonie dotychczas z dźwiganiem oczekiwań zupełnie sobie nie radził. Tak w biurach, jak i na boisku. Kiedy kibice i eksperci oczekiwali awansów po dobrej grze - były awanse wymęczone. Kiedy oczekiwali poważnych wzmocnień - były wypożyczenia i ostrożna kalkulacja. Kiedy oczekiwali, że uda się uniknąć własnych błędów sprzed lat i błędów Legii Warszawa sprzed roku, Lech je wszystkie powielił i szorował po dnie tabeli. Teraz wreszcie oczekiwania o czerpaniu garściami z gry w Europie - od radości i satysfakcji, przez doświadczenie i wspomnienia, po pieniądze i rankingowe punkty - są spełniane.

Widać, że rośnie forma kolejnych piłkarzy - znów żwawiej biega Joel Pereira, znów zespołem dowodzi Jesper Karstroem, a Radosław Murawski gwarantuje bezpieczeństwo w środku. To drugoplanowi bohaterowie poprzedniego sezonu zakończonego mistrzostwem, którzy w lipcu i w sierpniu mogliby nie rozpoznać się w lustrze. Nawet u Filipa Marchwińskiego, wielce utalentowanego, ale wciąż niegrającego na miarę potencjału, widać zwyżkę formy. Joao Amaral jeszcze nie jest sobą sprzed roku, ale już nie jest tym niedokładnym i sfrustrowanym zawodnikiem sprzed kilku tygodni. No i są liderzy. Stary i spodziewany - Mikael Ishak, który w czwartek asystował i strzelił gola, ale też nowy i kompletnie nieoczekiwany - Michał Skóraś, który strzelił arcyważnego gola na 2:1 i znów potwierdził, że jest w życiowej formie. Swój wieczór mieli też Filip Bednarek i Kristoffer Velde - wiecznie podważani i w opinii wielu niewystarczający na Lecha. Polak obronił rzut karny, Norweg strzelił dwa gole.

Mecz z Austrią Wiedeń ma wszystko, by na dobre rozpędzić Lecha

Czasami więcej od gładkich zwycięstw potrafią dać wygrane wymęczone. Lepiej cementują zespół i pozwalają mu uwierzyć, że każdą przeciwność da się pokonać. Były w czwartek fazy, że Austria utrzymywała się dłużej przy piłce, dojrzalej rozgrywała, a Lech za tą piłką gonił i cierpiał. Ale za to cierpienie dostał w końcu nagrodę. Wyprowadzał kontrataki i strzelał gole. Rację ma trener Manfred Schmid, który na pomeczowej konferencji prasowej stwierdził, że jeśli ktoś tylko spojrzy na wynik, zupełnie inaczej wyobrazi sobie ten mecz. 4:1 wskazywałoby na wyraźną przewagę Lecha, a takiej na boisku przez 75 minut nie było. Lech miał jednak skuteczność, której brakowało jego zespołowi. I to też pozytywna zmiana, bo mistrzowie Polski już parokrotnie w tym sezonie bili głową w mur, zaprzepaszczając kolejne okazje - zarówno w lidze (chociażby ze Śląskiem Wrocław), jak i w eliminacjach Ligi Konferencji (w rewanżu z Vikingurem).

Ten mecz ma wszystko, by Lecha jeszcze rozpędzić - moment zwrotny, czyli obroniony przez Bednarka rzut karny, właściwą skuteczność, powodzenie w kluczowych akcjach i dobre czytanie gry przez van den Broma, który dotychczas rzadko pomagał zespołowi zmianami, a tym razem nie wahał się zostawić w szatni już w przerwie słabego Pedro Rebocho. Poza tym, zwycięstwo w europejskich pucharach, nawet z przeciętnym zespołem, ma większą moc niż zdecydowana większość ligowych zwycięstw. Daje większą wiarygodność, wywołuje zadowolenie wśród kibiców i samym piłkarzom nierzadko sprawia większą satysfakcję. To paliwo, z którego Lech musi mądrze wykorzystać. Jeśli to zrobi, w następnych tygodniach może uczynić zwycięstwo nad Austrią Wiedeń jeszcze ważniejszym.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.