Zero, zero, zero. Lech Poznań wygląda jak zespół z przypadku. Oto winny

Dawid Szymczak
John van den Brom kończy szósty tydzień pracy w Lechu Poznań bez punktów w ekstraklasie, bez Superpucharu w gablocie ani szans na Ligę Mistrzów i Ligę Europy, za to ze wstydliwą porażką na Islandii z Vikingurem (0:1) - jak na razie pozytywów jest zero, na każdym froncie. I podobnie jak w poprzednich meczach nie ma mowy o przypadku. Martwi sama przegrana, ale jeszcze bardziej martwi fatalny styl. Lech wygląda jak zespół złożony z piłkarzy, którzy spotkali się pierwszy raz w życiu. A za to należy winić trenera.

Lecha Poznań w zaledwie kilka tygodni roztrwonił niemal wszystko, czym imponował w poprzednim sezonie i wielopoziomowo się rozpadł. Nie ma śladu po jego ambicji - ani w gabinetach, ani na boisku. Stare schematy zostały wymazane nie tylko z tablicy, ale i głów piłkarzy. Ich pragnienie sukcesu uleciało wraz ze zdobyciem mistrzostwa Polski, choć to grę w europejskich pucharach za każdym razem zwykli nazywać świętem. Wydają się syci, mimo że wywalczone w maju trofeum miało tylko rozbudzić ich apetyty. Źle to świadczy o nich, ale jeszcze gorzej o trenerze Johnie van den Bromie, który wydaje się całkowicie bezradny i dotychczas w niczym Lechowi nie pomógł. 4 sierpnia przegrał po raz piąty. Z tyloma porażkami Maciej Skorża, jego poprzednik, kończył mistrzowski sezon.

Zobacz wideo Nowy dom Lewandowskiego robi piorunujące wrażenie. "Wspomnienia na całe życie"

Problemy w Lechu Poznań musiały nadejść. Ale nie hurtowo! 

Tuż przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego, gdy Skorża zdecydował, że ze względów prywatnych musi zrezygnować z pracy, należało spodziewać się wielu problemów Lecha. Odchodził bowiem wskrzesiciel klubu, którego wpływ wykraczał daleko poza treningowe boisko. To on zarządzając silnym zespołem, długo utrzymując pozycję lidera ekstraklasy i podrywając zespół po porażce w Pucharze Polski, zyskał u kibiców wiarygodność, której brakowało i brakuje prezesowi Piotrowi Rutkowskiemu, wiceprezesowi Karolowi Klimczakowi i dyrektorowi sportowemu Tomaszowi Rząsie. Transfery, odbudowanie Joao Amarala, poprawa gry, mentalna przemiana, zerwanie klątw, mistrzostwo - gdzie się nie spojrzało, widać było rękę Skorży. Obawy były więc naturalne, ale lekarstwem na wiele z nich miał być upływający czas - dla władz, by znaleźć odpowiedniego następcę, a dla nowego trenera i piłkarzy, by się poznać i wdrożyć w inne realia.

Jasnym jednak było, że Lech zacznie sezon w pośpiechu, bo przez przedłużające się negocjacje van den Brom opuścił pierwszy tydzień treningów, więc musiał wprowadzać swoje pomysły i zmieniać grę zespołu już w boju. Z Belgii i Holandii przyszła jednak za nim optymistyczna wieść, że potrafi godzić grę w pucharach i lidze, a przy tym proponuje futbol ofensywny i przyjemny oka. Szefowie oczywiście mu nie pomogli - o spóźnionych i skąpych wzmocnieniach pisaliśmy już w połowie lipca, po porażce 1:5 z Karabachem Agdam w I rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów, która pozbawiła Lecha szans na występy również w Lidze Europy. Tyle że minęły kolejne tygodnie, a gra Lecha ani trochę się nie poprawiła. Lepiej wręcz wyglądała w debiucie van den Broma niż w ostatnich meczach. To potęguje niepokój nie tylko przed rewanżem z Vikingurem, ale i całym sezonem.

Na Lecha wystarczy dziś rzetelna gra w obronie i kilka - nawet nieskomplikowanych - pomysłów na rozegranie akcji

Oczywiście, że łatwiej byłoby van den Bromowi, gdyby na stoperze nie musiał wystawiać lewego obrońcy - Barry’ego Douglasa, a na skrzydle miał Damiana Kądziora lub mógł rzucić zespołowi na pomoc Dawida Kownackiego zamiast Filipa Szymczaka. Tyle że przegrał z islandzkim Vikingurem, który ma dziesięciokrotnie mniejszy budżet, gra w półamatorskiej lidze, konferencję prasową przed meczem zorganizował w sali gimnastycznej, a w samym meczu nie mógł wystawić swoich dwóch najlepszych piłkarzy. Obowiązkiem nie tylko Lecha, ale każdego mistrza Polski, jest pokonanie takiego zespołu bez względu na wszelkie okoliczności - od rodzaju murawy, po własne problemy i skład. To musi być jak spotkanie 7a z 3c, w której indywidualna przewaga każdego zawodnika jest tak ewidentna, że nie pozwala nawiązać realnej rywalizacji.

Tymczasem Islandczycy bez większego problemu dobrym przygotowaniem taktycznym i ową zespołowością zatarli indywidualne deficyty. Lech miał na boisku Pedro Rebocho, Joela Pereirę, Jespera Karlstroema, Radosława Murawskiego, Joao Amarala, Mikaela Ishaka, którzy byli kluczowymi zawodnikami u Skorży i rozegrali ze sobą cały mistrzowski sezon, a do tego na skrzydłach grali Kristoffer Velde i Michał Skóraś, będący z zespołem od dłuższego czasu, a i tak na Islandii wyglądał jak przypadkowy zespół, który nie ma przygotowanych żadnych schematów, nie bardzo wie, jak chce atakować, ani jak może skutecznie bronić. W efekcie schodził na przerwę bez celnego strzału, a w całym meczu najlepszą okazję na strzelenie gola miał po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, gdy piłka przypadkowo odbijała się od nóg kolejnych zawodników.

To Vikingur był do tego meczu lepiej przygotowany. Dobrą organizacją gry nie pozwolił skrzydłowym Lecha na choćby jedną przebojową akcję, zamknął Amarala w klatce, odciął Ishaka, mądrze skracał pole gry i wyprowadzał przemyślane kontry, z których (tylko) jedna skończyła się golem. To jednak nie dziwi. Już ligowe mecze ze Stalą Mielec i Wisłą Płock pokazały, że na Lecha wystarczy dziś rzetelna gra w obronie i kilka - nawet nieskomplikowanych - pomysłów na rozegranie ofensywnych akcji. Trener Vikingura po prostu odrobił lekcję.

"Zaczniecie do nas strzelać"

Tego samego nie da powiedzieć się o van den Bromie. Dziennikarze po niemal każdym meczu pytają go, jaki miał pomysł na grę, a on odpowiada, że chciał zagrać ofensywnie i mieć przewagę w posiadaniu piłki. To o tyle zasadne pytania, że bez nich naprawdę trudno byłoby się domyślić, jak Lech zamierzał sprawić danemu rywalowi kłopoty. Mimo kolejnych meczów i tygodni treningów w jego grze nic nie zmienia się na lepsze i nie widać żadnej powtarzalności.

- Graliśmy piłką. Po prostu zabrakło wykończenia. Wierzę w siebie, mój sztab i piłkarzy - stwierdził van den Brom i zapytał jednego z dziennikarzy, czy wierzy, że Lech w rewanżu odrobi straty i awansuje do IV rundy eliminacji Ligi Konferencji. Dziennikarz przyznał, że tego nie wie. Na proste pytanie trudno bowiem odpowiedzieć stanowczo. Lech znów będzie miał lepszych piłkarzy, ale może kolejny raz okazać się na tyle słabym zespołem, że z Vikingurem przegra. Brakuje racjonalnych przesłanek, by uwierzyć, że w tydzień uda się wszystko naprawić, skoro każdy piłkarz Lecha jest dziś w słabszej formie niż w poprzednim sezonie. Żaden nie skorzystał dotychczas na współpracy z van den Bromem tak, jak choćby Amaral na współpracy ze Skorżą. Nikt nie odnajduje się na boisku lepiej niż jeszcze w kwietniu czy maju.

Znamienne jest też to, że Islandczycy wydawali się lepiej przygotowani fizycznie - biegali szybciej i mieli więcej sił na agresywną grę. A mentalnie? Lech stracił gola tuż przed przerwą, jednak w drugiej połowie nie było po nim widać żadnej złości i chęci odrobienia strat. Nie dało się dostrzec po piłkarzach Lecha poczucia wstydu. To gigantyczna różnica względem ubiegłego sezonu i meczu chociażby ze Stalą Mielec. Wtedy na stratę bramki Lech odpowiadał głośno i natychmiast - trzema trafieniami. Teraz spokojnie czeka na rewanż. 

Van den Brom przewidywał na pomeczowej konferencji: "Teraz zaczniecie do nas strzelać. Musimy się poprawić i przejść drogę od zera do bohatera". Nie o bezsensowne strzelanie tu jednak chodzi, bo wobec wszystkich problemów, z którymi na początku pracy w Poznaniu musi mierzyć się Holender, nie sposób jeszcze wydać jednoznaczny wyrok, że do niczego się nie nadaje i szefowie Lecha sprowadzając go, pomylili się podobnie, jak przy transferach piłkarzy. Pora jednak, by van den Brom udowodnił, że jest inaczej. Czas leci. I choć wydawało się, że będzie jego najlepszym przyjacielem, szybko okazał się największym wrogiem. Cierpliwość może skończyć się już za tydzień. 

Sport.pl nadaje prosto z Barcelony

Czy można sobie kupić koszulkę Barcelony z nazwiskiem Lewandowski? Z jakim numerem? Czy podczas prezentacji znów będziemy świadkami prowizorki, czy może wreszcie przy pełnym Camp Nou Robert Lewandowski zostanie przywitany z pełną pompą?

Prezentacja Roberta Lewandowskiego. Pierwszy mecz Polaka w barwach Barcelony na Camp Nou. A także reakcje kibiców, obrazki ze stadionu oraz miejsc, które właśnie teraz stają się sportowym i nie tylko sportowym domem kapitana reprezentacji Polski. To wszystko można śledzić na Sport.pl dzięki relacjom specjalnego wysłannika Dominika Wardzichowskiego. Obrazki, smaczki, relacje na żywo, zdjęcia i wideo. Do śledzenia w Sport.pl, a także na Instagramie i TikToku.

Więcej o: