Zróbmy sobie plankton w ekstraklasie. Może w pucharach będzie łatwiej

Skoro Liechtenstein jest skuteczniejszy w eliminacjach europejskich pucharów niż Polska, to może warto naprawdę coś zmienić w polskiej piłce. Spróbować tak dzielić pieniądze, by mieć w lidze dwa kluby, które biłyby się o mistrzostwo, a reszta niech pozostanie planktonem. Trudno, coś za coś - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

W polskim futbolu to stały obrazek. Przychodzi lato i polskie kluby jeden po drugim odpadają z europejskich pucharów. I stale powtarza się ta sama śpiewka, że znowu piłkarze przynieśli nam wstyd w Europie. W tym roku w rywalizacji ostał się chociaż Lech, który awansował do fazy grupowej Ligi Konferencji, ale porażka z drużyną z Islandii i remis z zespołem z Luksemburga chluby mu nie przyniosły. Nie mówiąc już o 1:5 z mistrzem Azerbejdżanu. W eliminacjach pucharów jesteśmy nawet za Liechtensteinem

Zobacz wideo

Ucz się i trenuj - to już nie działa

I co roku powstają sążniste artykuły na temat tego, jak to wszystko poprawić. Oczywiście, każdy kibic z pamięci może je powtórzyć: trzeba lepiej szkolić młodzież, zatrudniać lepszych trenerów, przeprowadzać trafione transfery, chłonąć nowinki taktyczne z zachodu, rozbudować siatkę skautów, skuteczniej wyłapywać talenty, mądrzej wydawać pieniądze, dawać pracować trenerom dłużej niż tylko pół rundy etc. A są też tacy, którzy nie bez satysfakcji piszą, że jesteśmy po prostu narodem ułomnym i w piłkę nożną nie umiemy

Takie rasowe teorie proponuję odłożyć na bok. Tak samo, jak życzeniowe myślenie, że lepsze szkolenie młodzieży da nam w dalekiej przyszłości lepsze wyniki w pucharach. 

Jesteśmy dostarczycielami siły żywej

Podstawowa przyczyna naszej niemocy leży gdzie indziej. W tym, że padliśmy ofiarą piłkarskiej wersji "dualizmu na Łabie", przywołując się na używane przez dr. Jacka Bartosiaka geopolityczne sformułowania. Kompletnie innych dróg rozwojowych wschodu i zachodu Europy. Powstanie lukratywnej i elitarnej Ligi Mistrzów przydarzyło się akurat w momencie, gdy w Polsce upadał cały system państwowego wspierania sportu, a domorośli biznesmeni w czarnych mokasynach i białych skarpetkach nie byli w stanie zbudować niczego trwałego na zrujnowanych stadionach i w atmosferze wszechobecnej korupcji, której uosobieniem stał się słynny "Fryzjer". 

W piłkarskim podziale pracy zostaliśmy więc dostarczycielem siły żywej. Nie tylko chodzi o sprzedawanych za grosze młodych piłkarzy, ale również o kibiców, którzy swoje pieniądze wolą wydać na koszulki i transmisje meczów Realu Madryt, FC Barcelony, a nie Legii Warszawa czy Śląska Wrocław. I chociaż z raportów o przychodach wydaje się, że ekstraklasa rośnie w siłę, to przewaga tzw. wielkich lig piłkarskich (Anglia, Włochy, Hiszpania, Francja i Niemiec) nad resztą Europy staje się tylko większa i większa. 10 lat temu pod względem przychodów były one bogatsze do reszty Europy ponad dwukrotnie. W zeszłym sezonie – mimo pandemii, która mocno przetrzepała klubowe budżety - już ponad trzykrotnie. Tak wygląda piłkarskie "skapywanie bogactwa w dół" i "przypływ, który podnosi wszystkie łodzie", o których można przeczytać w liberalnych podręcznikach do ekonomii.  

Jesteśmy na peryferiach i nigdy to się nie zmieni

Jednym słowem w tzw. europejskim futbolu nasza rola jest coraz bardziej marginalizowana i lepsze szkolenie piłkarzy czy trenerów niewiele tu pomoże. Jesteśmy europejskimi peryferiami i tak już pozostanie, chyba że wybuchnie jakaś futbolowa rewolucja, która zmieni reguły gry.  Na nią jednak się nie zanosi.

I jak to na peryferiach bywa, trudno jest zbudować coś trwałego. Mamy mistrzów Polski sezonowych. Najdobitniej widać to w ostatnich dwóch latach. Legia i Lech, które zdobyły mistrzostwo w 2021 i 2022 r. w kolejnym po zdobyciu tytułu sezonie okazywały się drużynami nie do poznania. Krajowy tytuł okazał się szczytem możliwości, a przecież prawdziwe frukta leżą poza Polską. Legia, jak już awansowała do Ligi Mistrzów, to wyciągnęła z niej 27 mln euro. 

Kibice oczywiście wiedzą swoje: właścicielom klubów zabrakło odwagi, żeby kupić lepszych piłkarzy. Nie zaryzykowali, więc nie piją szampana. Oczywiście, kibicom umyka fakt, że byli tacy w przeszłości naszej piłki, którzy zaryzykowali. Lista klubów, które poszły podbijać Europę i wylądowały potem w niebycie, jest w Polsce przebogata. Np. spośród osiemnastu klubów, które w latach 1990-2005 zdobywały medale mistrzostw Polski, tylko Legia nie zaliczyła zjazdu do niższej klasy. Takie kluby jak Ruch Chorzów, Widzew Łódź, ŁKS, Polonia Warszawa, Odra Wodzisław, Hutnik Kraków, GKS Katowice, GKS Bełchatów, Dyskobolia Grodzisk Wlkp. wylądowały jeszcze niżej.

Rzeczywistość dopadła Raków. Nie ma pucharów trzeba sprzedawać

Właściciel Legii Dariusz Mioduski już nie raz przelicytował i w samym 2020 roku dołożył do Legii 40 mln złotych. Teraz rzeczywistość dopadła Raków Częstochowa. Wszyscy zachwycaliśmy, jak piłkarze Marka Papszuna walczyli w tym roku o fazę grupową Ligi Konferencji. Okazuje się jednak, że ma to swoją cenę. Po odpadnięciu z pucharów trener Rakowa stwierdził na konferencji prasowej po meczu ze Śląskiem: - Nie awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy, a to oznacza, że nie będzie nowych zawodników, natomiast w najbliższych dnia muszę się spodziewać ruchów wychodzących z klubu. Jestem po rozmowie z właścicielem klubu w tej sprawie. 

Z tych słów łatwo wyciągnąć wniosek, że właściciel klubu Michał Świerczewski zbudował zespół pod przyszłe dochody z pucharów, a że ich nie będzie, to musi łatać budżetową dziurę sprzedażą zawodników. I tak za swój szturm na puchary Raków może zapłacić w lidze - tak jak to było w ubiegłym rok z Legią. Czesław Michniewicz świetnie przygotował zespół do walki o miejsce w Lidze Europy, ale potem im dłużej trwała runda jesienna, tym gorzej Legia wyglądała w lidze. 

To też owoc naszej peryferyjności. Teoretycznie w sporcie jest tak, że najważniejsze mecze powinny być grane na koniec sezonu. U nas jest całkiem odwrotnie. Najlepsze drużyny najistotniejsze spotkania grają na początku sezonu, bo z punktu widzenia budżetu klubu kluczowy jest awans do fazy grupowej pucharów. 

Polskiej piłce brakuje kompetentnych ludzi. Ale gdzie te kompetencje zdobywać?

Drużynie, która przygotuje formę na początek sezonu, ciężko jest potem utrzymać ją do końca rundy. Stąd ciągły kołowrotek w polskiej ligowej czołówce. Od 2000 r. mieliśmy w pucharach dwadzieścia dwa różne kluby. Wspomniany wyżej Michał Świerczewski po klęsce Lecha w pucharach zatweetował: "Czy jesteśmy aż tak słabi? Wygląda na to, że tak. Czy brakuje nam pieniędzy? Nie. Czy brakuje nam kibiców? Nie. Czy brakuje nam stadionów? Nie, może z wyjątkiem Częstochowy. Czego nam brakuje? Kompetentnych ludzi."

Ale jak ludzie w polskiej piłce mają nabierać kompetencji i doświadczenia w pucharach, jak coś takiego jak ciągłość występów z sezonu na sezon na europejskiej arenie wśród polskich klubów niemal nie występuje. No może poza Legią.  

Może Mioduski miał rację? Potrzebujemy tylko grubych ryb i planktonu

Może jednak miał rację prezes Mioduski, który w 2017 r. postulował, by tak zmienić system podziału pieniędzy w ekstraklasie, by najlepszy dostawał - z grubsza rzecz biorąc - sześć razy tyle, co najgorszy. Ostatecznie pucharowicze dostali naprawdę znaczącą podwyżkę (14 procent wszystkich pieniędzy do podziału) od sezonu 2019/20, ale to i tak dużo mniej niż postulował prezes Legii (23 procent na czołową trójkę) 

Wtedy Mioduski został wyśmiany, że chce stworzyć ekstraklasę dwóch prędkości, w której byłyby podział na grube ryby i plankton. Może jednak warto wrócić do jego pomysłu. Spróbować tak dzielić pieniądze, by mieć w lidze dwa kluby, które biłyby się o mistrzostwo, a reszta niech pozostanie planktonem. Trudno, coś za coś. W takiej Serbii w lidze liczą się tylko Crvena Zvezda i Partizan Belgrad. I co? Grają rok w rok w pucharach, budują wysoki ranking klubowy, nabywają doświadczenia, zarabiają pieniądze i są na 11. miejscu w UEFA. A u nas? Ligę mamy dużo ciekawszą. W ciągu ostatnich 35 lat tylko raz zdarzyło się, żeby rok po roku te same trzy drużyny zdobyły medale mistrzostw Polski, ale jesteśmy na 28. miejscu w rankingu. A pieniądze, które wpłacają do UEFA polscy kibice, za pośrednictwem opłat za transmisje, dostają inni. 

Więcej o: